Zamknij

Paweł Włodkowic - płocczanin, który został apostołem wolnych narodów

17:46, 05.06.2020 ok. 12 min. czytania
2

Historia ta rozpoczyna Anno Domini 1370. W rozległych borach, poprzecinanych stromymi przełomami Skrwy, przycupnęła niewielka osada zwana Brudzynem. Pewnego dnia pod dachem domostwa Włodzimierza herbu Dołęga przyszło na świat dziecko...
Na chrzcie, być może w pobliskim kościele w Rokiciach, dano mu imię Paweł - po apostole z Tarsu, jakby zawczasu przewidując, że syn doskonale opanuje w przyszłości umiejętność przekonywania słuchaczy za pomocą trafnej argumentacji. W rodzinnym domu nie przelewało się, zatem rodzice starali się związać życie chłopca ze stanem kapłańskim. Czasy były wtedy niespokojne. Mieszkańcy Brudzyna, a obecnie Brudzenia Dużego pod Płockiem z niepokojem wciąż spoglądali ku północnym rubieżom, skąd mogła w każdej chwili nadciągnąć śmierć i pożoga, podążająca wraz z hufcami zakonu krzyżackiego. Ziemia dobrzyńska wciąż jeszcze doskonale pamiętała czasy, gdy Krzyżacy z całą bezwzględnością, wymuszając posłuszeństwo, władali księstwem przez kilkanaście lat. Dopiero król Kazimierz Wielki upomniał się o dobrzynian w trakcie zawierania pokoju w Kaliszu w 1343 roku, uwalniając ich spod ciężkiego jarzma zakonu i przyłączył ich ziemię do Polski. Przez kilka lat mały Paweł dorastał pod opieką rodziców. Ci mając tak dalekosiężne plany, musieli się również zająć podstawami edukacji chłopca. Wiadomym było, że dziecko wstępując do średniowiecznej szkoły powinno już wykazać się znajomością podstaw łaciny - umieć czytać i pisać w tym języku, a także znać na pamięć Psalmy Dawidowe i zasady wiary chrześcijańskiej. Wiele na to wskazuje, że nauka nie sprawiała dziecku żadnego problemu. Prawdopodobnie w wieku 7 lat Paweł rozpoczął naukę w szkole prowadzonej przez kanoników regularnych przy kolegiacie św. Michała w Płocku, czyli w obecnej "Małachowiance". Kolegiata była drugim w grodzie, po kościele dominikanów, gotyckim kościołem z cegły, wyposażonym w zdobienia z piaskowca, charakterystyczne dla mistrzów murarstwa ze Śląska.
Tu przez kilka lat na poziomie trivium chłopiec doskonalił umiejętność czytania, pisania i gramatyki, a także zapoznawał się z elementami retoryki, obejmującymi podstawy prawa oraz dialektyki łączącej w sobie filozofię, prawo i teologię. W kolejnym etapie można było przejść do nauki dziedzin wchodzących w skład quadrivium, czyli arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki.
Po latach nauki w płockiej szkole Paweł Włodkowic ani myślał zakończyć swej edukacji na tym etapie. Wiadomym było, że Akademia Krakowska znajdowała się pod koniec XIV wieku w upadku. Z tego powodu tak, jak wielu innych Polaków poszukujących solidnego wykształcenia na najwyższym, ówcześnie dostępnym poziomie, w 1385 roku nasz bohater znalazł się w Pradze, podejmując studia na Uniwersytecie Karola. Paweł Włodkowic, źródło: edupedia.pl Przez dziewięć lat, krok po kroku uzyskiwał kolejne stopnie naukowe - od bakalarza (nauczyciela) aż po mistrza nauk wyzwolonych (magistra), a później także bakalarza prawa kanonicznego. Wreszcie przyszedł czas na powrót do kraju. Tu jego poziom wykształcenia kwalifikował go ekskluzywnego grona polskiej elity intelektualnej. Po