- Wiadomo, że pieniądze na ulicy tu nie leżą, trzeba na nie zapracować, ale jak się już dojdzie do etapu stałej pracy, opanuje język, to jest wtedy dużo lepiej, niż u nas w kraju. Nie sądzę, żebym wrócił do Płocka. Z tym miastem wiążą mnie tylko korzenie i rodzina, która tam mieszka.
Poniedziałek, godzina 4.30 rano, Oslo. Na termometrze -9 st. Celsjusza. Słońce wzejdzie za jakieś trzy godziny. Księżyc w pełni, dużo większy niż w Polsce. - Podobno, jak jest taki księżyc to trolle latają po mieście - mówi z uśmiechem Jarek, 47-letni płocczanin, mieszkający w Oslo. Każdy jego tydzień rozpoczyna się tak samo. Przed pracą podjeżdża swoim passatem na stację paliw. - W poniedziałek rano paliwo jest najtańsze - tłumaczy. Cena na wyświetlaczu: 12,19 koron, czyli około 6,5 zł.- Nie da się przyzwyczaić do porannego wstawania, ale wiesz że musisz. Wstaję o tej porze codziennie od trzech lat i jeszcze się nie przyzwyczaiłem.Jarek wjeżdża na bazę przy Haraldrudveien 31. Przed bramą stoją już dwa samochody ciężarowe, rozgrzewające swoje silniki. Idzie najpierw do biura, wraca z sześcioma, ogromnymi pękami kluczy. - Te klucze są potrzebne do otwierania drzwi kamienic. Pojemniki nie są na zewnątrz, tak jak u nas. Wszystkie są w podwórkach. Trzeba pamiętać, który klucz pasuje do danego wejścia. A tych kluczy jest grubo ponad setka. Wchodzi do kabiny swojej śmieciarki, odłącza z gniazdka grzejnik samochodowy, dmucha w alkomat. - Bez tego nie odpali - mówi. Za chwilę pojedzie na stację benzynową w dzielnicy Ensjø, tam czekać będzie 26-letni pomocnik Jarka, Michał. Praca Jarek jedzie do centrum, na swój dzisiejszy rejon. Teren jest górzysty, a ulice są wąskie, strome i oblodzone. Na poboczach stoją zaparkowane samochody, pomiędzy którymi trzeba się przeciskać. Dziennie jego śmieciarka zbiera około 12 ton śmieci.
- Tutaj pracuje się inaczej. Dużo lepiej, niż w Polsce. Stała praca to jest stabilność, to są pieniądze, które spływają co miesiąc na konto i nie martwisz się, że jutro nie będziesz miał na chleb. Każdy wie, co ma robić. Z pensji można utrzymać rodzinę i dom tutaj, w Polsce i jeszcze sobie trochę odłożyć. Z pensji w Polsce, niestety, nie da się nawet utrzymać rodziny na miejscu.Nie mamy limitowanego czasu pracy. Robimy swoje rejony i jesteśmy wolni. W zimę przeciąga się to dłużej, pracuje się od piątej, w pół do szóstej do godz. 13, 14. Ale zdarzało się, że warunki były bardzo ciężkie, całe miasto trzeba było robić w specjalnych kolcach na buty i łańcuchach na koła, i wtedy wracałem do domu nawet o godz. 16, czy 17. Nie musimy pracować po osiem, czy dziesięć godzin. Jeżeli wyrobimy się w ciągu trzech, czy czterech to możemy wracać do domów. Najczęściej jest tak w wakacje, kiedy Norwedzy wyjeżdżają i na mieście jest dużo mniej śmieci. Wtedy zdarzało się, że wracałem z pracy, a żona jeszcze spała. Wtedy też po jednej pracy jedzie się do drugiej - nadal dodatkowo robię remonty, malowania itd. - Nikt nikogo za specjalnie nie kontroluje. Jedynie sami klienci. Jeśli w pojemniku zostawimy przez przypadek jeden worek, zdarzają się tacy, którzy nam to wytkną. Wtedy powiadamiana jest centrala firmy, a my na telefon służbowy dostajemy powiadomienie z adresem, na który trzeba jechać i kosz opróżnić. To wkurzające, ale na szczęście zdarza nam się bardzo rzadko. Zazwyczaj przy okazji świąt i dni wolnych, kiedy np. w trzy dni musimy wykonać pracę za cały tydzień. Tutaj jest dużo większy szacunek do pracownika, nie ma czegoś takiego jak w Polsce, że jest dyskryminacja. Pracuje z nami wielu obcokrajowców: Bułgarzy, Rumuni, Litwini... Czy ja wiem, czy obcokrajowiec ma ciężej? Jest ta bariera językowa, ale jeżeli już pracujesz na stałe, na kontrakt, to żyje się normalnie. Nieraz obywatele innych krajów mają tu lepiej niż Norwedzy. Mimo, że ja jestem obcokrajowcem, mam takie same zasady, obowiązki i pieniądze, jak Norwedzy pracujący w firmie. Wszyscy jesteśmy równi, a firma nie ma z tym żadnego problemu. Jak piszą do mnie smsy, to potrafią jednego napisać w trzech językach: po norwesku, angielsku i po polsku. O tej śmieciarce mógłbym opowiadać długo. Ciężarówka jest w automacie, wyposażona w kamery zewnętrzne, które ułatwiają pracę kierowcy, w halogeny, które jak je włączam to auto wygląda jak ufo. Sterowanie pracą prasy jest w kabinie, więc nie trzeba wychodzić. Swoją drogą prasy produkowane są w Polsce. Przede wszystkim te ciężarówki są ekologiczne - jeżdżą na biogaz, czyli tzw. gaz wysypiskowy. Krótko mówiąc, śmieci, które zbieramy wytwarzają gaz, który napędza śmieciarki. Początki W kabinie zamontowane jest też radio. Po raz trzeci dzisiaj leci norweski hit "Afterski". Nie ma jeszcze siódmej. Miasto powoli budzi się do życia. Gdzieniegdzie widać kilka osób, które wybrały się pobiegać, starsza pani żwawo idzie w towarzystwie swojego psa. Jarek co chwilę wysiada ze śmieciarki, otwiera drzwi w kamienicach, wyprowadza pojemniki z podwórek, przeciąga przez hałdy śniegu, opróżnia je i odprowadza z powrotem. Wsiada do kabiny i podjeżdża pod kolejne drzwi. Nie ma nawet chwili odpoczynku. Ślizga się na lodzie, który zalega na chodnikach. Cały czas jest w biegu.
- W Polsce robiłem wiele rzeczy. Jestem kierowcą zawodowym, jeździłem na tirach, prowadziłem restaurację, klub, pensjonaty i nic z tych zajęć mi się tak nie opłacało, jak praca w Norwegii. W Polsce prowadząc swój interes zarobiłem dużo mniej, niż tutaj na śmieciarce.Przed stałą pracą, niestety, trzeba było w Norwegii robić wszystko. Nigdy wcześniej nie byłem budowlańcem, stolarzem, czy tynkarzem. Tutaj nauczyłem się roboty. Płytki się kładło, tarasy się budowało. Wszystko trzeba było robić, co tylko możliwe. Na początku musiałem otworzyć firmę budowlaną, po to, żeby uzyskać numer personalny. To taki nasz PESEL. Najważniejsze było, żeby poznać tu ludzi, przede wszystkim rdzennych ludzi - Norwegów. O tę pracę na śmieciarce starałem się półtora roku, jeżdżąc na tzw. wikariacie, czyli na zastępstwach. Byłem pod telefonem i szef do mnie dzwonił, kiedy zwolniło się jakieś miejsce. Jak ktoś zachorował, był na urlopie, to ja przychodziłem na zastępstwa i tak to trwało półtora roku zanim dostałem pełen kontrakt. Na nim jeżdżę już dwa lata, czyli w sumie pracuję tu od 3,5 roku. - Na początku było ciężko. Przyzwyczaić się do tego wsiadania i wysiadania z kabiny, rannego wstawania, dużego wysiłku i niskich temperatur. Jestem kierowcą, ale i tak muszę cały czas wysiadać, żeby otworzyć pomocnikowi drzwi, wyjąć pojemniki, przytachać je i odprowadzać. Czy lubię tę pracę? A mam inny wybór? Najważniejsze, że jest i jest dobrze płatna. Wolę zbierać śmieci w Norwegii, niż w Polsce być dyrektorem. Niebo a ziemia Dochodzi 7.30. Słońce wschodzi, miasto ożywa. Mieszkańcy Oslo są już w drodze do szkoły i pracy, niektórzy stoją na przystankach. Dla niektórych dzień dopiero się rozpoczyna. Jarek podjeżdża właśnie pod Wydział Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady RP w Oslo. Przed budynkiem powiewa biało-czerwona flaga. - W Polsce nie ma pracy, żeby żyć godnie. Ale tutaj też nie jest łatwo. Trzeba harować, żeby się wykazać. Trudno jest znaleźć stałą pracę. Trzeba umieć się porozumieć. Ja mówię trochę po angielsku, trochę po norwesku. Jednym słowem miks, ale nie mam problemów z komunikacją.
- W Oslo jest trochę więcej wydatków niż w Polsce. Trzeba płacić za drogi. Mimo, że ja mieszkam w Oslo, siedziba mojej firmy też znajduje się w Oslo, to z domu na bazę mam 15 km, po drodze mijam bramki, za które trzeba płacić już 30 koron (około 20 zł). Jeśli posiada się abonament to jest trochę taniej. Płacę ryczałtowo za dwa, trzy miesiące około 3 tys. koron (około 1700 zł). No i dochodzi paliwo... Wiadomo, jest dwa, nieraz trzy razy droższe niż w Polsce, a jego cena zmienia się z godziny na godzinę. Nie tak jak u nas, gdzie zazwyczaj obowiązuje jedna cena na cały dzień.Co miesiąc odciągane jest około 10% pensji, czego nawet się nie zauważa, na tzw. feriepenger. W czerwcu dostaje się jednorazowy zastrzyk gotówki, taką trzynastą pensję na wakacje, składającą się z tych odciągniętych pieniędzy. Wiadomo, że samemu trudno odłożyć sobie kasę na urlop, tutaj państwo robi to za ciebie. - Nie mam czegoś takiego, jak płatny urlop. Biorę tyle urlopu, ile chcę. Nieważne, czy to będzie 20, czy 30 dni. Jeżeli mam taką potrzebę, to mogę wziąć nawet dwa miesiące, tylko jest to urlop niepłatny. Każdy z pracowników należy do związku zawodowego transportowców, który bardzo nam pomaga. Łącznie z tym, że mamy zniżki na paliwo, czy też pomoc przy wzięciu kredytu na dom. Do dyspozycji jest też prawnik. Związki zawodowe nie są tutaj tylko z nazwy. Są dla ludzi. Tutaj, mając firmę, nie płaci się podatków z góry, za coś czego się nie zarobiło. Za pierwsze zarobione 50 tys. koron nie ma naliczanego podatku, dopiero później płaci się go ryczałtowo. Samo założenie firmy jest bezpłatne i załatwia się przez internet. Polacy i Norwedzy Słońce świeci już na dobre. Podjeżdżamy pod kolejne kamienice. Tym razem przed jej drzwiami stoją już pojemniki. Starszy pan, stojący obok nich uśmiecha się do Polaków szeroko. - Ten dziadek ma około 80 lat - opowiada Jarek. - Zawsze do nas wychodzi. Gada z nami, pomaga wyprowadzać pojemniki, a czasem też je zaprowadza. Jest dozorcą tych budynków - mówi wskazując na trzy, stojące obok siebie kamienice. - Norwegom w zasadzie żyje się o wiele łatwiej niż Polakom. Oni są bardziej na luzie, nie przejmują się tak jak my, nie mają takiego stresu. My przyjeżdżając tu z Polski boimy się praktycznie wszystkiego, a oni żyją bezstresowo. Ale ten norweski luz pomaga i udziela się innym.
