Zamknij

Okiem Robaka: Czy aby na pewno "...stary niedźwiedź mocno śpi"?

12:53, 11.02.2015 Aktualizacja: 22:35, 03.06.2015 ok. 6 min. czytania
Skomentuj
Na ścianach nie tak dawno zawiesiliśmy nowe kalendarze, to widomy znak, że bezpowrotnie kolejny rok naszego życia utknął gdzieś w przepastnych zakamarkach historii. Tym niemniej, chociażby minimalne retrospekcje są czasem potrzebne. Cóż zmieniło się w życiu Polaków przez ostatnie dziesięć lat? Mamy się lepiej, czy też wręcz przeciwnie?

Zwrócę tu uwagę tylko na jeden, jednakże fundamentalny dla jakości naszej kondycji aspekt, jakim jest najogólniej rzecz ujmując subiektywne poczucie bezpieczeństwa. A z tym, niestety, nie jest w ostatnim czasie najlepiej. Co zachwiało naszą wewnętrzną stabilnością? Oczywiście powodów jest kilka.

Jako, że zwykle koszula jest ciału najbliższa, nietrudno stwierdzić, że w pierwszej kolejności wpłynął na nasze życie ogólnoświatowy kryzys gospodarczy. Jeszcze 7-8 lat temu zupełnie inaczej postrzegaliśmy naszą przyszłość, niejednokrotnie mieliśmy rozległe plany i aspiracje, nie myśleliśmy z obawą i nie drżeliśmy o los naszych najbliższych. Te kilka lat wszystko zmieniło. Niewielu śmiałków decyduje się już dziś na kredyt, rzadko kto kupuje samochód, czy też mieszkanie, większość zamyka się w swych "skorupkach" zamierzając przeczekać trudne czasy. Nie jesteśmy już pewni niczego - nie mamy poczucia ani stabilności zatrudnienia, a tym samym rodzinnych dochodów, ani chociażby krótkoterminowej, ograniczonej do perspektywy kilku miesięcy przyszłości, a nawet tego, czy ktokolwiek instytucjonalnie pomoże nam, jeżeli nie daj Boże, w jakimś momencie podupadniemy na zdrowiu.

Na domiar złego, postępująca w naszym kraju destabilizacja społeczna, związana z "dobijaniem" się o dodatkowe pieniądze z budżetu przez kolejne grupy zawodowe, pogłębia tylko nasze poczucie porzucenia, odstawienia na bocznicę, wyalienowania i atomizacji, zrywa może naiwne, ale jakże jednak potrzebne więzi narodowej wspólnoty. Zresztą, działanie na rzecz ogólnospołecznego pożytku dla wielu "tygrysów" naszej politycznej sceny jest tylko pustym sloganem, na którym od czasu do czasu można zbudować swój medialny wizerunek.

W ostatnich latach ze szczególnie drastycznym brakiem odpowiedzialności politycznej mieliśmy do czynienia co najmniej dwa razy.

Po raz pierwszy, podczas przewrotu na Ukrainie włos się jeżył, kiedy różnego typu indywidua z prawa i lewa oraz środka polskiej, pożal się Boże, dyplomacji, pojawiały się na kijowskim Majdanie, żeby móc zrobić sobie selfie z płonącymi oponami w tle. Proceder mógł okazać się dla bezpieczeństwa naszego kraju niezwykle groźny, ale tym panom takie krzesanie ognia na beczce prochu zupełnie nie przeszkadzało, można było wreszcie niczym wampir wychynąć z medialnego niebytu, liczył się tylko polityczny kapitał i CV, w które można było sobie z dumą wpisać "szaleńczą, ukraińską misję" pod gradem kul separatystów.

Jednakże historia lubi zataczać kręgi, ale czy tylko ja mam takie wrażenie, że są one coraz ciaśniejsze i ciaśniejsze, i czy aby przypadkiem nie oplątują się wokół naszej szyi? Ukraiński patent sprawdza się zresztą nie tylko za naszą wschodnią granicą.

Tym razem podgrzewając ludzkie poczucie krzywdy i porzucenia, o swe niezwykle lukratywne posadki postanowili zadbać liderzy związkowi. Nie od dziś wiadomo, że najskuteczniej sondażowe słupki pną się w górę w czasie społecznych niepokojów. Na strajkowe barykady rusza więc kto tylko może, byleby zdążyć pokazać się w świetle kamer na czele protestów. To, że z poczuciem ludzkiej, zwyczajnej sprawiedliwości często naprędce wydumane postulaty niewiele mają wspólnego lub dotyczą stosunkowo wąskiej grupy zawodowej - któż by się tym przejmował. A jeżeli władza spełni żądania? To wtedy wymyśli się kolejny pretekst do społecznej "zadymy", przecież jesteśmy wodzirejami tego balu.

Co w tej sytuacji może najbardziej przerażać? Pewnie niespotykana obłuda, krótkowzroczność, a przede wszystkim szafowanie naszym bezpieczeństwem. W moim przekonaniu, nie są to słowa bez pokrycia.

W plątaninie krajowych wydarzeń i codziennych bolączek dosyć skutecznie wypieramy myśli o zagrożeniu ze strony wschodniego mocarstwa. Ukraińsko-rosyjski konflikt, jak przewidywali co niektórzy dyplomaci, ani się nie skończył, ani też Władimir Putin nie przestraszył się sankcji i międzynarodowych pogróżek. Jeżeli ktoś łudził się, że wystarczy przyprawić prezydentowi Rosji niezbyt rozgarniętą "KGB-owską gębę", a wtedy nie odnajdzie się w dyplomatycznych salonach, to już dawno musiał być ciężko zawiedziony. Kilka dni temu wyemitowano dokument pt. "Putin - współczesny car". Jaki wyłania się z niego obraz współczesnej Rosji? To mocarstwo rządzone przez niewielką grupę oligarchów, lojalnych wobec Kremla jak gwardia przyboczna, zależnych i podporządkowanych kaprysom władzy.

Wydaje się niewiarogodne, że po rozpadzie ZSRR w rękach 110 osób zostało skupione 35% majątku ogromnego terytorium. Oczywiście, współczesna Rosja weszła w fazę gospodarczego kryzysu, w dużej mierze spowodowanego imperialnymi zapędami i marzeniami o reaktywacji państwa sprzed 1990 roku, ale nie łudziłbym się, że to tylko kolos na glinianych nogach, bo jeżeli nawet tak, to powinniśmy drżeć o to, by nie przewrócił się w naszą stronę.

Niecałe dwa lata temu w felietonie "Problem ruski" poruszyłem kwestię mentalności rosyjskiego społeczeństwa. Wtedy można było z pewnym, dość ostrożnym optymizmem obserwować, jak dwa narody po przejściach - Polacy i Rosjanie przełamują powoli wzajemne antagonizmy, starają się nie rozdrapywać tylko starych blizn, lecz szukać dróg porozumienia. Jednakże od tego czasu sytuacja zmieniła się diametralnie. Agresywna polityka informacyjna znów wbiła Rosjan w poczucie zagrożenia oraz przekonanie, że zewnętrzny wróg "stoi u bram" i, ponosząc chociażby najbardziej dotkliwe wyrzeczenia, trzeba mu się za wszelką cenę przeciwstawić. Zresztą liczby świadczą o tym jednoznacznie - według ostatnich sondaży, aż 85% Rosjan popiera politykę prowadzoną przez Władimira Putina. Nietrudno się też domyśleć, że największa część odium niechęci, jako że po prostu jesteśmy najbliżej i wciąż wpychamy ręce tam gdzie nie trzeba, przyjmujemy właśnie na "własną klatę". W tym stanie rzeczy pewnie jeszcze przez długie lata będziemy czekać na poprawę wzajemnych relacji, bez których dodajmy, ze względu na nasze położenie geopolityczne, zrównoważony rozwój naszego kraju najzwyczajniej w świecie nie jest możliwy.

Tymczasem w "polskim piekiełku" zabawa zapałkami trwa w najlepsze i nikt nie zważa na to, że wokół nas rozlewa się benzyna. Jaki dajemy obraz siebie, ten nasz Polaków portret własny? Oczywiście, nie chodzi tu o stan organizacyjnego przeciwdziałania zagrożeniom, rzecz w tym, w jakiej kondycji znajduje się nasz stan ducha, a przede wszystkim poczucie ogólnospołecznej wspólnoty.

Bez odpowiedzi na koniec pozostawię też pytanie, czy swoim zachowaniem nie przypominamy przypadkiem podzielonej wzajemnymi, partykularnymi interesikami, rozedrganej i neurastenicznej, balansującej od lewa do prawa, pogrążonej w kryzysie własnej tożsamości unijnej Europy - cóż, pewne odpowiedzi są nazbyt oczywiste.

A w ostateczności przecież pozostaje nam zanucić starą, dziecięcą piosenkę - może bestia jednak się nie obudzi...

(Waldemar Robak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

OSTATNIE KOMENTARZE

0%