przyjęciu święceń kapłańskich, niezwłocznie powierzono Pawłowi Włodkowicowi stanowisko scholastyka poznańskiego, w ramach którego sprawował nadzór nad szkołami w całej diecezji. Jednakże pod koniec 1400 roku duchowny ponownie zastukał do bram Płocka. Powróciły wspomnienia z dzieciństwa i wczesnej młodości, gdy obrócił spojrzenie w kierunku katedry i smukłej kolegiaty św. Michała. Tam przecież spędził długie godziny, studiując święte księgi. Pewnie znał w naszym grodzie każdy zaułek, jednakże po tylu latach tułaczki spoglądał już na miasto z innej perspektywy. Teraz występował tu w roli kanonika płockiego. Minęło kilka spokojnych lat, w czasie których Paweł z Brudzyna nie tylko wypełniał rzetelnie swe kościelne zadania; korespondował także z biskupem krakowskim Piotrem Wyszem. Prawdopodobnie właśnie za jego namową Włodkowic podjął kolejne, życiowe wyzwanie; porzucił płockie, spokojne pielesze i znów udał się drogę - tym razem bardzo odległą, aż do włoskiej Padwy; przecież tam znajdował się jeden z najznamienitszych europejskich uniwersytetów, który w okresie renesansu stał się mekką wiedzy dla wybitnych Polaków - Mikołaja Kopernika, Jana Zamoyskiego, a także Jana Kochanowskiego. Kiedy Włodkowic dotarł na miejsce, ani przepiękne krajobrazy Doliny Padańskiej, ani słońce południa, jak również uroki i pokusy nieodległej Wenecji nie odwiodły go od nieodpartej pasji zgłębiania wiedzy i osiągania kolejnych stopni wtajemniczenia. Z zapartym tchem słuchał wykładów swego mentora - Franciszka de Zabarelli, który w późniejszym okresie został biskupem Florencji. W sumie Paweł z Brudzyna przebywał we Włoszech około 6 lat. W tym czasie uzyskał tytuł licencjata dekretów, czyli prawa kanonicznego, a w 1411 roku otrzymał najwyższy wówczas stopień naukowy - doktora dekretów. Pogłębiając swe studia bywał na wykładach wybitnych autorytetów w zakresie prawa w Pizie i Bolonii.
Jednocześnie, pod koniec pobytu w Italii Paweł Włodkowic wystąpił w nowej roli; oto przebywając w Watykanie w czasie nieobecności księdza Piotra z Kobylina, przejmował jego obowiązki i pełnił funkcję prokuratora króla, czyli był pełnomocnikiem Władysława Jagiełły przed papieżem. W ten sposób miał okazję zapoznać się z obowiązującymi procedurami i funkcjonowaniem kurii rzymskiej od podszewki.
Na kilka miesięcy przed pamiętną bitwą pod Grunwaldem na polecenie Władysława Jagiełły Włodkowic przedstawił papieżowi Aleksandrowi V sprawę Żmudzinów, przeciwko którym jako poganom zakon krzyżacki prowadził regularną krucjatę. Oczywiście nie obyło się bez starych, wypróbowanych "metod" - terroru, mordów i gwałtów i rabunków. W tej sytuacji zdesperowani Żmudzini złożyli prośbę do papieża, aby powstrzymał on działalność Krzyżaków; zagrozili też, że w przeciwnym razie zwrócą się o protekcję do Tatarów, którzy w tym czasie zawładnęli ruskimi terytoriami. Sytuacja na północno-wschodnim pograniczu okazała się jednak tak dynamiczna, że dyplomatyczne zabiegi w Watykanie nie przyniosły spodziewanych korzyści. Wkrótce też zmarł papież Aleksander V, a jego miejsce na tronie piotrowym zajął Jan XXIII. Do kraju Paweł Włodkowic przybył dopiero w 1411 roku i niezwłocznie powierzono mu stanowisko kustosza i kanonika krakowskiego. W wyniku