Przez ponad X wieków swego istnienia nasze miasto, co jak najbardziej zrozumiałe, przeżywało i wzloty, i upadki. Nasza wiedza na temat dziejów Płocka w okresie średniowiecza jest pewnie najobszerniejsza, chociażby z racji historycznych artefaktów, dzięki którym możemy uważać, że mieszkamy w szczególnym miejscu.
Powstaje jednakże pytanie, jak wyglądał nasz gród w epoce renesansu, czy przeżywał rozkwit, czy też może sprowincjonalizował się na uboczu innych ośrodków miejskich?
Rok 1495 był dla Płocka datą przełomową; oto zmarł ostatni z płockich książąt z linii Piastów – Janusz II. Sukcesja po nim miała przejść zgodnie z prawem lennym we władanie polskiej Korony. Ze spuścizny po swym bracie nie zamierzał jednak zrezygnować Konrad III Rudy, książę czesko – warszawski, który zwołał nawet pospolite ruszenie. Jednakże spory polityczne szybko ustąpiły miejsca niespodziewanemu zagrożeniu, bowiem w mieście wybuchła zaraza, która zabierała ludzkie istnienia bezkompromisowo, nie zważając, czy wydaje wyrok na żebraka, czy też na monarchę. W takich okolicznościach król Jan Olbracht wkroczył do Płocka bez użycia siły, ze zrozumiałych względów w mieście przebywał bardzo krótko w okresie od 13 do 15 sierpnia.
Niewątpliwie Płock był w tych czasach niezwykle łakomym kąskiem; nadzwyczaj dobrze ufortyfikowany, jeszcze z polecenia Kazimierza III Wielkiego został w całości obwiedziony murami miejskimi z kamienia i cegły. Co kilkadziesiąt metrów wybudowano wieże obronne, tymczasem sam teren zamkowy na Tumskim Wzgórzu został opasany podwójnym pierścieniem murów, poza którymi znajdował się głęboki przekop łączący się z nadwiślańską skarpą (obecnie miejsce pomiędzy murem łączącym wieże zegarową i szlachecką a budynkiem pałacu biskupiego).
Do zamku można było się dostać przez zwodzony most i bramę umieszczoną w wieży szlacheckiej. Wewnątrz murów znajdował się rezydencjalny zamek książęcy położony się na samym skraju korony Tumskiego Wzgórza, a głębiej katedra, XI-wieczny kościół św. Wojciecha (rotunda), opactwo benedyktynów, wieża szlachecka i zegarowa (stara siedziba książęca z czasów Władysława Hermana) oraz zabudowania gospodarcze. Do naszych czasów oprócz wież przetrwał fragment wewnętrznego muru obronnego znajdujący się pomiędzy nimi.
W czasach książąt piastowskich substancję budowli ze względu na liczne zagrożenia utrzymywano w dobrej kondycji technicznej. Żeby sobie wyobrazić, jak wyglądał piastowski zamek, należy wziąć pod uwagę, że Tumskie Wzgórze na odcinku od bramy szlacheckiej do jaru za katedrą (tam gdzie obecnie znajdują się schody od ul. Mostowej do ul. Rybaki) było o kilkadziesiąt metrów szersze. Od tego czasu znaczna część skarpy razem z murami obronnymi i budowlami zamku runęła do Wisły.
Wraz z przyłączeniem Mazowsza Płockiego do Korony, nastały nowe porządki. Od tej pory władzę sprawowali starostowie koronni. Ci najczęściej w pierwszej kolejności dbali o zapewnienie skarbcowi królewskiemu jak najpokaźniejszych dochodów, czerpali także osobiste zyski, czasem tak bezpardonowo, że na ich działalność mieszczanie zanosili skargi do króla.
Zaraz po inkorporacji Mazowsza synekura starosty płockiego przechodziła z rąk do rąk. Zamek książęcy znalazł się także we władaniu królewskich urzędników. Ledwie kilka lat ich niefrasobliwych rządów w czasie dość niestabilnej sytuacji politycznej i brak należytej troski sprawiły, że na przełomie XV i XVI wieku budowla popadła w ruinę. W późniejszych latach na polecenie króla Zygmunta I Starego podjęto jednak prace, mające na celu utrzymanie warowni na Tumskim Wzgórzu w należytym stanie, a od 1517 roku umacniano skarpę, zapobiegając podmyciu jej przez wody rzeki.