Nie ma czegoś takiego, że szef dużej, bardzo dużej firmy jest jakimś wielkim "panem prezesem". Wszystko jest załatwiane po koleżeńsku, a każdy zwraca się do siebie po imieniu. Ze współczesnego języka norweskiego wypadła już forma grzecznościowa "Pan/Pani" i nie jest używana. Powszechnie i w kierunku każdego, bez względu na wiek, używa się formy "du", czyli "ty".Czy Polacy trzymają się tu razem? No nie bardzo... Tam, gdzie Polacy, tam zawsze powstają problemy. Oczywiście, jest grupa ludzi, która się z sobą trzyma, ale nie są to duże grupy. Zazwyczaj ma się kilku znajomych, przyjaciół i na tym koniec. - Norwedzy są bardzo otwarci. Wychodzą do nas, witają się, rozmawiają, pomagają, a nawet dają nam prezenty na święta. Z drugiej strony nie mają żadnego szacunku do jedzenia i posiadanych przez nich rzeczy. Wyrzucają dosłownie wszystko. Sprawne laptopy, telewizory, telefony, ale też obrazy, mnóstwo kosmetyków, no i to jedzenie... Po skończeniu się tuszy w drukarce, bardziej opłaca się im kupić nową drukarkę z tuszami, niż same tusze. Więc je po prostu wyrzucają.
Oni nie są przyzwyczajeni do trzymania rzeczy i chowania ich po kątach. W okresie świątecznych porządków, potrafią wyrzucić mnóstwo nowych rzeczy, które nie są im już po prostu potrzebne. A mają tylko rok lub dwa. Normą jest też wyrzucanie prezentów, które im się nie spodobały.Norwedzy wyrzucają stary, ale sprawny jeszcze sprzęt, i kupują sobie nowy. Na przykład teraz, kiedy wchodzą już telewizory 3d, mieszkańcy Oslo wyrzucają sprawne plazmy. Wiele rzeczy nie jest w ogóle wyrzucone do śmietnika, tylko stoi obok, zapakowane w kartonie. Koniec Praca prawie skończona. Do spalarni Brobekk w północnej części Oslo, Jarek dociera kilka minut po godz. 12. Przed wjazdem na teren sortowni znajduje się waga. Kierowca wsuwa specjalną kartę do czytnika, by zaraz potem wjechać do hali, w której wysypie zawartość ciężarówki. Jarek obawiał się o kolejkę przed wjazdem. Na szczęście przybył na miejsce dość wcześnie i nie było jeszcze tłoku. - Stoimy przed tą halą nieraz godzinę, czekając na wolne miejsce do rozładunku - mówi. Śmieci trafiają właśnie na taśmę, za chwilę zostaną posortowane. Nie wszystkie zostaną spalone. Wiele z nich zostanie poddane recyklingowi. Ale jak rozróżnić śmieci do przetworzenia, od tych zwykłych? - Mieszkańcy Oslo je segregują, wrzucając różne rodzaje odpadów do poszczególnych reklamówek. Każda innego koloru.To gmina określa konkretne zasady segregacji. Wracamy na bazę, aby zatankować ciężarówkę gazem wysypiskowym. To już koniec pracy Jarka na dziś. Jutro znowu wstanie wcześnie rano, kiedy jeszcze większość mieszkańców Oslo będzie smacznie spała i weźmie się do ciężkiej roboty kierowcy śmieciarki. http://petronews.pl/kulisy-powstawania-reportazu-o-plocczaninie-w-norwegii/ Galeria:
0 0
Fajny reportaż. To potwierdza tylko moje przypuszczenia że każdy dzień w płocku to dzień stracony. Życie jest jedno.
0 0
Świetny reportaz! Czyta sie jednym tchem. Takich rzeczy mi w plockich mediach brakowalo. Gratuluje!
0 0
Paliwo może i drozsze, zycie też ale pensja nie jest wyższa o 15% jak ceny ale o 400-600%. Żal że się cżłowiek nie urodził gdziekolwiek indziej. Podatki ... Zabierają żeby oddać na wakacje. Ogólnie ciekawe, ciekawe....
0 0
No, to jest prawda... Norwegia to fajny kraj. Moja siostra pracuje w Oslo. Sprzata dorywczo domy. Stalej pracy nie moze znalezc. Jest naprawde ciezko. Ale i tak woli siedziec tam, niz klepac biede w Płocku.... Mnie tu trzymaja tylko studia. Ale bardzo powaznie mysle o wyjezdzie. Bardzo dobry tekst. Prawidziwy przede wszystkim
0 0
Lecicie w coraz grubsze tematy ;-d zaczyna mi sie podobac ta strona. Propsy za artykulik
0 0
Rewelacyjnie napisane!!! I niestety,artykuł potwierdza konieczność wyjazdu "za chlebem"
0 0
[...] pokazaliśmy urywek z życia płocczanina, który zamieszkał w Oslo. Artykuł wzbudził spore zainteresowanie, dlatego – dla porównania – postanowiliśmy [...]
0 0
[...] różnych rodzajów reporterskich. Przygotowania do reportażu z Oslo, który możecie przeczytać TUTAJ, rozpoczęliśmy już na początku lutego. Poznajcie jego [...]
0 0
[...] różnych rodzajów reporterskich. Przygotowania do reportażu z Oslo, który możecie przeczytać TUTAJ, rozpoczęliśmy już na początku lutego. Poznajcie jego [...]
0 0
Artykul, owszem, fajnie sie czyta, ale Pan Jarek chyba przywdział różowe okulary i widzi tylko to, co sam chce zobaczyć. Pracuje z Litwinami, Rumunami, jak pisze, podejrzewam, ze niewielu Norwegów, młodych Norwegów, przyszło mu poznać. A szkoda, pewnie zmieniłby zdanie co do ich otwartości do innych narodowości. Poza tym w Norwegii ma sie 11 pensji, ostatnia pensja, czyli ta, na która odciągane jest co miesiąc z wypłaty, jest wypłacana jako pensja 12 w czerwcu. Nikt nie daje pieniędzy na wakacje pod grusza, to sa nasze pieniądze, wcześniej nam potrącone. W Norwegii mamy 5 tygodni urlopu, płatnego, jeżeli chcemy więcej, to już jako urlop bezpłatny. Może u Pana Jarka w firmie jest inaczej, ale to sa ogólne przepisy odnośnie urlopów i z zasady obowiązują wszędzie. Mając własna firmę płacimy podatek DOCHODOWY za każda zarobiona koronę. Bohater reportażu nie rozumie podejrzewam różnicy pomiędzy podatkiem dochodowym a VATem (mva). Przy pierwszych zarobionych 50 tys.koron jesteśmy zwolnieni z VATu , a nie z podatku dochodowego. Na temat ryczałtu nie chce mi sie tu tracić czasu, ale takowy rownież sie płaci. Co do kosztów utrzymania, Norwegia jest jednym z najdroższych do życia państw, wiec dobrze sobie przemyślcie Państwo, czy warto przyjeżdzać tu i dawac sobą pomiatać, tylko dlatego, ze wciąż obecny jest tu stereotyp sprzątaczki i budowlańca, złotych rączek. Dyskryminacji jest wiele, niezrozumienia dla naszej kultury, rownież naszych metod wychowawczych, i Boże broń nie myśle tu o krzyczeniu i biciu dzieci, ponieważ wierze, ze takie praktyki już dawno przestały funkcjonować w naszym społeczeństwie, a przynajmniej wiele uległo zmianie. Niemniej jednak rodziny z dziećmi, przyjeżdzające do Norwegii, powinny być poinformowane o istnieniu instytucji Barnevernet. Podejrzewam, ze większość takich rodzin nigdy nie zdecydowałaby sie na przyjazd tu, gdyby tak naprawdę media zaczęły pisać tez o tych mniej kolorowych aspektach życia na obczyźnie.
Ja wracam, po 10 latach, mowię sobie dość! Nie chce tu wychowywać mych dzieci!
Pozdrawiam.