Zamknij

Kim są patroni płockich ulic? Wacław Lachman - płocczanin, który rozśpiewał całą Polskę

15:00, 28.08.2020 Waldemar Robak
Skomentuj

Ten patron płockiej ulicy nieco się po naszym mieście nawędrował. Najpierw w 1971 roku zagościł na osiedlu Skarpa, by po ośmiu latach znaleźć spokojną przystań na Międzytorzu. Od tej pory otacza swą opieką znaczną część tejże dzielnicy.
Są ludzie, wobec których od początku wiadomo, że natura nie poskąpiła im wybitnych predyspozycji w jakiejś dziedzinie i niejako z góry ukierunkowała ich życiową drogę. Takie właśnie przeświadczenie żywili wszyscy znajomi rodziny Lachmanów, którzy mieli okazję obserwować dziecięce poczynania ich syna, Wacława. Artysta, którego przyszłość wcześniej ktoś już zapisał w gwiazdach, przyszedł na świat zimą, 19 grudnia 1880 roku. Jego ojciec, Mirosław Lachman, z wykształcenia muzyk po Konserwatorium Muzycznym w Pradze, znalazł się w Płocku w związku z ofertą, jaką złożyły mu carskie władze gubernialne. Oto powierzono mu stanowisko kapelmistrza, inspektora orkiestr wojskowych oraz kapelmistrza orkiestry pułku stacjonującego w Płocku. Opiekował się także orkiestrą reprezentacyjną pułku muromskiego. Przybysz z południa szybko zaaklimatyzował się w naszym mieście, nawiązał kontakty towarzyskie zarówno z muzykami nadzorowanych orkiestr, w dużej części Polakami, jak też z miejscowym establishmentem. Wkrótce też poznał przyszłą panią Lachmanową - Annę Konwicką, która była nauczycielką, znaną w środowisku także z tego, iż pięknie grała na skrzypcach. Ród Konwickich herbu Konwia należał do średniozamożnej szlachty z północnego Mazowsza. Na skutek udziału w zrywach narodowowyzwoleńczych, jego członkowie często tracili swe majątki ziemskie i potem osiedlali się w miastach. Małżeństwo Lachmanów pobrało się w kościele św. Bartłomieja i niedługo potem zamieszkało w obszernym domu przy placu Floriańskim (obecnie plac Obrońców Warszawy) należącym do Konwickich. Budynek ten przetrwał do naszych czasów.

Co zrozumiałe, małemu Wacławowi od początku jego życia towarzyszyły dźwięki muzyki. Chłopiec chętnie nadstawiał ucha i sam próbował swych sił. W rodzinnych wspomnieniach wszystkim zapadł w pamięci epizod, kiedy to kilkuletni smyk został obdarowany przez przyjaciela ojca dziecięcym bębenkiem, który natychmiast stał się jego ulubioną zabawką. Niestety, niezbyt dobrze zapamiętał swego ojca, który osierocił go, gdy chłopiec miał ledwie trzy lata, tymczasem matka zmarła w 1895 roku. Wtedy wychowaniem Wacława i jego dwojga rodzeństwa zajęła się babcia, Seweryna Konwicka. Chłopiec od najmłodszych lat pobierał lekcje gry na fortepianie. Czynił to chętnie i z przyjemnością. Często wprawiał słuchaczy w zdumienie, dorabiając do popularnych melodii, ułożone na poczekaniu, własne linie melodyczne i akompaniamenty. Uczył się również w szkołach przygotowawczych, by zdać egzamin do Gimnazjum Gubernialnego. Mimo rygorystycznych kryteriów, Wacław Lachman stał się uczniem "Małachowianki" w 1892 roku. Niemal od razu został on rozpoznany przez nauczyciela muzyki, Antoniego Maruszewskiego, który wciągnął go do szkolnego zespołu, na początek w charakterze werblisty, a później rogisty. Po szkolnych zajęciach, Wacław większość wolnego czasu poświęcał swej pasji. Doskonalenie umiejętności i wiedzy muzycznej sprawiło, że po jakimś czasie Antoni Maruszewski powierzał mu przygotowanie materiałów nutowych dla orkiestry i dla chóru, a nawet samodzielne dyrygowanie tymi zespołami. Będąc w drugiej klasie gimnazjum, Wacław założył swój własny chór pod nazwą "Płocka Drużyna Śpiewacza". Samodzielnie opracowywał repertuar dla swego zespołu, był też, rzecz jasna jego dyrygentem. W tym czasie muzyczną edukacją młodego talentu zajął się ksiądz Eugeniusz Gruberski, absolwent Konserwatorium w Ratyzbonie, dzięki któremu w Płocku rozkwitła kultura muzyczna; pod jego kierownictwem wykonywano w mieście fragmenty oper, dzieła oratoryjne i kantatowe. Ksiądz Gruberski zajął się przygotowaniem teoretycznym Wacława z zakresu muzykologii. Tak zatem Wacław Lachman dorastał pod czujnym okiem miejscowych profesjonalistów, którzy widzieli w nim talent najwyższej próby. W mieście było już o nim głośno, dlatego też na debiut kompozytorski na profesjonalnej scenie nie trzeba było długo czekać. W 1900 roku jeden z miejscowych poetów i miłośnik teatru napisał sztukę pt. "Sąd Diabelski", osnutą na legendzie z czasów króla Stefana Batorego. Akcja dramatu toczy się przed lubelskim trybunałem, gdzie przekupni sędziowie wydają krzywdzące orzeczenie. Pokrzywdzona wyrokiem wdowa urąga sędziom, wykrzykując, że diabli sądzili by pewnie sprawiedliwiej. Władcy piekieł zjawiają się nocą w sali sądowej i na oczach przerażonego sekretarza sądowego wydają sprawiedliwy wyrok. Skorumpowani sędziowie zostają ukarani i umierają gwałtowną śmiercią. Pamiątką po tym wydarzeniu miał być przechowywany w Lublinie stół sędziowski, z odciśniętą na jego blacie, czarcią łapą z pazurami.

Naszego młodego talentu nie trzeba było długo prosić, natychmiast zabrał się do roboty i w ciągu miesiąca stworzył muzyczną oprawę sztuki. Premiera odbyła się 12 lutego 1901 roku. Widownia Teatru Miejskiego przy ulicy Piekarskiej pękała w szwach. Przedstawienie zostało przyjęte owacyjnie. Oklaskom, zarówno dla wykonawców, jak też autorów sztuki, nie było końca. Na scenę wyciągnięto również młodego kompozytora. W tym miejscu trzeba nadmienić, że regulamin płockiego gimnazjum był wówczas niezwykle restrykcyjny. Uczniom nie wolno było chodzić do teatru, a w tej wyjątkowej sytuacji, uzyskano od carskich władz specjalne zezwolenie. W tych okolicznościach na drugi dzień, po tym spektakularnym sukcesie, młodego kompozytora spotkała zasłużona... kara! Za wejście na scenę teatru, inspektor szkolny wymierzył mu cztery godziny szkolnego karceru. Pobyt Wacława w odosobnieniu umilali mu jego koledzy ze szkolnej ławy, którzy sprzeciwiając się absurdalnej dyscyplinie, podrzucali mu przez okno cukierki i kawałki czekolady. Należy w tym miejscu wyjaśnić, że w owych czasach narastał wśród Polaków coraz większy opór przeciwko rusyfikacyjnym zakusom władz. Ażeby zachować narodowe tradycje, ludność organizowała się w różnego rodzaju stowarzyszeniach o charakterze sportowym, branżowym, czy też oświatowo-kulturalnym. Jedną z form pielęgnowania polskości były licznie powstające koła śpiewacze i muzyczne, potajemnie opierające swój repertuar na pieśniach ludowych, patriotycznych i utworach polskich kompozytorów. Z tych powodów hołubiono ludzi uzdolnionych, wspierano rozwój ich talentów, widząc w tym jeden ze sposobów na odrodzenie się ducha narodowego. Dlatego też Wacław Lachman był traktowany w szczególny sposób zarówno przez rodaków i szkolnych kolegów, jak też przez carskie władze szkolne. Tym ostatnim był on potrzebny dla uświetnienia okolicznościowych imprez na cześć rodziny carskiej. Aby "wykręcić" się od tych przymusowych zajęć, muzyk miał na to swoje sposoby. Najczęściej, owijając szyję szalikiem, symulował przeziębienie gardła i wymigiwał się od śpiewania oraz akompaniowania rosyjskich pieśni. Podobnie jak inni polscy gimnazjaliści, był wychowany w duchu patriotyzmu i kultu do utraconej ojczyzny. Zdawał sobie też sprawę, że dzięki swemu talentowi oraz własnej aktywności społecznej, może wydatnie wesprzeć polskie dążenia narodowowyzwoleńcze. Z tych też powodów angażował się w działalność patriotyczną już czasie pobierania nauki w "Małachowiance". W życiu miasta spektakularnie zapisały obchody rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja, przygotowane potajemnie przez płockich gimnazjalistów. Uczniowie nie pojawili się na zajęciach, wczesnym rankiem wybrali się w lasy dobrzyńskie i tam zorganizowali uroczystą akademię. Repertuar złożony z pieśni patriotycznych wykonała "Płocka Drużyna Śpiewacza" pod batutą Lachmana. Gdy młodzież powracała do miasta, została ostrzeżona przez miejscowych chłopów, że przy Rogatkach Dobrzyńskich, oczekuje na nich carska żandarmeria. Młodzieży udało się ominąć zasadzkę i uniknąć aresztowania, ale później ukarano wielu uczestników tej manifestacji.

W 1902 roku Wacław Lachman zdał maturę i ukończył Gubernialne Gimnazjum. Dzięki swym profesorom, dysponował szerokim zakresem wiedzy muzycznej, dlatego też jedynym słusznym dla niego wyborem było rozpoczęcie studiów w Konserwatorium w Warszawie. Świeżo upieczony student już jesienią podjął naukę w klasie kompozycji znakomitego pedagoga Zygmunta Noskowskiego. Równolegle śpiewał w chórze Filharmonii. Wkrótce też pochłonęło go życie kulturalne stolicy, bowiem Wacław Lachman okazał się doskonałym koncertmistrzem. Mimo, że dopiero co rozpoczął studia muzyczne, podjął się prowadzenia wielu chórów - "Dudy" Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, "Echa" kolejarzy, "Drużyny Śpiewaczej" handlowców, "Surmy" tramwajarzy i innych. W 1906 roku został zaproszony na spotkanie grupy Polaków z różnych warstw społecznych, miłośników śpiewu chóralnego, które odbywało się w mieszkaniu warszawskiego mecenasa sztuki, Karola Malczewskiego. Po przeprowadzeniu prób i krótkim namyśle, nasz muzyk podjął się prowadzenia grupy śpiewaczej, która na początku była nazywana "Chórem Lachmana". Taki był właśnie początek działającego do dziś, znakomitego chóru męskiego "Harfa". Po niespełna rocznych przygotowaniach, chór zaskoczył Warszawę szeregiem koncertów, które zostały entuzjastycznie przyjęte przez mieszkańców stolicy. Rozpoczął się tryumfalny pochód "Harfy" od sukcesu do sukcesu. Wkrótce było już o nim głośno na ziemiach polskich. Osiągnięcia chóru były w dużej mierze zasługą samego Lachmana. To on zadbał o właściwy repertuar, komponując dla swego zespołu utwory o wysokim stopniu trudności, które oprócz walorów czysto muzycznych, zawierały w sobie elementy społeczne, wychowawcze i patriotyczne. Dzięki swemu dyrygentowi chór się rozwijał, osiągając coraz to wyższe efekty brzmieniowe i wartości interpretacyjne. Zespół odwiedzał zarówno duże miasta, jak też maleńkie wioski. W 1911 roku chór udał się w pierwszą podróż zagraniczną do Pragi, w tym samym roku koncertował również w Płocku. Tymczasem sam Lachman wciąż nie poprzestawał i rozszerzał nieustannie zakres swej działalności. W 1909 roku ukończył Konserwatorium i w odpowiedzi na wyraźne zapotrzebowanie społeczne, stworzył dziesiątki kompozycji chóralnych dla licznie powstających stowarzyszeń śpiewaczych. Objął również stanowisko wicedyrektora Filharmonii Warszawskiej oraz nauczyciela muzyki w żeńskim liceum. W 1911 roku kompozytor ożenił się z utalentowaną śpiewaczką Janiną Korab-Kowalską. Świetnie rozwijającą się karierę muzyczną Wacława Lachmana na jakiś czas przerwała I wojna światowa. Ze względu na to, iż oficjalnie był wtedy zatrudniony na etacie jako nauczyciel i koncertmistrz, musiał poddać się przymusowej ewakuacji, zarządzonej przez carskie władze. W takich okolicznościach rodzina Lachmanów znalazła się w Moskwie. W stolicy carskiego imperium prężnie działał w tym czasie Dom Polski, skupiający miejscową Polonię. Po nawiązaniu pierwszych kontaktów okazało się, że tutaj również nie brakuje entuzjastów muzyki i śpiewu. Wkrótce dyrygent stanął na czele aż trzech śpiewaczych składów: żeńskiego, męskiego i mieszanego. "Chór Polski" w ciągu trzech lat swej działalności dał 90 koncertów, a przez jego szeregi przewinęło się ponad 300 śpiewaków. U schyłku wojny podejście władz do poczynań polskiej emigracji było dość liberalne, dzięki czemu zespół mógł organizować występy z okazji polskich rocznic patriotycznych. Ostatni, pożegnalny koncert, na który przybyły tłumy i to nie tylko polskich słuchaczy, odbył się w 26 maja 1918 roku. Jak domek z kart rozsypało się carskie imperium, dogasała wojenna zawierucha, można było nareszcie wracać do kraju. Na miejscu okazało się, że niemal wszystkie prowadzone przez Lachmana chóry przetrwały wojnę, a nawet podtrzymywały w tym czasie swą działalność. Zaraz po odzyskaniu niepodległości reaktywowała się także "Harfa", odbudowując swe szeregi i renomę. Wacław Lachman objął stanowisko dyrektora oraz głównego dyrygenta zespołu, który tym razem zainstalował się na stałe w gmachu Filharmonii Warszawskiej. Wciąż ważyły się w tym czasie losy polskich granic. Zarówno dla dyrygenta, jak też dla członków chóru, czynne wsparcie rodaków walczących na Śląsku o przyłączenie tych ziem do Polski, stało się aktem patriotycznej powinności. Dlatego też "Harfa" przyjęła zaproszenie politycznego lidera, Wojciecha Korfantego i wyruszyła z cyklem koncertów dla Ślązaków.

Wyprawa wcale nie była ani przyjemna, ani bezpieczna. Na Śląsku nieustannie dochodziło do starć i napadów bojówek niemieckich na ludność polską. Niejednokrotnie "Harfa" dawała po kilka koncertów dziennie, docierając na miejsce piechotą, po forsownym, kilkugodzinnym marszu. Łącznie, dzięki ogromnej determinacji i ofiarności "Harfiarzy", dali oni w czasie akcji plebiscytowej 26 występów dla mieszkańców wsi i górników, śpiewając w czasem niewielkich salkach, a nawet w szczerym polu na środku drogi... Na początku lat dwudziestych przyszedł wreszcie czas na systematyczną i wytężoną pracę. Zespół tradycyjnie zbierał się na próbach w poniedziałki i czwartki. Ażeby utrzymać wysoką, śpiewaczą formę, co kilka lat członkowie chóru byli poddawani egzaminom kwalifikacyjnym. Dotyczyły one możliwości głosowych, umiejętności czytania nut i znajomości repertuaru. W ten sposób "Harfa" wciąż prezentowała niezwykle wysoki, światowy poziom artystyczny. Zespół odnosił liczne sukcesy w konkursach śpiewaczych we wszystkich zakątkach globu, stając się nieocenionym ambasadorem polskiej muzyki za granicą. Nie mniejsze uznanie zyskała "Harfa" w kraju. Dając swe koncerty na falach eteru, zyskała setki tysięcy wielbicieli. Każdego dnia o godzinie 7.00 Polaków witała pieśń "Kiedy ranne wstają zorze", wykonywana przez warszawski chór i kiedy po pewnym czasie zastąpiono ją utworem innego zespołu, na skutek licznych protestów słuchaczy, składanych do Dyrekcji Polskiego Radia, czym prędzej powrócono do starej oprawy muzycznej. Wreszcie i przyszedł czas na zasłużone jubileusze. Swe 35-lecie działalności artystycznej Wacław Lachman świętował w swym rodzinnym mieście, które z tej okazji przygotowało szereg uroczystości. W dniu 9 czerwca 1934 roku oczom członków "Harfy", przybyłym pod wieczór do Płocka, ukazał się niesamowity widok; na Rynku Kanonicznym witały ich tłumy wiwatujących płocczan, z pochodniami w dłoniach. Gród został udekorowany biało czerwonymi flagami i girlandami zieleni, tymczasem orkiestry wojskowe grały marsze powitalne. Okolicznościowym przemówieniom i powitaniom nie było końca. Na drugi dzień w katedrze odbyła się uroczysta msza żałobna, za dusze zmarłych muzyków ziemi płockiej; nie zapomniano o jednym z pierwszych nauczycieli naszego kompozytora, księdzu Gruberskim, jak również o pewnym skromnym Czechu, Mirosławie Lachmanie, który przed laty przybył do miasta na Tumskim Wzgórzu... Następnie, po szeregu okolicznościowych wizyt i uroczystości, obdarowano naszego wybitnego dyrygenta i kompozytora Honorowym Obywatelstwem Miasta Płocka. Oczywiście w takich okolicznościach nie obyło się bez koncertu sławnego, warszawskiego zespołu. Ten odbył się nazajutrz w ujeżdżalni 4 Pułku Strzelców Konnych. Ogromny budynek pękał w szwach; wydawało się, że na galę przybyła, oprócz licznie zebranych dostojników państwowych, cała ludność z Płocka i okolicy. Po wirtuozerskim występie chóru, bisom nie było końca, a sam koncert stał się spektakularnym wydarzeniem w życiu miasta. Po latach owocnej działalności "Harfy" stała się ona w świadomości Polaków dobrem narodowym najwyższej klasy, symbolem naszej tożsamości, dlatego też chóru i jego przepięknej muzyki znad Wisły nie mogło zabraknąć w czasie, gdy rozpętała się II wojna światowa. Zespół "Harfa", źródło: http://www.harfa.waw.pl W ostatnim dniu oblężenia Warszawy, na gmach Filharmonii spadły bomby zapalające. Spłonęły nie tylko cenne, historyczne pamiątki i trofea chóru, ale również prace kompozytorskie Lachmana. Hitlerowcy przystąpili do metodycznej eksterminacji polskiego narodu - w tym celu niszczyli wszelkie przejawy życia kulturalnego, zakazali też działalności wszystkim organizacjom i stowarzyszeniom. Zespół jednak zdawał sobie sprawę z tego, że znowu pieśnią trzeba podtrzymywać ludzi na duchu i mobilizować Polaków do walki. Dlatego też już pod koniec listopada w warszawskim kościele Zbawiciela chór zaśpiewał mszę "Gaude Mater" Lachmana. W czasie całego okresu okupacji, pod pozorem występu przygodnego zespołu, śpiewacy "Harfy" w kościołach stolicy i okolicznych miejscowości dali około 3000 koncertów. Na próby zbierali się w warunkach konspiracji tylko w małych grupkach, by nie wzbudzić jakichkolwiek podejrzeń okupanta. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, "Harfiarze" śpiewali dla powstańców "ku pokrzepieniu serc" na barykadach. Ich ostatni koncert w płonącej Warszawie odbył się w gmachu P.K.O. w dniu 3 września 1944 roku, podczas uroczystego nabożeństwa w intencji nieustraszonych obrońców stolicy wśród huku bomb i pocisków. Tragiczne, wojenne losy zdziesiątkowały szeregi "Harfy", ale czas wojennej zawieruchy szczęśliwie przetrwał jej niestrudzony dyrygent. Mimo, iż w tym czasie liczył sobie już 65 lat, jak zwykle, przystąpił ze zdwojoną siłą do działania. Już 18 marca 1945 roku w prowizorycznie zaimprowizowanym studio Polskiego Radia, śpiewacy dali swój pierwszy koncert w powojennej Polsce. Ponownie trzeba było zacząć wszystko niemal od początku. Dyrygent przygotował zatem repertuar, nuty, odtworzył popalone w filharmonii kompozycje, a "Harfa", tak jak przed laty, znów zaczęła brzmieć w kraju i za granicą. "Harfa" i członkowie Filharmonii wśród gruzów, źródło: http://www.harfa.waw.pl Jednakże okazuje się, że każdy człowiek ma ograniczoną ilość sił i nawet ludzie legendy kiedyś muszą odejść. W 1958 roku Wacław Lachman zrezygnował z prowadzenia swego ukochanego chóru. Pałeczkę dyrygencką przekazał godnemu następcy - Jerzemu Kołaczkowskiemu. Nasz wybitny płocczanin zmarł w Warszawie 16 października 1963 roku. Płock uczcił wybitnego kompozytora i dyrygenta, poświęcając mu tablicę pamiątkową, umieszczoną na ścianie jego rodzinnego domu przy placu Obrońców Warszawy. Muzyk stał się również patronem liczącego już 120 lat Płockiego Towarzystwa Muzycznego. Wacław Lachman pozostawił po sobie ogromny szacunek rodaków, dla których skomponował około 300 utworów. Świadomie dokonał wyboru własnej drogi artystycznej, rezygnując z indywidualnej kariery, na rzecz powszechnej edukacji muzycznej. Nie komponował dla elit muzycznych, tylko dla szerokiej rzeszy społeczeństwa. Dzięki swemu nadzwyczaj aktywnemu, pracowitemu życiu osiągnął wreszcie swój cel - rozśpiewał całą Polskę. Swe życiowe credo trafnie zawarł w hymnie, który osobiście ułożył dla "Harfy":
Hej, zabrzmij pieśni ty nasza W jeden potężny ton Pieśni płyń hen w świata strony Echo nieś jak dzwon!
Opracowano na podstawie:
  • Kamiński Marcin, Wacław Lachman zarys życia i twórczości, Towarzystwo Naukowe Płockie, Płock, 1969
  • Małgorzata Kosińska, Wacław Lachman, culture.pl, 2006
  • Joanna Banasiak, Płock pro musica. 120-lecie Płockiego Towarzystwa Muzycznego im. Wacława Lachmana, Książnica Płocka im. Władysława Broniewskiego, Płock, 2020
  • Lachman Nowakowa Maria Danuta. Wokół dzieciństwa i wczesnej młodości Wacława Lachmana, Notatki Płockie nr 4/137, 1988,
  • www.harfa.waw.pl.

(Waldemar Robak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%