wojen z Krzyżakami ucierpiała jego rodzinna ziemia dobrzyńska. Zajęta na początku wojny przez zakon, powróciła do Polski dopiero po bitwie pod Grunwaldem, jednakże konflikt z rycerzami w białych płaszczach wciąż nie miał końca. Zakon spiskował, judził, wciąż szukał sprzymierzeńców, oczerniał polskiego króla na arenie międzynarodowej oskarżając o konszachty z poganami. Tymczasem kilka lat po starciu na grunwaldzkich polach cała Europa przygotowywała się do bezprecedensowego wydarzenia, którego w żadnym wypadku nie można było przegapić. W Konstancji, malowniczym mieście w południowych Niemczech w latach 1414 - 1418 zorganizowano sobór powszechny. Miał on przede wszystkim rozstrzygnąć sprawy Kościoła - takie chociażby, jak schizmę zachodnią, czyli jednoczesne sprawowanie w tym czasie władzy przez aż trzech papieży - Jana XXIII, Grzegorza XII i Benedykta XIII. Sobór miał także zająć się problemem szerzącej się w Europie herezji i wewnętrzną reformą Kościoła, jak również był doskonałą okazją do rozstrzygnięcia konfliktów pomiędzy poszczególnymi państwami. Naliczono, że w okresie trwania soboru przez Konstancję przewinęło się około 100 tysięcy ludzi - kilkadziesiąt tysięcy duchownych różnych szczebli kościelnej hierarchii, dwa tysiące delegatów z 37 uniwersytetów, stu kilkudziesięciu hrabiów i książąt, a także oczywiście niezliczone zastępy służby. Aż do XX wieku był to największy kongres międzynarodowy.
W składzie polskiej delegacji, której przewodniczył arcybiskup Mikołaj Trąba, znalazł się także Paweł Włodkowic, jako główny ekspert naukowy i doktor obojga praw - kościelnego i cywilnego, odpowiedzialny za formułowanie polskiego stanowiska w sporze z Krzyżakami. Kiedy wyruszał do Włoch, już od roku piastował funkcję rektora Akademii Krakowskiej.
W czasie soboru Konstancji, powstały jego najwybitniejsze prace, dzięki którym możemy poznać Pawła z Brudzyna jako wybitnego humanistę, zdecydowanie wyprzedzającego swe czasy. W tym miejscu konieczne wydaje się przypomnienie kontekstu historycznego, w jakich czasach przyszło mu działać; w Europie wciąż jeszcze pamięta się wielotysięczne krucjaty, mające na celu odbicie Jerozolimy z rąk niewiernych Arabów, ale dalej prowadzi się wojny przeciwko plemionom pogańskim; członków sekt chrześcijańskich i innowierców powszechnie pali się na stosach, papież wedle swego uznania jednym skinieniem palca skazuje podejrzanych o herezję na długoletnią męczarnię w więzieniu, a degrengoladę kościelnej struktury próbuje zrównoważyć autorytaryzmem i rządami twardej ręki; wciąż również średniowieczna hierarchia społeczna jest nienaruszalną świętością...
W takich właśnie okolicznościach Paweł z Brudzyna ogłasza przed zebranymi i papieżem dwa pisma - Saevientibus" i "Opinio Ostiensis" nie wiedząc, czy jego poglądy i argumenty zyskają uznanie, czy też przeciwnie - "zapracuje" nimi na swój własny stos... Ryzykuje wszystko, ponieważ to on osobiście ogłasza swe prace i firmuje je własnym nazwiskiem. Sprawa natomiast jest nadzwyczaj trudna, bowiem Krzyżacy wciąż przywdziewają na siebie nimb pokornych i oddanych chrześcijaństwu "obrońców wiary".
