Rok 2023 Sejm i Senat RP ustanowiły rokiem Aleksandra Fredry. Z tego tytułu mamy w Płocku wartą obejrzenia wystawę w Książnicy, a teatr przygotował premierę „Dam i huzarów”. Premierę uroczystą, bo połączoną z obchodami Międzynarodowego Dnia Teatru i przyznaniem Srebrnych Masek.
Formalnie Międzynarodowy Dzień Teatru przypada 27 marca, ale z powodu rzadko spotykanego nagromadzenia kłopotów zdrowotnych w płockim zespole, premierę „Dam i huzarów” musiano przełożyć o tydzień później. Po raz kolejny jednak zwyciężyła magiczna zasada, że teatr „musi grać” i wszystkie problemy udało się pokonać.
Reżyserem płockiej inscenizacji jest Krzysztof Szuster, który jest związany z Płockiem i regionem od dawna. Pierwsze 4 lata życia spędził w Łącku, gdzie jego dziadek był dyrektorem Stada Ogierów – stąd zamiłowanie do koni, a od tego i do huzarów niedaleko. To na płockiej scenie debiutował w teatrze – prawie 50 lat temu, jako adept u pierwszego dyrektora – Jana Skotnickiego. Szuster to w ogóle postać o barwnej biografii – nawet jak na człowieka teatru. Jeździł konno z Warszawy do Łodzi, potem hondą w słynnej „Balladynie” Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym, był mistrzem Europy w powożeniu, biznesmenem, a obecnie prezesuje Związkowi Artystów Scen Polskich (po więcej szczegółów odsyłam do wywiadu z reżyserem w ostatnich Aktualności Teatru Płockiego – dostępnych za darmo w teatrze).
Być może to wszystko sprawiło, że płockie „Damy i huzary” to w sumie udana i zwycięska próba spektaklu niejako „szytego na miarę” – tak publiczności i jej oczekiwań, jak i czasów, w których żyjemy. Wiadomo, że płocka publiczność lubi farsy – jest wychowana zwłaszcza na tych z ojczyzny gatunku, czyli z Anglii. „Damy i huzary”, choć zaliczane do komedii, pokazują jednak dobitnie, że – trawestując słynne zdanie Mikołaja Reja z Nagłowic – „Polacy nie gęsi i też swoje farsy mają”. A Szusterowi wraz z całym zespołem przygotowującym spektakl udało się tego dowieść – zachowując na scenie kanon gatunku, czyli lekkość, frywolność plus zaskoczenie oraz podając to wszystko z humorem i w dobrym wykonaniu.

A dlaczego to znak czasów w których żyjemy? Niedawno na branżowym spotkaniu z polskimi scenarzystami szefowie Netflixa powiedzieli, że szukają produkcji lekkich, łatwych i przyjemnych, bo ludzie… tego teraz potrzebują. Niżej podpisany jest ostatnim, który powie, że sztuka powinna schlebiać publiczności, ale także pierwszym, który podpisze się pod tym, że publiczności nigdy nie można lekceważyć i traktować z góry. Na szczęście teatr ma wielką przewagę nad telewizją – poprzez obcowanie z żywym człowiekiem dużo prościej jest ze sceny pobudzić ludzi do… refleksji i myślenia. Fredro pisał wprawdzie komedie, ale wielu uważa go za jednego z najwybitniejszych polskich autorów opisujących ludzkie… dramaty. Przy okazji mocno osadzone w polskiej specyfice i trafnie piętnujące nasze narodowe przywary.
I tu otwiera się pole do szerszego spojrzenia na „Damy i huzary” jako na odwieczną dyskusję na temat damsko-męskich związków. W skrócie akcja komedii Fredry dotyczy tego, że do męskiego świata huzarów, przybywają damy i wiadomo, że zaraz coś się „zacznie”. To jednak nie huzarzy są sprawcami całego zamieszania, ale raczej kobiety są sprawcze. Mama – intrygantka chce wydać młodą i piękną córkę za dużo starszego majora huzarów – w ten sposób chcąc zabezpieczyć ją, a pewnie bardziej siebie. Co ciekawe, starszy huzar początkowo mówi stanowcze „nie” i dopiero potem zmienia zdanie pod wpływem nalegań… niedoszłej młodej małżonki. Ona jednak z kolei robi to w słusznej sprawie, gdyż tak naprawdę kocha innego… Brzmi skomplikowanie? A czy w obecnych czasach jakiekolwiek ludzkie związki są proste? Na scenie jednak wszystko jest podane klarownie i czytelnie.

