We wtorek, 3 grudnia przewód sądowy został zamknięty, a strony wygłosiły mowy końcowe. Obecni byli obaj oskarżeni, którzy odpowiadają z wolnej stopy, a na początku procesu oświadczyli, że nie przyznają się do winy. Prokurator Jan Sadowski, powołując się na wielkość skradzionej kwoty - ponad 2,8 mln zł oraz czynione do popełnienia tego przestępstwa przygotowania, wniósł o wymierzenie Andrzejowi J. 8 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności, a 4 lat Wojciechowi W. Obrońcy obu oskarżonych wnieśli o ich uniewinnienie, wskazując przede wszystkim na brak jednoznacznych dowodów w sprawie.
W mowie końcowej prokurator Sadowski przyznał, że to nie oskarżeni byli na miejscu napadu na konwojenta, co potwierdza monitoring, na którym widać zamaskowane osoby o innych sylwetkach. Podkreślił jednak, że obaj podsądni brali udział w napadzie w ramach podziału ról, współpracując z nieustalonymi dotąd osobami. Wspomniał w tym kontekście o zakupie dwóch samochodów przez Wojciecha W., z których jeden po napadzie został porzucony i spalony, a także o nadpalonych banderolach skradzionych banknotów, odnalezionych na działce Andrzeja J.
[ZT]346838[/ZT]
Prokurator Sadowski zwrócił jednocześnie uwagę, że w ramach śledztwa skrupulatnie sprawdzono monitoring z ulic Płocka, a także połączenia telefoniczne, co w zestawieniu pozwoliło ustalić związek obu podsądnych z napadem. Ocenił przy tym, że "wyjaśnienia oskarżonych w kontekście ich wiarygodności, są równe zeru".
Andrzej J. stwierdził podczas procesu, że banknoty znalezione pod podłogą jego domu ukrył tam przed żoną, a pochodziły one od jego rodziców. Wojciech W. mówił z kolei, iż samochody kupił na polecenie Ukraińców, których nazwisk nie pamięta, i nie miał świadomości, że wykorzystane zostaną do napadu.
"Jeżeli sąd uniewinni oskarżonych, to będzie musiał oprzeć się na ich wyjaśnieniach" - argumentował prokurator Sadowski.
Stwierdzenie te obrońca Andrzeja J., mecenas Bartosz Tiutiunik, uznał za "próbę uczynienia z sądu zakładnika". Podkreślił, że znaczenie ma przede wszystkim zebrany w sprawie materiał dowodowy, a ten - poprzez swoje "mankamenty i słabości" - nie potwierdza wersji prokuratury. Jak zaznaczył, "żaden z tych, którzy napadli na konwojenta nie zasiada na ławie oskarżonych". Podkreślił przy tym, że proces Andrzeja J. i Wojciecha W. ma charakter poszlakowy.
"To zrobili profesjonaliści, dobrze rozeznani co do miejsca napadu" - stwierdził mecenas Tiutiunik, nawiązując do nieustalonych sprawców przestępstwa, o których wspomina akt oskarżenia.
Jednocześnie obrońca Andrzeja J. ocenił, że w akcie oskarżenia przedstawiono w części "hipotezy, a nie okoliczności udowodnione", dotyczące przebiegu zdarzeń z udziałem oskarżonych. Odwołał się także do zasady domniemania niewinności. Podsumowując przypomniał procesy, w których wobec wątpliwości co do zgromadzonego materiału dowodowego, sąd miał odwagę przyznać, że nie może stwierdzić winy oskarżonych.
Podobne argumenty, w tym brak jednoznacznych dowodów potwierdzających związek z napadem, podnosiła obrona Wojciecha W. Argumentowała przy tym, że nie mógł on wiedzieć, iż kupując samochody, ułatwi dokonanie przestępstwa. Wspomniała również o jego chorobie alkoholowej, długach i uzależnieniu od innych osób, w tym Ukraińców, którzy mieli zlecić mu zakup samochodów, i których obawiał się.
Sam Wojciech W. na koniec procesu powiedział przed sądem: "W jakieś tam formie przyczyniłem się do zaistniałej sytuacji podczas zakupu tych samochodów. Bardzo tego żałuję". Z kolei Andrzej J., prosząc o uniewinnienie i zapewniając, że nie jest przestępcą, oświadczył: "Nie brałem udziału w żadnym napadzie ani w jego organizowaniu".
W trakcie śledztwa i podczas procesu Andrzej J. twierdził, że w czasie, gdy doszło do napadu przebywał w Hiszpanii. Wskazywał, że prowadził działalność gospodarczą, był prezesem kilku spółek, w tym za granicą. Z kolei Wojciech W. tłumaczył, że przyznaje się jedynie do sprowadzenia samochodów. Mówił też, że zakładał, iż auta mogą posłużyć do "przerzutu papierosów", ale nie do napadu. Składając wyjaśnienia podkreślał wielokrotnie, że od lat jest alkoholikiem.
Podczas śledztwa płocka Prokuratura Okręgowa ustaliła m.in., że po napadzie na konwojenta, który został obezwładniony paralizatorem i gazem, napastnicy odjechali ze skradzionymi pieniędzmi w kwocie ponad 2,8 mln zł samochodem dostawczym renault kangoo, a kilka ulic dalej porzucili i podpalili to auto. Dwóch podejrzanych zatrzymano w marcu 2022 r. Część zrabowanych pieniędzy, ponad 400 tys. zł, odzyskano.(PAP)
mb/ jann/
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz