Zamknij

Płockie Eldorado - kobiety, pałace i... musztarda!

19:24, 30.05.2020 Waldemar Robak
Skomentuj

Na początku maja 1880 roku zupełnie nie było majowo i sielankowo; miasto co rusz nawiedzały jakieś plagi, niekoniecznie egipskie: "Owady, które kilka dni temu tak gromadnie nad naszem miastem przebiegały, w niektórych miejscowościach na wsi obudziły postrach; brano je za szarańczę".
Ilekroć przewracam dotknięte zębem czasu karty naszej "antycznej" gazety, odnoszę wrażenie, że nasze życie codzienne, na pozór wypełnione błahymi sprawami, do których teraz zupełnie nie przywiązujemy wagi i nawet nie staramy się ich zapamiętać, dopiero po wielu latach nabiera szczególnego znaczenia, staje się przedmiotem analiz, dociekań i eksploracji, odsłania bowiem swe historyczne oblicze. Pewnie dlatego nasza nie kończąca się opowieść, której doświadczamy za sprawą "Korrespondenta Płockiego" jest wciąż tak ekscytująca. Nie inaczej będzie i tym razem, chociaż na początku maja 1880 roku zupełnie nie było majowo i sielankowo; miasto co rusz nawiedzały jakieś plagi, niekoniecznie egipskie:
"Owady, które kilka dni temu tak gromadnie nad naszem miastem przebiegały, w niektórych miejscowościach na wsi obudziły postrach; brano je za szarańczę. Dla uspokojenia przerażonych objaśniamy, że owad ten zwany jest pospolicie szklarzem (Libellula quadrimeculata - Ważka czteroplamista) Nie jest to więc złowroga szarańcza, ale owad niewinny, a nawet pożyteczny, bo niszczący inne szkodliwe owady. Należy on do pospolitych u nas siatkoskrzydłych, a gąsienice jego mieszkają w wodzie."
Na szczęście rzekoma szarańcza nie wyrządziła żadnych szkód, niestety inne siły natury pokazały, że nigdy nie można ich lekceważyć:
"Grad dużej wielkości połączony z wiatrem i falistym deszczem spadł w sobotę w niektórych miejscowościach naszej okolicy. Jądro burzy posuwało się nad linią środkową naszej guberni ze wschodu na zachód. Szkody w wielu miejscach są znaczne."
A skoro woda z góry, to musi też być ogień z dołu dla równowagi; pewnego dnia zrobiło się w Płocku naprawdę gorąco:
"Początek pożaru w przeszłą sobotę zatrwożył mieszkańców ulicy Kolegialnej sąsiadujących z domem nr 5. W piętrowej oficynie tego domu nad piekarnią zapaliły się sadze w kominie, w następstwie zaś zajęła się belka i nawet sufit tlić się zaczął, gdy wczesny ratunek dany przez straż ogniową, w zarodzie samym przytłumił początek pożaru. Na szczęście wypadek ten zdarzył się w samo południe, wcześnie więc dostrzeżony został; w nocy miałby groźne, nieobliczalne następstwa. Bliższe zbadanie podczas ratunku tajników konstrukcyi owej oficyny i innych zabudowań podwórzowych wykryło nader ciekawe szczegóły. Okazało się, że komin oficyny - mieszczącej w sobie jednak piekarnię - jest pilastrem, w który wpuszczone są na wskroś do samego wnętrza belki, że inne zabudowania, przeważnie drewniane o ścianach pochylonych, o krokwiach sterczących w powietrzu bez oparcia i zawieszonych jedynie pod łatami fantastycznie pogiętych dachów, są dziwem szczególnej równowagi, na pozór przeczącej prawom fizyki. W razie istotnego pożaru ratunek byłby uniemożebniony - waleniem się za pierwszem uderzeniem topora -zabudowań z drzewa spróchniałego i oficyn na jedną cegłę stawianych. Słyszeliśmy, że ma być ustanowiona komisya do zbadania i zakwalifikowania budynków w rodzaju tych, które można podziwiać w podwórzu domu nr 5 przy Kolegialnej ulicy. Upewnić możemy, że dom rzeczony nie jest wyjątkowym, że owszem wiele podobnych jeszcze w mieście naszem się znajduje."
Tymczasem plaga innego rodzaju została przynajmniej na jakiś czas skutecznie powstrzymana:
"Dla złodziei te dnie ostatnie bardzo były niepomyślne. Dzięki czujności policji miejscowej ujęto kilku groźnych rzezimieszków. Pomiędzy temi sprawcę kradzieży wyrobów srebrnych przed paru miesiącami dokonanej u starozakonnego A. Wszystkie te srebra przewiezione zostały aż do Łodzi; po nitce policja doszła jednak do kłębka i zdaje się, że niemal wszystkie przedmioty odzyskane zostaną. W nocy z poniedziałku na wtorek ujęty również został w alejach miasta złodziej, który poprzedniego dnia skradł, dostawszy się potajemnie do mieszkania nocą, dwa zegarki srebrne. Podobno tym razem dowodów nie braknie, jest więc nadzieja, że na czas dłuższy od grabieży tych kilku znanych rzezimieszków, miasto uwolnione zostanie."
Skoro zatem w mieście zrobiło się dużo bezpieczniej ,można było bez drżenia serca pozostawić w domu swój dobytek i rozkoszować się sztuką pod skrzydłami gościnnej Melpomeny:
"Teatr. W przeszłą sobotę odbyło się przedstawienie złożone ze śpiewów komicznych kwartetu męskiego i solowych pana Aszenfarba oraz produkcyj sztuk magicznych pana Feldlera, który przy tem grał na instrumencie nazwanym przez siebie kornofonem. Pan Aszenfarb jest zdolnym widocznie śpiewakiem ogródkowym, czego pod żadnym względem nie możemy powiedzieć o jego towarzyszach. Dodać tu musimy, że występuje on pod różnymi nazwiskami na afiszu zamieszczonemi, co na korzyść jego przemawia, ale publiczność wierzącą afiszom na zawód naraża. Pan Feldler znane sztuki magiczne pokazywał zręcznie, a mówiąc po polsku, był dla ogółu publiczności zrozumiałym. Przed końcem widowiska kilku warchołów, należących do ciemnych warstw ludności izraelskiej, usiłowało zrobić w sali teatralnej burdę, nieprzyjazną dla kwartetu. Powodem tego warcholstwa był śpiew w strojach Żydów galicyjskich, połączony z tańcami, a oznaczony tytułem "Paulina oder das Juden schiksel" (w tłumacz: Paulina lub dziewczyna żydowska). Energiczna interwencya policji w zawiązku samym burdzie skutecznie zaradziła."
W dzisiejszych czasach sztuka również niejednokrotnie wywołuje wiele kontrowersji, obawiam się jedynie, że występy artystów tamtejszej trupy więcej miały w sobie niewybrednej drwiny, niż artystycznej wartości; trudno zatem dziwić się reakcji pobratymców, którzy stanęli w obronie honoru płci pięknej. Jednakże w czasie przeglądania szpalt "Korrespodenta" dostrzegłem kolejną analogię; oto co napisano wtedy o stadninie koni w Janowie Podlaskim:
"Z wyszogrodzkiego piszą: ...przy ograniczonej działalności w ostatnich latach Zarządu Stada Janowskiego, który nawet w roku bieżącym nie raczył powiadomić - czy urządza lub nie, jak to wcześniej bywało, stacye stadne po prowincji, trudność o prawdziwie dobrych reproduktorów coraz donioślejszego nabiera znaczenia. Chcąc temu zaradzić pan Teofil Stobiecki, właściciel Gawarca pod Wyszogrodem, w celach użyteczności ogólnej współziemian, zakupił ze znanego w kraju stada koni zarodowych pana Krasińskiego w Krasnem ogiera gniadego Balder, czystej krwi angielskiej. Reproduktor ten rozpoczął swoją czynność w miejscowych i zamiejscowych gospodarstwach. Dobrze o tym wiedzieć, komu na tem zależy."