Niestety w 1532 roku na skutek rozległego osunięcia się góry, do Wisły runęła także znaczna część zamku i murów obronnych. Katastrofy uniknęła jedynie gotycka rezydencja książąt piastowskich połączona z kamienicą w stylu włoskim z tarasem widokowym na Wisłę.
Oto jak biskup Krzycki w liście do królowej opisywał powstałe straty:
„Co do tamy broniącej górę od rzeki radziliśmy się z panem wojewodą majstrów najlepszych, jakich mogliśmy znaleźć, którzy się jednogłośnie zgodzili(…), że nigdyby się ta tama nie zawaliła od tej części góry, gdzie jest pałac WK. Mości, żeby nie niedbalstwo starostów we wcześniejszych latach. Piękniejsza część pałacu zawaliła się razem z górą.”
Zresztą początek lat trzydziestych XVI stulecia śmiało można nazwać okresem katastrof budowlanych, bowiem dwa lata wcześniej piorun uderzył w katedrę. Jej dach natychmiast stanął w płomieniach. W zgliszcza budowli spadła ogromna bryła stopionego ołowiu z blach służących jako pokrycie dachu.
Trudne zadanie odbudowy katedry wziął na siebie biskup Andrzej Krzycki. Ściągnął do Płocka rzymianina Bernardina di Zanobi de Gianotis, współpracownika Berreciego, który zbudował Kaplicę Zygmuntowską na Wawelu. Katedrę w dużej mierze rozebrano do fundamentów, pozostawiając tylko niektóre partie murów. Wzorem bazyliki św. Piotra w Rzymie budowla została zaopatrzona w półkolistą kopułę z okrągłymi oknami zyskując nowy, renesansowy wygląd.
Ziemię płocką i inne posiadłości królewskie położone na Mazowszu otrzymała we władanie, jako oprawę wdowią, od króla Zygmunta Starego królowa Bona. Wspomniana oprawa była formą dożywotniego zabezpieczenia materialnego małżonki na wypadek wcześniejszej śmierci męża, co też i miało miejsce, bowiem król zmarł w 1548 roku.
Dlatego też królowa traktowała Płock i Mazowsze jako swoje własne dobra, pieczołowicie zabiegała o podniesienie ich poziomu gospodarczego i faktycznie zarządzała całą prowincją – decydowała o obsadzie znaczniejszych stanowisk i pobierała podatki. Bywała także w Płocku rezydując na zamku, szczególnie po śmierci Zygmunta Starego. Wtedy na zawsze opuściła Wawel, będąc skłócona ze swym synem i następcą tronu Zygmuntem Augustem i jego żoną Barbarą Radziwiłłówną; osiadła na Mazowszu aż do momentu swego wyjazdu do włoskiego Bari w 1556 roku. W tym czasie walnie się przyczyniła się do rozkwitu naszego miasta i potrojenia jego dochodów, można śmiało powiedzieć, że stała się najznamienitszą płocczanką. Na stromiźnie skarpy zasadzono nawet winnice, a ze zbiorów owoców corocznie produkowano kilka beczek wina.
Pod rządami Bony Sforzy w dostatki opływali płoccy mieszczanie. Miasto leżało na przecięciu ważnych szlaków handlowych. Wisłą transportowano do Gdańska, a potem do krajów północnej Europy wiele surowców i produktów rolnych – futra, smołę, drewno, miedź, ale przede wszystkim zboże. Płock popadł na początku XVI wieku w wieloletni konflikt z Toruniem, który powołując się na przywilej nadany jeszcze przez Krzyżaków, tzw. prawo składu, domagał się wniesienia specjalnych opłat od towarów spławianych z Płocka. Wreszcie nasze miasto, które było zwolnione z tego, jak też innych podatków, spór rozstrzygnęło na swoją korzyść.
W tym czasie na Tumskim Wzgórzu stanęło wiele spichlerzy, część z nich potem osunęła się do Wisły, a część spłonęła. Spichlerze, w których obecnie znajduje się Archiwum Państwowe i Dział Etnograficzny Muzeum Mazowieckiego zostały zbudowane w II połowie XIX wieku.
