Zamknij

„Zemsta” czysta jak łza. Słodko - gorzka [RECENZJA]

17:30, 21.10.2024 Aktualizacja: 17:31, 21.10.2024
Skomentuj fot. Waldemar Lawendowski fot. Waldemar Lawendowski

Wystawiona w płockim teatrze „Zemsta” w reżyserii Tomasza Grochoczyńskiego to wierząca w widza klasyka w czystej postaci. Niczego nie udziwnia, niczym nie zaskakuje i nie szokuje. Co nie znaczy, że nie daje do myślenia.

Nie wiem nic o pozostałych miłościach Tomasza Grochoczyńskiego, ale jedną z nich jest z pewnością  twórczość hrabiego Aleksandra Fredry. Dość powiedzieć, że tylko w teatrze w Płocku wystawiał dotychczas Fredrę czterokrotnie, w tym już dwa razy biorąc się za „Zemstę”. Świetnie przypomina o tym wystawa przygotowana w teatralnym foyer. Można na niej zobaczyć plakaty oraz zdjęcia historycznych spektakli, przypomnieć sobie aktorów i ludzi teatru, których już w Płocku, a także na tym świecie, nie ma… Starsze spektakle nie były rejestrowane, więc to praktycznie jedyna szansa.

Swoją drogą, z czystej ciekawości chciałbym zobaczyć, jak „Zemstę” widział i przedstawiał kiedyś Grochoczyński, czy na przestrzeni lat odczytywał ją inaczej? Dochodzimy w tym miejscu do, nomen omen „klasycznego” już pytania o sposób teatralnego wystawiania  klasyki. W mazowieckim slangu mówi się, że istnieją dwie szkoły: falenicka i otwocka. Jedna mówi, że klasyka jest klasyką, bo jest ponadczasowa oraz uniwersalna i dlatego nie ma żadnego sensu jej naruszać – po prostu broni się sama i już. Druga szkoła proponuje klasykę unowocześniać, dodawać współczesnego kontekstu, w skrajnych przypadkach nawet na nowo przepisywać. Są też formy pośrednie, próbujące stosować stoicką zasadę złotego środka. Michał Zadara wystawił niedawno w warszawskim Teatrze Komedia „Zemstę” w uwspółcześnionej, „gangsterskiej” wersji, z wielką kreacją Macieja Stuhra jako Papkina. W oryginalnym tekście Fredry nie zmienił jednak  praktycznie nic. Tomaszowi  Grochoczyńskiemu bliższa jest idea klasyki w czystej formie i nie ma tu nic do rzeczy fakt, że urodził się w Otwocku. Co nie znaczy, że jego inscenizacji „Zemsty” nie można odczytywać w nawiązaniu do współczesności.

O czym właściwie jest „Zemsta” Aleksandra Fredry? Niby wszyscy, którzy kończyli system edukacji w Polsce ją znają, ale do klasyki ze szkolnego kanonu lektur podchodzimy czasami z nieufnością - naznaczeni przymusem, który jak wiadomo nauce i rozwojowi nie zawsze służy. „Zemstę” odczytujemy więc jako klasyczną rozprawkę o naszych narodowych, warcholskich  wadach – na przykładzie sporu o mur między Cześnikiem a Rejentem. To jednak także ponadczasowy, psychologiczny konglomerat postaci – od oportunisty i lawiranta Papkina, poprzez interesowną jeśli chodzi o zamążpójścia Podstolinę, romantyczną Klarę, pragmatycznego Wacława. A do tego generalnie wszechobecnie napędzający akcję konflikt i komediowa sprzeczność dążeń.

Ale może również  - jak pisze cytowany w teatralnym programie (uwaga uczniowie: warto go zakupić i przeczytać, to gotowy skrypt w czytelnej i krótkiej formie, a treści tam zawarte na pewno pomogą zabłysnąć w szkole) Henryk Izydor Rogacki, „Zemsta” jest o tym, jak znaleźć sobie sposób na życie? Zorganizować mariaż, pozbyć się człowieka? Albo jak pogodzić się tak, żeby nikt nie wygrał i nie przegrał, czyli traktuje o zwycięskiej jedności przeciwieństw? Jak widać, Fredro pozostawia nam wiele możliwych tropów, a inscenizacja Grochoczyńskiego pozwala (nie przeszkadza?) nam je wychwycić.

Początek przedstawienia idealnie wprowadza nas do trafnego odczytania fredrowskiego, z pozoru tylko komediowego, świata. Gasną światła i widzimy unoszącą się ku górze wizualizację zmęczonej twarzy Tego, który gdzieś tam z góry na nas patrzy. I będzie tak patrzył aż do końca przedstawienia. Bóg, Absolut, nieważne jak Go nazwiemy. A może to My, jeśli tylko będziemy potrafili spojrzeć na nasze życie i postępowanie z lotu ptaka. Z góry widać lepiej, wyraźniej, całościowo i z wielu perspektyw. Zaraz potem jednak dosłownie i w przenośni schodzimy na ziemię. Światła się zapalają i widzimy naszą pełną „błyskotek” rzeczywistość - podaną w przykuwającej  uwagę scenografii autorstwa Małgorzaty Walusiak. A w tej rzeczywistości  intrygi, knowania, hipokryzja i zapiekłość, ale także miłość, troska o siebie, finanse. Samo życie, nieprawdaż?