Włodkowic tymczasem dowodzi, że najwyższe prawo wywodzi się z nauki Chrystusa i prawa naturalnego, dlatego też wszystkich ludzi należy traktować jako istoty świadome i wolne, nawet pogan. Narody mogą decydować o swej przyszłości i przekonaniach religijnych. Z tego też powodu nie wolno nawracać kogokolwiek przemocą na wiarę chrześcijańską, bowiem Jezus polecił apostołom, aby szli w świat i głosili dobrą nowinę, a nie przymuszali do niej. Każdy naród ma też prawo do życia w pokoju na ziemi, która jest jego własnością, notabene jest to fundamentalne założenie prawa międzynarodowego. Włodkowic posuwa się jeszcze dalej twierdząc, iż żaden monarcha, w tym również papież, nie mogą przeczyć regułom prawa naturalnego, a zatem wszczynać wojen pod pozorem krzewienia wiary, ani też dawać upoważnień do przywłaszczania ziem należących do innych. Dlatego też bezprawne są pisma cesarzy przyznające Zakonowi upoważnienia do przywłaszczania ziem należących po pogan, ponieważ wojny prowadzone przez Krzyżaków są niesprawiedliwe. Nawet pismo papieża przyznające komuś ziemię należącą do ludzi odmiennej wiary ze względu na naruszenie zasady sprawiedliwości, w interpretacji prawnej należy traktować jako "sfałszowane". Takie postawienie sprawy przed najwyższym, europejskim audytorium bardzo łatwo mogło zostać potraktowane jako obrazoburcze i heretyckie. Tego samego dnia, kiedy Paweł z Brudzyna wygłaszał swą mowę, Jan Hus płonął na stosie, skazany na męczeńską śmierć postanowieniem tegoż soboru... Naturalnie, tezy ogłoszone przez Włodkowica starali się zdyskredytować Krzyżacy. W tym celu dobrze opłacili dwóch prawników - Jana Falkenberga i Jana Frebacha, których nasz delegat dobrze znał jeszcze ze swych studiów w Pradze. Falkenberg był Niemcem z Gdańska i wykładowcą Akademii Krakowskiej. Prawnicy zakonu ogłosili oszczercze i obelżywe repliki na wystąpienie Pawła z Brudzyna. Dowodzili w nich, że Polska popełniła nikczemne przestępstwo, korzystając ze wsparcia militarnego pogan w wojnie z Krzyżakami, tym samym naród polski powinien być przykładnie eksterminowany i sprowadzony do roli niewolników. Twierdzili także, iż pogan można zabijać tylko dlatego, że wyznają inną wiarę. Na szczęście polskiej delegacji przynajmniej na początku sprzyjała szczęśliwa gwiazda. Specjalna soborowa komisja przyznała rację Włodkowicowi w lutym 1417 roku, a Falkenberg w ramach pokuty za herezję został skazany na dożywotnie więzienie, jednakże cały sobór wciąż zwlekał z ostatecznym zatwierdzeniem tej decyzji. Mijały długie miesiące i lata, aż wreszcie okazało się, że nowy, wybrany przez sobór papież Marcin V anulował korzystne dla nas ustalenia, a jednocześnie przywrócił i potwierdził wszystkie wcześniejsze przywileje zakonu. Takie potraktowanie sprawy nie miało nic wspólnego z duchem soboru.
Wtedy stała się rzecz, w którą do dziś trudno uwierzyć: w związku z tym, iż papież nie chciał przyjąć polskiego protestu, 4 maja 1418 roku nasi delegaci z Zawiszą Czarnym z Garbowa na czele poturbowali strażników i wyłamali drzwi do papieskiej rezydencji, po czym gonili uciekającego Marcina V po jego apartamentach. Ten darł się z przerażenia wniebogłosy sądząc, iż niechybnie zginie; wieść głosi, że schował się pod własnym łóżkiem.
