Zamknij

Okiem Robaka - Psy na zamku... i inne "dziwadła"

11:30, 04.07.2013 Waldemar Robak Aktualizacja: 22:17, 03.06.2015
Skomentuj
W połowie czerwca siedmioro członków Płockiego Towarzystwa Fotograficznego uczestniczyło w Festiwalu Sztuki w Slezskich Rudolticach, na którym zaprezentowaliśmy nasze fotograficzne dokonania. Spotkały się one z dużym uznaniem zwiedzających.

Sama miejscowość, na dobrą sprawę duża wieś, położona kilkanaście kilometrów za Głuchołazami, ale już po stronie czeskiej, przywitała nas uśpionym ryneczkiem, który wieńczył okazały zamek. Ta renesansowa budowla na przestrzeni wieków przechodziła burzliwe dzieje, po przebudowie w stylu barokowym w wieku XVIII stała się, dzięki nadwornej kapeli i teatrowi, kulturalnym centrum Śląska. W czasie II wojny światowej w zamku ulokowano jedno z centrów hitlerowskiego ministerstwa propagandy Goebbelsa. Okres powojenny również dobrze się nie przysłużył tej perełce architektury - obiekt popadał w ruinę, a w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku zlokalizowano w nim nawet hurtownię farmaceutyczną, bezwzględnie dostosowując zabytkowe wnętrza do bieżących potrzeb. Dopiero w 2004 roku państwo przekazało zaniedbany obiekt gminie. I tu zaczyna się historia, która mnie poruszyła i z tego powodu chciałbym ją Państwu przedstawić...

Otóż nasi sympatyczni gospodarze, którzy z wielką serdecznością podejmowali nas na zamku, to - jak się okazało - nieliczna, ale wytrwała grupa zapaleńców. To oni właśnie w 2004 roku zakasali rękawy, bez niczyich namów, biadoleń i stwierdzili: - Zbudujemy sobie zamek! I robili to konsekwentnie, społecznie, w czasie wolnym, często za własne pieniądze, przez wiele lat. Nikt się wtedy nie pytał, co z tego będzie miał teraz lub w przyszłości. Co więcej, kustosz zamku pełni swą funkcję społecznie do dziś!

Nasi bohaterowie uratowali co się dało z historycznego wystroju i podchodzili do niego z należytą pieczołowitością. Tym niemniej, nie sposób przechadzając się zabytkowymi korytarzami nie zauważyć braku chociażby wykwintnych posadzek, które zastąpił wszechobecny beton. Otóż, jak się dowiedzieliśmy, chwytano się przy odbudowie różnych środków, a czasem także półśrodków. Zamkowe schody chociażby, z lepszym lub gorszym skutkiem, wylewali uczniowie szkoły budowlanej ucząc się przyszłego fachu. Nikomu jednakże nie przeszkadza, że trzeba uważnie patrzeć pod nogi, żeby wspinając się na kolejne piętra nie zrobić sobie krzywdy, ważne, że schody są i basta!

Jeżeli kiedyś Państwo będziecie mieli okazję odwiedzić to wielkie zamczysko, to zrozumiecie, że przy wysiłku, jaki włożyli nasi zapaleńcy w jego odbudowę, wyprawa na K-2 to mały pikuś ...

Kolejnym budującym, pozytywnym zaskoczeniem był sam festiwal. Swe prace w postaci fotografii, malarstwa, instalacji, pokazów video zaprezentowało ponad 60 artystów z Czech i Polski. Wystawie towarzyszyły występy zespołów muzycznych, wokalnych i przedstawienia teatralne. Pomijając kilka oficjalnych przemówień otwierających wernisaż, które kustosz zamku wygłosił w... bermudach i klapkach, podczas trwania całego festiwalu panował zniewalający luz. Kilkusetosobowa publiczność, która przybyła ze wszystkich zakątków Czech, a także i z Polski, niespiesznie zapoznawała się ze zgromadzonymi pracami lub też na dziedzińcu zamkowym uczestniczyła w spektaklach. Po historycznych korytarzach bezceremonialnie przechadzały się zaprzyjaźnione ze wszystkimi psy, dodając miejscu osobliwego kolorytu... Jeżeli ktoś się zmęczył, mógł odpocząć w rozległych zamkowych ogrodach, chłodząc się kufelkiem krnowskiego piwa... Nikt też nie zamknął imprezy o godzinie 20, 22 czy 24... Dźwięki gitar i dyskusje na z trawniku przy ognisku w zamkowych ogrodach, czytanie poezji, trwały przez całą noc. Ludzie poznawali siebie, nawiązywali ze sobą kontakty, toczyły się rozmowy (my po polsku, oni po czesku, a wszyscy doskonale się rozumieli) - tworzyły się przyjaźnie... Bezwiednie przypomniał mi się klimat studenckich czasów. Po prostu czeski film - nikogo nie zabili, wszyscy świetnie się bawili!

