W piątek po godz. 13 dotarła do nas informacja, że lodołamacze, które dopłynęły do Woli Brwileńskiej, zawracają. W rozmowie z nami rzecznik Wód Polskich wyjaśnia, na czym polega akcja lodołamania.
Akcja lodołamaczy na Wiśle obserwowana jest ze szczególna uwagą. Zagrożenie powodziowe rośnie, nic więc dziwnego, że to, co robią i gdzie są lodołamacze, interesuje naszych czytelników. W piątek po godz. 13 otrzymaliśmy informację, że akcja została przerwana po dopłynięciu do Woli Brwileńskiej, gdzie napotkano na duży zator.
– Podobno lodołamacze nie dały rady i zawracają – przekazał nam czytelnik.
Zapytaliśmy o to rzecznika Wód Polskich, Sergiusza Kieruzela. Jak tłumaczy, nie jest tak, że zator rozbija się w 15 minut. Przede wszystkim, najpierw trzeba udrożnić przepływ.
– To jest naprawdę precyzyjna praca. Samo rozbicie lodu, to nie jest sukces. Cały proces polega na rozbijaniu, kruszeniu i spławianiu lodu. Musimy przede wszystkim zapewnić odpłynięcie tej kry, zanim rozpoczniemy kruszenie zatoru. Trzeba przy tym wziąć pod uwagę wiele czynników, jak słabe przepływy, niekorzystny wiatr, który nie pozwala krze swobodnie płynąć czy niski poziom lustra wody – mówi rzecznik Wód Polskich.
Jak dodaje, lodołamacze działają zgodnie z planem.
– W piątek mieli dotrzeć do Woli Brwileńskiej i udrożnić rynnę, którą spłynie kra. Nie było natomiast planów skruszenia zatoru. Tam są olbrzymie, kilkumetrowe zwały lodu, to nie będzie proste zadanie. Podkreślam, trzeba przede wszystkim zapewnić spławialność tej kry przed rozpoczęciem kruszenia. To są setki ton kry – wyjaśnia Sergiusz Kieruzel.
Podsumował również, że choć – żartobliwie mówiąc – teraz w Polsce wszyscy znają się na lodołamaniu, to jednak warto zaufać specjalistom.
Zwracają i nie dopłyną bo miasto Płock ma pół bani długu a chcieli by innych roboty uczyć