Zamknij

Dobry prezent w płockim teatrze [RECENZJA]

12:19, 10.01.2023 Redakcja
Skomentuj

Początek roku płocki teatr rozpoczął od "Prezentu urodzinowego" Robina Hawdona w reżyserii Jerzego Bończaka. Czasy mamy niezbyt wesołe, więc dobrze je odreagować przy dość inteligentnej farsie. Można się pośmiać, ale i trochę zastanowić nad naturą ludzkich związków.
Farsa "Prezent urodzinowy" powstała w latach 80., oczywiście w ojczyźnie tego gatunku, czyli w Anglii. Od tego czasu sztuka Robina Hawdona jest z powodzeniem wystawiana w teatrach całego świata, także w Polsce. Sam Jerzy Bończak brał się za nią kilkukrotnie, ostatnio w zeszłym roku w warszawskim teatrze Capitol. Można więc powiedzieć, że jest to teatralny pewniak. Niejednokrotnie jednak zdarzało się, że i pewniaki zawodzą. W czym tkwi więc tajemnica sukcesu "Prezentu urodzinowego", także w płockim wydaniu? Oczywiście - przepraszam za ten banał - najważniejszy jest tekst. Musi być nie tylko śmieszny, ale i odwołujący się do jakiejś - bliskiej każdemu - przewodniej myśli, ważnego aspektu życia, problemu czy też idei. No i - to możliwe tylko w sztuce - jeszcze się przy tym nie zestarzeć. W tekście Hawdona takim spoiwem całości jest odwieczna i znana pod każdą szerokością geograficzną potrzeba bycia w związku. Świat się zmienia, ale człowiek jako istota społeczna po prostu bez tego żyć nie może. Choć oczywiście - jak to człowiek - będzie robił wiele, by temu zaprzeczyć. Da o sobie znać - często nieuświadomiony - dysonans między tym czego chcemy, a czego naprawdę potrzebujemy. Szukanie i porzucanie, zbliżenie i oddalenie. Mniej lub bardziej znamy to wszyscy - z jednej lub drugiej strony. Wychodzimy na tym różnie, ale uciec od tego nie sposób. Także o takich, bądź co bądź poważnych sprawach, traktuje ten zabawny tekst. Jeden z bohaterów, nota bene psychiatra, mówi w pewnym momencie: "Nie umiem już dłużej mieszkać sam, problem w tym, że z kimś już także nie umiem". Może dlatego, że na randkę w hotelu do garnituru i skarpetek zakłada klapki? Na szczęście cwaniakowaty kelner w porę przychodzi mu z pomocą. Drugim kluczem do sukcesu każdej farsy, a właściwie każdego przedstawienia, jest gra aktorska. Niektórzy powiedzą, że nawet pierwszym, bo dobry aktor potraf zagrać na scenie nawet książkę telefoniczną, o kucharskiej nie wspominając. Czasy kiedy aktorzy nie chcieli (wstydzili się?) grać w farsach czy sitcomach minęły już chyba bezpowrotnie, choć Andrzejowi Grabowskiemu za udział w "Kiepskich" dostawało się swego czasu wiele - głównie od własnego środowiska i tzw. "lepszej" widowni. Dziś jednak graniem w farsach nie pogardzi już raczej nikt - i nie tylko z powodu tego, że przecież gdzieś pracować i zarabiać trzeba.

Przebieg akcji w każdej farsie musi być dynamiczny. Zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem "jazda bez trzymanki" ma być jeszcze szybsza. Tak jak u Hawdona, kiedy czekając na urodzinowy prezent, dostajemy nie do końca to, czego się spodziewaliśmy, ale... zaczyna nam się to nawet coraz bardziej podobać. I aby dopiąć swego, czyli dostać coś nowego, zaskakującego, gotowi jesteśmy poddać się biegowi zdarzeń i "lecieć" z nim na łeb na szyję. Nie przeszkadza nam cała seria omyłek, potrafimy dziś przecież wszystko z powodzeniem racjonalizować, nasza kreatywność jest w tym obszarze nieograniczona. Zwłaszcza, gdy rzecz dotyczy damsko-męskich (czy w ogóle jakichkolwiek) relacji. Farsy pisane były zawsze, aby się w nich przejrzeć. Oczywiście lustro jest krzywe i zniekształcone, ale po drugiej stronie jesteśmy dalej my. W "Prezencie urodzinowym" odnajdą coś z własnego życia nie tylko ci, którzy próbowali kiedyś ratować swój związek, uczestniczyli w wieczorze kawalerskim lub panieńskim, albo w poszukiwaniu przygód czy miłości korzystali z przeróżnych agencji - nie tylko matrymonialnych. Dobra farsa może być bowiem pewnym wentylem, odreagowaniem. Szekspir pisał na poważnie, że życie jest powieścią idioty, farsa to zdanie w mniej poważnym sensie dopełnia. Płocka inscenizacja "Prezentu urodzinowego" jest raczej podobna do tych, które Bończak robił już wcześniej. Słusznie wyszedł on z założenia, że nie ma sensu wyważać raz otwartych drzwi. Zwolennicy warszawskich scen komediowych nie muszą więc już jeździć po "Prezent" do stolicy. Przyjechał on do nich, z dostawą na miejsce, w dodatku w lepszej cenie. Same korzyści. Płoccy aktorzy, wspomagani samym Jerzym Bończakiem, sprostali aktorskim zadaniom. Wprawdzie w farsach są obyci, bo grają w nich często, ale każde podejście to przecież nowe wyzwanie. Mariusz Pogonowski w role lekkoduchów wcielał się nie raz i wiadomo, że czuję się w nich dobrze, ale jego Bob ma też chwile refleksji, w które jako widzowie jesteśmy w stanie uwierzyć. Poza tym, nigdy chyba jeszcze nie widzieliśmy Pogonowskiego w... szpilkach. Magda Tomaszewska dobrze oddaje na scenie - dosłownie i w przenośni - dwoistość kobiecej natury. Marek Walczak - obchodzący w tym roku jubileusz 35-lecia pracy artystycznej - raczej nigdy nie schodzi poniżej pewnego (wysokiego) poziomu. W roli safandułowatego psychiatry Dicka potrafił pokazać, że jak już przyszedł na umówioną randkę, to potrafi o swoje zawalczyć (zwłaszcza jak zamieni klapki na buty). Przemianę na scenie przechodzi też Maja Rybicka w roli Kate - popis aktorstwa dając zwłaszcza wtedy, gdy grana przez nią bohaterka nieco sobie... wypije. "Prezent urodzinowy" to spektakl na dobrym poziomie. Farsa, która daje także coś więcej. Można się pośmiać, a nie tylko porechotać. Warto więc zrobić sobie (a najlepiej także i komuś) prezent i wybrać się do teatru. Niekoniecznie tylko przy okazji urodzin. Jakub Moryc autor jest członkiem Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru

(Redakcja)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%