Gdy nasi delegaci wreszcie go dopadli, wcisnęli mu do ręki ultimatum spisane ręką Włodkowica. Kilka dni później upokorzony papież w obecności Zygmunta Luksemburskiego oskarżył Polaków o nieposłuszeństwo i zagroził rzuceniem klątwy. Wtedy to Zawisza Czarny wypowiedział znamienne słowa, że honoru króla i narodu będzie bronił słowem i orężem (gębą i ręką). Wrażenie było tak piorunujące, że lękliwy papież, obawiając się konsekwencji tej awantury, oficjalnie potępił antypolski traktat Falkenberga. Marcin V miał się potem odgrażać, że ten incydent do końca życia Polakom popamięta, jednakże rad nierad, dopiero po 4 latach wydał bullę piętnującą "wypociny" Falkenberga. Nadał także Władysławowi Jagielle i Witoldowi uprawnienia wikariuszy apostolskich na wschodzie Europy. Sobór w Konstancji wreszcie się zakończył, można było zatem wracać do kraju. Generalnie polskie działania dyplomatyczne dzięki wybitnemu wkładowi i zaangażowaniu Piotra z Brudzyna zakończyły się sukcesem. Solidną łyżką dziegciu, która zakłóciła celebrowanie zwycięstwa nad Zakonem była haniebna postawa arcybiskupa Mikołaja Trąby. Ten został zwabiony złudną obietnicą wyboru go na papieża; szukając zatem popleczników, dopuścił się jawnej zdrady, przechodząc do antypolskiej koalicji. Kiedy jego kandydatura w wyniku politycznych roszad przepadła z kretesem, papież "na otarcie łez" przyznał mu godność Primas Regni. W ten sposób Mikołaj Trąba został pierwszym prymasem Polski. Od tej pory tytuł ten tradycyjnie jest przynależny arcybiskupom gnieźnieńskim.
W stosunku do Pawła z Brudzyna nikt nie poddawał w wątpliwość jego ogromnego patriotyzmu i oddania dla sprawy. Włodkowic osiadł w Krakowie i na dobre związał się z ukochaną Akademią, piastując w niej funkcję prorektora, ale długo jeszcze posłował w sprawach przeciwko Krzyżakom. Kilkakrotnie był we Włoszech i jako prokurator Władysława Jagiełły nadzorował realizację ustaleń posoborowych w kwestiach dotyczących polskich interesów.
W Krakowie z własnych pieniędzy wybudował dom przy ulicy Kanonicznej 5. Tam spędzał nad swymi inkunabułami długie godziny; jak to opisał Jan Długosz: "do tego stopnia był zamiłowany w zdobywaniu wiedzy i kształceniu umysłu, że zatopiony w lekturze ksiąg zapominał o posiłku i słudzy musieli go nań wzywać". Paweł Włodkowic zmarł w Krakowie w 1435 roku - dokładna data jego śmierci wciąż nie jest znana. Żył skromnie i cicho jak mnich i tak też odszedł. Jednakże gdybyśmy teraz przeanalizowali rozmaite, współczesne konwencje, międzynarodowe rezolucje i traktaty, to niemal w każdym z tych dokumentów odnajdziemy nowoczesną myśl Pawła Włodkowica... sprzed sześciuset lat! Niewątpliwie wyrastał on ponad swą epokę dojrzałym humanizmem, którego wciąż, mimo usilnych starań, w wielu aspektach nie udało się do tej pory osiągnąć. O Włodkowicu powszechnie mówiono - Paweł z Brudzyna, sam nazywał siebie Pawłem z Polski, my zaś możemy z dumą podnosić, że był również Pawłem z Płocka...
(Waldemar Robak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze [2]

komentarz(2)

ArekArek

0 0

W tym płockim Wlodkowicu to jeszcze wsztsykie zaliczenia za kase?? czy trzeba juz tam sie uczyc??

10:30, 06.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

gatomalogatomalo

0 0

Pięknie opisane. Dziękuję.

20:37, 27.06.2020
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%