Przy tradycyjnych interpretacjach klasyki, właściwie wszystko jest w rękach aktorów. To od nich zależy, czy znany już przecież wszystkim przebieg akcji zarezonuje w naszych głowach – rozbawi, wzruszy, da do myślenia. W roli Cześnika Raptusiewicza Grochoczyński obsadził Krzysztofa Bienia – aktora do grania klasyki wręcz stworzonego. Silny, tubalny głos Bienia dobrze oddaje gwałtowną naturę granej przez niego postaci. Papkin w wykonaniu Szymona Cempury mówi w całej sztuce chyba najwięcej – może nawet za dużo i za szybko, ale i tak Cempura dostał na premierze największe brawa wtedy, gdy się zatrzymał i… zamyślił. On i cała publiczność. Papkin w „Zemście” Fredry to postać szczególna. Z jednej strony nieudaczny mitoman, lowelas, blagier i chciwy oportunista, z drugiej jednak to klasyczna figura błazna, który trafnie demaskuje ludzki charakter i prawdziwą naturę. Na przykład wtedy, gdy mówi o naszym ponadczasowym dążeniu do  indywidualizmu, kiedy zupełnie tracimy z oczu wspólnotę i drugiego człowieka.

Magda Tomaszewska gra Podstolinę w zjawiskowej sukni i z pełną piersią. Jej postać to kobieta wciąż młoda, ale już dojrzała. Wie, czego chce i potrafi o siebie zadbać – dosłownie i przenośni. Klara (Maja Rybicka) i Wacław (Aleksander Maciejczyk) kierują się za to głównie młodzieńczym, gorącym uczuciem, ale także i oni – w kontrze do klasycznych romantycznych kochanków – nie tracą przy tym wszystkim do końca głowy. Piotr Bała jako Rejent Milczek radzi sobie dobrze (także wtedy, gdy nieoczekiwanie odrywa mu się przyklejony wąs), chociaż niżej podpisany wolałby na scenie zobaczyć w tej roli Marka Walczaka. Aktorski pojedynek Bień – Walczak mógłby być ozdobą każdego przedstawienia - ale to tylko gdybanie, a nie narzekanie. Grochoczyński postawił na taką, a nie inną obsadę i kulą w płot nie trafił.

Dużo do spektaklu wnoszą role drugoplanowe. Łukasz Mąka pojawia się na scenie zaledwie parokrotnie, ale przykuwa  uwagę – nie tylko posturą. Podobnie jak Bogumił Karbowski i Jakub Matwiejczyk jako Mularze. Matwiejczyk to w ogóle aktor, który czeka chyba jeszcze w Płocku na swoje prawdziwe odkrycie. Do tej pory z każdej drugoplanowej roli, w której występuje potrafi wycisnąć „maksa”. Pewnie w „Zemście” jego fiskomiczny potencjał można było jeszcze bardziej wykorzystać, ale jestem pewien, że ten aktor jeszcze o sobie – w Płocku lub gdzie indziej – przypomni.

Na uwagę zasługuje z pewnością finał przedstawienia. Połączenie symboliki chocholego tańca rodem z „Wesela” wraz optymistycznym, pojednawczym przesłaniem sztuki Fredry robi wrażenie. Nie byłoby to możliwe  bez poloneza Stanisława Moniuszki i świetnie przygotowanej do niego choreografii autorstwa Jana Łosakiewicza. Nasza narodowa klasyka w dobrym, pomysłowym podaniu, rzeczywiście broni się sama. 

Wywoływany podczas uroczystej premiery Tomasz Grochoczyński krygował się z wejściem na scenę. Tak jakby skromnie chciał pozostać nieco w cieniu. Tak jest również w przypadku przygotowanej przez niego w płockim teatrze „Zemsty”. Reżyser nie wysuwa się na pierwszy plan jakimiś wymyślonymi przez siebie „fajewerkami”. Nic nie udziwnia. Daje nam „Zemstę” w klasycznym, czytelnym  wydaniu, wierząc, że każdy może ją sobie odczytać i przerobić na swój sposób. Bez szkolnego mentoringu i jedynie słusznych interpretacji. Jednym więc skojarzy się być może „Zemsta” z naszym podzielonym jak nigdy społeczeństwem, „zamiłowaniem” do  sporów, intryganctwa czy cwaniactwa, drudzy wzruszą się przy miłosnych i matrymonialnych perypetiach, jeszcze inni pośmieją z lawiranctwa Papkina czy przy wiekopomnych frazach  w stylu „mocium panie”.

 A końcowy efekt to i tak wola nieba (widza?),  z którą – jak pisze w „Zemście” Aleksander Fredro - zawsze zgadzać  się trzeba.

Jakub Moryc - członek Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru

Z okazji zbliżającego się Święta Zmarłych w teatrze dostępne jest już najnowsze, specjalne  wydanie Wiadomości Teatralnych – niemal w całości poświęcone zmarłej już prawie rok temu (jak ten czas leci) aktorce płockiego teatru Hannie Zientarze- Mokrowieckiej. Dobrze, że teatr pamięta o tych, którzy odeszli. To także jest jego misja.

(Jakub Moryc)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(3)

IzisIzis

1 0

Byłam na przedstawieniu. Rozczarował mnie aktor grający Papkina bo trochę mówi niewyraźnie i czasami za cicho. 07:48, 22.10.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

do autora tych wypocdo autora tych wypoc

0 0

Pan autor mieszkający w Polsce powinien wiedzieć, że nie ma żadnego święta zmarłych - jest Wszystkich Świętych. 16:29, 22.10.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

marcinmmarcinm

0 0

Cześnik dla mnie w tej inscenizacji był za spokojny, mało wyrazisty, a przecież to raptus i w gorącej wodzie kąpany. 07:34, 23.10.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu petronews.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%