Od 1523 roku płocczanie korzystali z królewskiego przywileju nakazującego jadącym ciężko załadowanymi wozami na jarmarki do Gniezna, Poznania i Łęczycy, aby przeprawiali się przez Wisłę w Płocku wnosząc, rzecz jasna, stosowne cła. Wkrótce w Płocku rozkwitł drobny przemysł i rzemiosło. Nie darmo ulica Zduńska wtedy nazywała się Sukienniczą, ponieważ tam znajdowały się tkalnie, a także cegielnia; powstawały też browary, gorzelnie, młyny i piekarnie, zakłady kuśnierskie, rymarskie, złotnicze, krawieckie, szewskie, oraz wiele innych. W mieście założono łaźnię, a wszystkie ulice były pokryte brukiem.
Wokół obecnego Starego Rynku nazywanego w owych czasach Rynkiem tętniło życie; po jego bokach na parterach kamienic rozlokowały się gospody, wyszynki i kramy, na środku stał strzelisty ratusz, a przed jego wejściem szafot. Płock był zabudowany w tym czasie domami drewnianymi, co przy braku bezpośredniego dostępu do wody, stawało się przyczyną licznych pożarów, trawiących znaczne połacie miasta. Kamienice murowane znajdowały się wokół Rynku, a także przy ulicy Grodzkiej i św. Michała. Należy przyjąć, że w XVI wieku Płock liczył sobie około 5 tysięcy mieszkańców.
Co roku wybierano władze miasta; od 5 do 7 rajców, czyli radnych i burmistrza spośród mieszczan. Płock był lokowany na prawie chełmińskim, które określało, że kandydatami na rajców mogą być:
„ludzie mądrzy, dobrzy, lat zupełnych przynajmniej dwadzieścia pięciu, w mieście osiadli, wszakże nie bardzo bogaci, ani też ubodzy, ale średniego stanu, nadto mają być z prawego małżeństwa zrodzeni, w domach zawsze mieszkający i dobrej sławy, Boga się bojący, sprawiedliwość i prawdę miłujący, kłamstwa i złość w nienawiści mający, tajemnic miejskich nie wymawiający, w słowach i uczynkach stali, darów nie przyjmujący, nie pijanice, nie dwujęzyczni, nie pochlebcy, nie błaznowie, nie natrętowie, nie cudzołożnicy, ani owi, któremi żony rządzą, nie fałszerze, niezwadliwi, albowiem zgodą małe rzeczy budują się, a niezgodą wielkie niszczeją. Toż nie ma być na to obieran człowiek obcy innego prawa i komu by było 90 lat”.
Miasto rozwijało się na tyle szybko, że w pewnym momencie wymarzyło sobie założenie wodociągu. Zgodę na jego budowę otrzymało już w 1495 roku od króla Jana Olbrachta, ale jego realizację wciąż odwlekano, prawdopodobnie z powodu nawracającej zarazy, kilku znacznych pożarów oraz braku wystarczającej ilości funduszy. Inwestycja zresztą wcale nie była łatwa.
Ze względu na trudności techniczne postanowiono, że woda będzie czerpana nie z Wisły, tylko z Brzeźnicy. Na rzeczce miał stanąć młyn nazywany Krupą, należało też wykopać tam staw i tamę. Ołowianymi rurami woda miała być dostarczana do miasta, a tam miała być gromadzona w trzech zbiornikach (cysternach) koło domu aptekarza, na Rynku i na Rynku Kanonicznym, a także powinna być doprowadzona do dwóch wodotrysków (prymitywnych hydrantów) przy ulicy Grodzkiej i Dobrzyńskiej oraz łaźni miejskiej. W samym mieście zaplanowano rurhaus, czyli wieżę ciśnień i budynek, w którym miał znajdować się kierat konny, pompujący wodę z Wisły, gdyby tej zabrakło w Brzeźnicy. Wody powinno wystarczyć na codzienny użytek mieszkańców, a także na potrzeby miejscowych browarów.
Po pierwszych nieudanych próbach budowy wodociągu, zadania tego podjął się w 1534 roku burmistrz płocki Jan Alantsee. Inwestycja została wyceniona na 800 złotych polskich, tymczasem w kasie przeznaczono na ten cel ledwie 450 złotych, resztę obiecał dołożyć na poczet przyszłych korzyści nasz obrotny przedsiębiorca.