W ten sposób szczęśliwy ogier Balder nie zważając ani na politykę zarządu, ani na tajemniczą zapaść konkurentów z Janowa, używał sobie do woli na mazowieckich łąkach ku pomnożeniu rodzimej hodowli. Jednakże płocczan mało interesowały miłosne podboje angielskiego reproduktora. Zazwyczaj jesteśmy ciekawi, co też sądzą o nas inni, a tu nadarzyła się akurat doskonała okazja, bowiem najpierw wypowiedział się w tym przedmiocie nasz sąsiad zamieszkujący w pobliskim Włocławku: "Jako fakt ważny w życiu naszem zaznaczyło się kursowanie od tygodnia statków parowych z Warszawy i Płocka do Włocławka. Na nieszczęście powrót do Płocka napotyka na trudności. Tym szkopułem jest zbyt późna pora dnia i ciemne noce. Ztąd konieczność nocowania w drodze - gdzie i jak los zarządzi. Dla szukających w podróży silnych wrażeń lub przygód niezwykłych, sposobność trafia się wyśmienita. Dla liczących się jednak z wygodą i czasem, owe noclegi "jak na wojnie" są nader niemiłe. Administracya żeglugi winna pomyśleć o zmianie rozkładu jazdy lub przeznaczeniu osobnego statku do obsługi brzegów Wisły pomiędzy Włocławkiem a Płockiem. W każdym razie dobrze jest, że zaprowadzono stałą komunikacyę pomiędzy naszem a waszem miastem. Fabryki nasze, handlowość, stosunki mieszkańców tych dwóch miast, interesa wreszcie wszystkich nadwiślan w tych stronach zapewniają niewątpliwe korzyści z rozprzestrzeniania się żeglugi parowej. Sam Płock wiele towarów sprowadza z zagranicy kolejami do Włocławka a ztąd Wisłą. Włocławek jest w tym razie punktem tranzytowym. Byłoby również pożądanem aby choć trzy razy na tydzień statek dochodził do Ciechocinka, a pan Muller, właściciel największego hotelu w tych kąpielach, aby do statku posyłał omnibus dla przyjezdnych lub kilka dorożek. Skoro już po Wiśle pływamy, odezwać się muszę do właścicieli łazienek w Płocku z propozycją, aby który z nich z swym czyścowym zakładem zechciał do nas pożeglować i osiąść tu pod miastem na sezon letni. Mamy bowiem pod Włocławkiem tylko jedną pływającą łazienkę i szczęśliwy ten, kto się do niej po dwugodzinnem czekaniu dostanie. Byłby to wyśmienity interes, bo mieszkańcy Włocławka nie mają do przebycia gór stromych jak płocczanie do dostania się do Wisły. Uprzedzam jednakże właścicieli łazienek, że jesteśmy mniej od płocczan skromni na punkcie wymagania usłużności, wygód, czystości i komfortu, na dowód czego służyć może porównanie naszych hoteli z waszemi. Na koniec dzielę się z wami nowiną z samego źródła zaczerpniętego, niezwykle ważną dla młodzieży płci obojga, którym swoboda celibatu ciąży niczym skarb w ręku rozrzutnika: pan Foy, głośny pan Foy z Paryża zamierza otworzyć tego lata w Ciechocinku filię swego słynnego zakładu kojarzenia małżeństw. Za tę wiadomość, której dotąd jeszcze żadne z krajowych pism nie otrzymało sądzę, że zasłużę sobie u waszych czytelniczek i czytelników na wdzięczną pamięć." Dla wyjaśnienia przypomnieć tu należy, iż w Płocku nad brzegiem Wisły funkcjonowały tzw. łazienki, czyli szereg drewnianych kabin - oczywiście oddzielnie dla pań i dla panów, w których za opłatą można było zażywać kąpieli, czyli gruntownie się doszorować. Za