To dopiero nazywa się święto kultury!

Moje czeskie doświadczenia siłą rzeczy nasuwają jednakże kilka nurtujących mnie od tamtej pory refleksji. Zacznijmy do tej, czy u naszych sąsiadów zza miedzy istnieją jakieś służby konserwatorskie? Myślę, że jak najbardziej, tym niemniej na gruncie polskim zarówno odbudowa zamku w "stylu czeskim", jak i samo jego użytkowanie bez nabożnego zadęcia do dóbr kultury jest po prostu niemożliwe. Wpisanie budowli do rejestru zabytków powoduje, że nawet najbardziej zapaleni potencjalni nabywcy omijają obiekt, choćby był najbardziej atrakcyjny, jakby pochowano tam wampira bez przepisowego osikowego kołka...

Tak najczęściej działa służba konserwatorska w Polsce - traktowanie zabytków jako żywo przypomina postępowanie wiewiórek - zebrać jak najwięcej orzechów, policzyć i schować, zakopać, a że czasem z zapasów wyrosną drzewa... Niestety, w przypadku zabytków architektonicznych drzewa wyrosną na ich ruinach. Dlatego też zamiast gorsetu zakazów, wygórowanych wymagań wobec inwestorów i twierdzenia, że się nie da i nie uda - wolę garstkę zapaleńców, którzy może mniej wyrafinowanymi środkami, ale jednak uratowali to, co pozostało.

Tylko jak sprawić, żeby nasze państwo wreszcie zaczęło wspierać inwestorów, albo przynajmniej przestało im przeszkadzać? W moim przekonaniu, winna jest urzędnicza mentalność - zrobić wszystko, żeby zasłaniając się przepisami, nic nie zrobić! Kończąc to zagadnienie przypomnę tylko, że nasze służby sanitarne i weterynaryjne również stosują się do przepisów i to literalnie - w rezultacie mieliśmy już aferę drogowo-solną, kilka mięsnych, teraz jesteśmy w trakcie antybiotykowo-drobiowej. Niecierpliwe oczekujemy, co w temacie ryb...

Kolejnym frapującym zagadnieniem jest pytanie, czy potrafimy stworzyć wydarzenie kulturalne, które przyciągałoby nie tylko atrakcjami programowymi. Z własnego, płockiego podwórka wiemy, że wiele imprez muzycznych, choćby Audioriver, Reggaeland czy Summer Fall Festival, przyciąga rzesze publiczności właśnie swoją niepowtarzalną atmosferą, którą tworzą ludzie i miejsce. Jednakże czy umiemy w ten sam sposób ożywić zabytkowe obiekty? Cykliczne "Noce Muzeów" to krok w dobrym kierunku, przełamujący dotychczasowy stereotyp wycieczki szkolnej, ale zbyt mało, by zapełnić ziejące najczęściej pustkami sale wystawowe.

Podsumowując - pragnąłbym doczekać takich czasów, kiedy wydarzenia kulturalne z salonów zyskają naturalny luz, radość i entuzjazm. Żeby to osiągnąć, powinniśmy jednak wzorem Czechów zmienić nasze podejście do dóbr kultury, wydobyć je z muzealnego pancerza, za wszelką cenę zbliżyć ją do publiczności. Nawet najcenniejszy eksponat przechowywany w muzealnym magazynie czy zabytkowy pałac nie istnieje i jest bez wartości, jeżeli nie przynosi ludziom pozytywnych i choćby najprostszych emocji.

Waldemar Robak

(Waldemar Robak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu petronews.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%