Niewątpliwie była to dość kontrowersyjna postać, która jednakże zapisała się w dziejach naszego miasta. Alantsee miał pochodzić z Wenecji, był aptekarzem królowej Bony. Podobno z jej rozkazu pigularz wykonał „włoską robotę” sprawiając, że ostatni książęta piastowscy nie odeszli z tego świata naturalną śmiercią. Przed konsekwencjami tego czynu miał go chronić list żelazny wydany przez króla Zygmunta Starego.
Pod względem zamożności Jan Alantsee należał do płockiego patrycjatu, posiadał dom i rozległy ogród i takież same nieruchomości w Krakowie. Umowa, którą zawarł z władzami miasta na realizację wodociągu była niezwykle dla niego korzystna; można powiedzieć, że przy licznych zobowiązaniach ciążących na Płocku, on sam nie ponosił prawie żadnej odpowiedzialności.
Na początku prace ruszyły z kopyta, ale już po kilku miesiącach utknęły w miejscu, tymczasem Alantsee pobrał już pieniądze z miejskiej kasy przeznaczone na ten cel. Wkrótce okazało się, że ogół mieszczan z niecierpliwością oczekuje na rychłe zakończenie inwestycji. Doszło zatem do ostrego konfliktu pomiędzy władzami miasta a jego mieszkańcami. Ci ostatni zarzucali magistratowi beztroskie szafowanie groszem publicznym. Spór wreszcie stał się na tyle niebezpieczny, że do jego rozstrzygnięcia powołano królewskich komisarzy. Jako że nie był to pierwszy incydent tego typu w Polsce, kiedy ogól mieszczaństwa występował przeciwko władzom miejskim, 28 najaktywniejszych przywódców protestów skazano na rok więzienia w wieży na zamku płockim. Tak surowa kara miała zapobiec przyszłym wrzeniom, komisarze królewscy nakazali też posłuch i szacunek dla magistratu.
Dziś nie wiadomo, czy przedsiębiorczy burmistrz Alantsee doprowadził do końca swą inwestycję, w każdym razie od 1538 roku pobierano w mieście podatek wodny. Na owe czasu taka instalacja wymagała stałej, kosztownej konserwacji, zatem mogła być użytkowana w okresie prosperity. Niestety, już w latach osiemdziesiątych XVI wieku pisarz Andrzej Święcicki tak pisał o naszym mieście:
„Gmin miejski wodę do picia lub do innych potrzeb, czerpaną w dzbany, dźwigać musi pod górę. Wodociągów bowiem nie ma w tym mieście, a studnie najgłębsze nawet, na wyniosłym znajdujące się miejscu nie są wystarczające.”
Był to jeden z symptomów kresu złotego wieku dla Płocka. W tym czasie zaczął on tracić na znaczeniu pod względem gospodarczym; na mapie ważnych ośrodków handlowych pojawiła się Warszawa. Po śmierci królowej Bony do Płocka zaglądała czasem jej córka Anna Jagiellonka. Kiedy objęła tron Polski, musiała zrzec się swych dóbr dziedzicznych, w tym również Płocka, który nie wszedł w skład jej wdowiej oprawy, a jak wiadomo „pańskie oko konia tuczy…”. Dzieła upadku miasta dokonały powtarzające się zarazy i długoletnie wojny, które wybuchły już na początku XVII wieku i permanentnie pustoszyły miasto.
Mimo, że w Płocku pozostało tak niewiele zabytków z okresu polskiego renesansu, to miasto jednak przetrwało; pewnie dzięki tak bogatej w różne meandry historii i wytrwałości jego mieszkańców, którzy wierzyli nawet w czasie, gdy nad miastem zbierały się czarne chmury, że wreszcie zaświeci też szczęśliwa gwiazda…
Drugą Żoną Zygmunta Augusta (po Elżbiecie Habsburżance) była – tak bardzo nie lubiana przez Bonę – Barbara Radziwiłłówna, a nie Anna, jak napisano w tekscie.
Dodałbym, że możliwe, że bardzo NIELUBIANA.
Czuwaj!