takim właśnie przybytkiem higieny tęsknili włocławianie. Uwagi sąsiada ze stolicy fajansu szybko jednakże zbagatelizowano, bowiem do naszego grodu zawitał na kilka dni ceniony, wybitny publicysta z samej Warszawy - Bolesław Prus. Wkrótce w Kuryerze Warszawskim w ramach cyklu "Kartki z podróży" ukazał się wnikliwy opis Płocka i jego mieszkańców, który w naszym grodzie wywołał burzliwe dyskusje; jedni byli zachwyceni pochlebną opinią, inni z kolei nie byli w stanie uwierzyć, że literat pisał zupełnie szczerze i z nas - dumnych płocczan w niewybredny i dotkliwy sposób nie zadrwił. Oto jak powyższą sytuację opisał "Korrespondent": "W Kuryerze Warszawskim poniedziałkowym pan Aleksander Głowacki (Bolesław Prus) zamieścił opis swej podróży do Płocka. Autor z właściwym sobie humorem i darem spostrzegawczym, który w tak wysokim posiada stopniu, naznacza wybitne cechy Płocka i jego mieszkańców.(...) Obrazek ten stał się powodem żywego zajęcia i rozmów. Ogólnie z przyjemnością był czytany i zjednał wiele wdzięcznych serc autorowi. Znaleźli się jednak i tacy, którzy przez surowość sądu, czy przez skromność, czy wreszcie przez nieprzejednaną sumienność uważają, że Płock w tym razie stał się bardziej szczęśliwy niż zasłużony, - co mu się w dziejach jego nie trafiało. Jednym z dowodów zajęcia, jaki artykuł Bolesława Prusa wzbudził, jest wiele listów z różnemi uwagami, które w tych dniach z miasta otrzymaliśmy. Po namyśle pierwszeństwo dajemy niżej zamieszczonemu listowi, z powodu źródła najbardziej pod względem literackim poważnego: "Jasno i promiennie, złocisto i różowo, jednym słowem uroczo przedstawia się Płock, płocczanie i wszystko płockie pod piórem grzecznego felietonisty "Kuryera Warszawskiego". Z tego bowiem sprawozdania podróżnika, który gród nasz odwiedził, dowiadujemy się, że wszystko u nas wyborne; i powietrze wiejskie bez żadnego zaduchu i domy piękne i kobiety ładne i asfalt bez wybojów i Żydzi niebrudni i jedzenie dobre a tanie (zwłaszcza musztarda!) i mieszkańcy strojni i bogaci. Zachwycając się głównie powszechnym dobrobytem i dostatkiem pan Prus obejmuje swą pochwałą nawet całą ziemię płocką utrzymując, że grunt jej najurodzajniejszy w Królestwie, a szlachta bogata... Co do tego ostatniego punktu spierać się z optymistycznym podróżnikiem nie bardzo czuję się na siłach; słyszałem tylko kiedyś, że w Kujawach i w Sandomierskiem znajduje się grunt trochę lepszy od gliny i piasków mazowieckich, zaś co do szlachty, powiadają, że była niegdyś zamożną, że mogłaby być taką, gdyby nie zależność od kapitałów hebrajskich... Nie jestem również kompetentnym w sprawie smaku i jakości płockiej musztardy, a niech mię Bóg uchowa, abym miał zaprzeczać pochwalnemu hymnowi na cześć pięknych płocczanek. Za to pod wszelkiemi innemi względami szanowny humorysta mocno przesadził tak, że czytając jego pochwały możemy tylko pragnąć, aby istotnie nasz gród został kiedykolwiek takiem Eldorado, jakiem przedstawia go pan Prus, budząc może w nieświadomych rzeczy warszawiakach i innych czytelnikach nieuzasadnioną zazdrość. Tak np. nie mamy powodów zachwycać się tutejszemi domami (zwłaszcza ich wnętrzem); dziwi nas także, że felietonista nie doświadczył zaduchu na ulicach Szerokiej i Grodzkiej; nie wiemy doprawdy, gdzie mógł dojrzeć w Płocku asfalt bez wybojów, a co do powszechnego dobrobytu i bogactwa stanowczo nie czujemy się godnymi pochwał humorysty... Niedziwno, że podróżnik w ciągu krótkiego czasu mógł spojrzeć na Płock tylko powierzchownie, ale dziwno, że z powierzchownego rzutu oka wyprowadził wnioski za pośpieszne, bezwzględne i poza powierzchnię sięgające. Jeszcze jedno. W całym tym grzecznym i łaskawym obrazku podróżnik nie wypowiedział się nic prawie o stanie umysłowym Płocka. Ponieważ jednak według Buclka, Drapera itd. dobrobyt idzie w parze z oświatą już jako jej przyczyna, już to jako skutek, skoro więc Płock jest to ziemskie Eldorado, cieszmy się i chlubmy z tego, że musi być on również nowożytnemi Atenami. Szkoda tylko, że pan Prus zapomniał wypowiedzieć to wyraźnie, chociaż pamiętał o takich nawet szczegółach jak musztarda , czy stróż na wieży ratuszowej." Jak mi się wydaje, szanowny recenzent felietonu Bolesława Prusa nie wziął pod uwagę pewnego, nader istotnego aspektu; otóż według mnie nasz, wtedy trzydziestotrzyletni pisarz zwyczajnie uległ legendarnej urodzie jednej z płocczanek! I cóż, że był wtedy już żonaty - przecież krew nie woda! Dlatego też przynajmniej przez kilka dni świat, a tym samym i Płock, malował mu się w różowych kolorach. Zdecydowanie wolę takie uzasadnienie od tego nazbyt racjonalnego, które mi podpowiada, iż Prus cierpiący na agorafobię być może nie wytknął nosa z hotelu i cały felieton "wysmażył" na zamówienie warszawskiej gazety na podstawie zdawkowych informacji i pobieżnych wyobrażeń o Płocku. Porzućmy jednakże brzydkie domysły. Na zakończenie naszej wędrówki w przeszłość zachowałem scenkę z życia wziętą, doskonale ilustrującą klimaty tamtych czasów:
"Z Mławy piszą do nas: Będąc w przejeździe w Kole zatrzymałem się u litografa; tam byłem świadkiem rozmowy, którą słowo w słowo powtarzam: Destylator: Dlaczego mi żeś pan napis zrobił na obstalowanych do butelek etykietach "pożyczkowa wódka", zamiast "porzeczkowa wódka"? Lud widząc w wystawie napis butelki z pańskimi etykietami, domaga się dawania wódki na kredyt, zdaje mi się że pan jakkolwiek Żyd, ale urodzony i wychowany w Kole, a przy tem litograf, nie powinieneś na tyle grzeszyć nieznajomością języka polskiego. Litograf: Przyślij pan lud do mnie, a ja mu wytłumaczę, że kto chce pić wódkę, zapłacić musi zaraz i że ja będąc zajęty studyowaniem literatury francuzkiej, nie miałem czasu zastanawiać się nad wyrazami "porzeczkowa" i "pożyczkowa", zresztą dla uniknięcia podobnych zajść niech pan etykiety schowa, a butelki pokazuje. Na przyszłość bądź pan pewny, że wszelkie obstalunki pańskie zrobię comme il faut; comprenez - sou le francais? (w tłumacz.: prawidłowo - rozumiesz po francusku?)".
Idąc zatem śladami litografa oddam się teraz "studyowaniu". chociażby zwyczajów godowych bazyliszka karłowatego lub też koncentracji cząstek cukru w cukrze... jednakże w odpowiednim czasie nie omieszkam zajrzeć do naszej wiekowej gazety...

(Waldemar Robak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%