„Damy i huzary” to przykład tekstu, który daje spore możliwości interpretacyjne. Można go w teatrze równie łatwo przedstawić, jako rzecz o różnicach płci, jak i świadectwo opresyjnego, patriarchalnego systemu, w którym kobiety zmuszane są walczyć o swoje prawa w nie zawsze godny sposób. Żeby było ciekawiej, nawet sam Fredro jest w tym kontekście różnie oceniany – jedni widzą w nim pierwszego „genderystę”, inni wręcz przeciwnie. Biorąc pod uwagę, że pisał swoje utwory prawie 200 lat temu, świadczy to, że dobrze wyczuwał społeczną i prywatną hierarchię ważnych tematów.
I tu otwiera się przestrzeń dla tych, którzy w teatrze szukają właśnie pola do rozważań i snucia własnych, pogłębionych refleksji. Jak Fredro opisałby damsko-męskie relacje dziś? Na co zwróciłby uwagę? Chyba brakuje na dzisiaj jakiegoś nowego Fredry, który swym przenikliwym okiem dostrzegłby jak jest i potrafił to w inteligentny, i w dodatku zabawny sposób obnażyć. A może sami możemy spróbować to zrobić, wczytując się uważnie w teksty starego mistrza i przykładając je do współczesności? Dobra sztuka przy otwartości umysłu zawsze daje takie możliwości.
Krzysztof Szuster na pewno zrobił „Damy i huzary” „po bożemu”, z szacunkiem dla klasyki i bez przechylania wahadła w którąkolwiek ze stron. W końcowym efekcie to podejście się broni. Co nie znaczy, że ze sceny wieje nudą. Tradycyjnie już scenografia robi wrażenie, gdy przygotowuje ją Krzysztof Małachowski. Klasyczny szlachecki dworek jest czysty i sterylny, podobnie jak górujący nad nim dach. I tylko brakuje między nimi połączenia, a może właśnie ta pusta przestrzeń jest tym, co przykuwa uwagę, symbolizując jednak pewne niedopowiedzenia i nie do końca domkniętą strukturę przedstawianego świata? Na uwagę zasługują także piękne i oddające ducha epoki kostiumy – co może nie dziwić biorąc pod uwagę, że odpowiadał za nie także Małachowski.

Wartym odnotowania pomysłem są wyświetlane na ekranie materiały video z nagranymi scenami przejazdu huzarów i dam przez Płock. Abstrahując od tego, że ciekawie wprowadzają w przedstawienie, to samo pojawienie się na płockich ulicach konnej kawalerii i stylowych powozów było dobrym zabiegiem promującym spektakl.
„Damy i huzary” dają też okazję pełnego zaprezentowania się aktorom. O tym, że Marek Walczak jest świetnym aktorem wszyscy wiedzą, ale do tej pory nie tak znowu często miał on okazję grać w Płocku wiodące role. W „Damach i huzarach” może jednak w pełni zaprezentować swoje możliwości – kreując postać zatwardziałego starszego kawalera (dziś powiemy singla), który jednak równie szybko zmienia zdanie, gdy na horyzoncie pojawią się realne „możliwości” w osobie młodej Zofii, granej przez Maję Rybicką. Ciekawe kreacje stworzyli też Krzysztof Bień i Dariusz Poleszak-Hass. Ten pierwszy kradnie wszystkim show wraz z Hanną Zientarą-Mokrowiecką, gdy traci dla niej głowę w brawurowej scenie, którą można nazwać: Co za Kobita. Poleszak – Hass zaś w roli Kapelana udanie bawi, gdy edukuje na temat tego, co uchodzi, a co nie. Generalnie jednak największe brawa dostają na scenie aktorki. I klaszczą równo mężczyźni i kobiety.
Drobnym ukłonem w stronę publiczności są wplecione w spektakl ludowe piosenki. Z jednej strony, gdy pojawiają się po raz pierwszy mogą trochę dziwić, ale nie ma ich aż tak wiele, aby burzyły proporcje. Zostają więc w pamięci jako krótkie przerywniki w dość szybko dziejącej się akcji.

Żyjemy, niestety, w czasach głębokiego kryzysu relacji, co oczywiście dotyczy też bliskich związków. Płockie „Damy i huzary” są pod tym względem spektaklem ku pokrzepieniu serc. Na koniec wszystko wraca na swoje właściwe miejsce (co nie znaczy, że triumfuje stary porządek). Pewnie tak naprawdę wszyscy o tym marzymy, tylko drogi do tego niekiedy wybieramy różne.
Tradycyjnie już z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru swoje Srebrne Maski wręczyło Płockie Towarzystwo Przyjaciół Teatru – obchodzące w tym roku 55 lat istnienia. W tym roku Maski powędrowały ex aequo do:
- Magdy Kuśnierz – za role w spektaklach „Miarka za miarkę” oraz „Rabenthal, czyli jak przyrządzić rybę fugu”.
- Aleksandra Maciejczyka – za kreację Władysława Broniewskiego w spektaklu „Broniewski”.
- Krzysztofa Małachowskiego – za scenografię do spektakli „Miarka za miarkę” oraz „Balladyna”.
Mała, ale za to Złota Maska trafiła z kolei do kierownika technicznego płockiej sceny – Zbigniewa Moskwy.
Jakub Moryc
autor jest członkiem Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru
