W czwartkowe popołudnie w Sali Kolumnowej Książnicy odbył się wernisaż wystawy „Nad Wisłą wstaje nasz płocki dzień”. Dla nas – płocczan – poprzez fakt, że majestat największej polskiej rzeki mamy w zasięgu wzroku z niezwykłej panoramy płockiego wzgórza, tytuł wystawy może wydawać się nawet nieco banalny, jednakże zgromadzone tam eksponaty jasno udowadniają, iż to tylko pozór.
Dlaczego nasze miasto ma za sobą ponad tysiącletnią historię, dlaczego powstało właśnie w tym miejscu? Z prostego przecież powodu – korzystne ukształtowanie terenu – rzeka i wyniosła, stroma góra broniły skutecznie przed atakami najeźdźców, zapewniały bezpieczeństwo pierwszym osadnikom. Ale przecież „wielka woda” nie tylko otaczała mieszkańców Płocka opieką – rzeka dostarczała również pożywienia, karmiła, tętniła życiem pod lustrem wody. Dziś, przy obecnym stanie jej zanieczyszczenia, pewnie trudno sobie wyobrazić, że niezmierzone, wiślane głębiny jeszcze w 1901 roku według Encyklopedii Powszechnej Orgelbranda były schronieniem dla 46 gatunków ryb, w tym łososi i jesiotrów…
Jak Państwo wiecie już od ponad roku śledzimy zapiski naszej dziewiętnastowiecznej gazety – „Korespondenta Płockiego”. I oto w numerze z 29 maja 1877 roku, jakby na potwierdzenie, w jakie naturalne zasoby nasza rzeka obfitowała, możemy przeczytać taką notatkę:
„Połów jesiotrów, wpływających z morza do Wisły dla złożenia ikry, jest dość obfity w tym roku. Mimo to cena ich pozostaje wysoką, bo rybacy nabrzeżni cały swój połów hurtem do Warszawy sprzedają, biorąc za funt od 8 do 10 kopiejek, z Warszawy zaś znaczne partye wysyłają do Cesarstwa”.
Przy tej okazji pewnie warto zweryfikować opinię Jadwigi Gorzechowskiej, która w swym opracowaniu z 1982 roku dla TNP „Wisła i wodniacy płoccy” stwierdziła, że:
„Na przestrzeni drugiej połowy XIX wieku można zaobserwować zanik rybołówstwa, Być może ze względu na brak opłacalności połowów albo z powodu coraz większego zanieczyszczenia wody wyniszczającego rybostan”.
Tymczasem bezpośrednie źródła świadczą zgoła inaczej, płockie rybołówstwo niemal pod koniec XIX wieku miało się całkiem nieźle, mogąc konkurować swymi połowami nawet na cesarskich stołach.
Jednakże Wisła od stuleci nie tylko żywiła, dawała również zarobek i chleb ludziom pracującym mozolnie ponad lustrem wody. W 1838 roku zbudowano pierwszy most łyżwowy, składający się z szeregu drewnianych tratw, spiętych ze sobą stalowym łańcuchem. W związku z tym, że elementy przeprawy unosiły się na wodzie, aby umożliwić komunikację, most trzeba było kilka razy w ciągu dnia rozpinać, oczywiście za odpowiednią opłatą. W tym czasie pod Płockiem przepływało w jedną i drugą stronę kilka… tysięcy jednostek! I znów z pomocą przychodzi nam „Korespondent”, który w każdym swym numerze odnotowywał dzienne sprawozdania dotyczące oczywiście znaczących transportów wodnych, a oto z tego samego roku ich przykład:
„Spław na Wiśle pod Płockiem:
12 maja – z Galicyi do Gdańska 4 tratwy drzewa towar. Towarzystwa Berlińskiego, 5 tratw drzewa towar. Adlera. Z Dobrzykowa do Gdańska 2 berl. (berlinek – przyp. aut.) 700 beczek melasu, Fajansu.
13 maja – z Litwy do Gdańska 4 tratwy drzewa towar. Sztoltza, 4 tratwy drzewa towarowego Farejnsztejna, 4 tratwy drzewa towar. Kreczmera i 4 tratwy drzewa towar. Miłosza. Z Galicyi do Gdańska 4 tratwy drzewa towar. Kamenkera i 4 tratwy drzewa towar, Rozynera”.
Ludzie i wielka rzeka, rzeka i nietuzinkowi ludzie… i tak od tysiąca lat. Ci, którzy codziennie wpatrywali się w refleksy słońca na wodzie, Wisłę mają w sercu i nie potrafią bez niej żyć. Dziś może trudno w to uwierzyć, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu Rybaki były jedną z ludniejszych dzielnic Płocka, co można dostrzec na starych rycinach albo fotografiach i zamieszkiwało tam około trzech tysięcy osób!
Na pewno przypominacie sobie Państwo niezwykle plastycznie przedstawione sceny w „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej – młodzieńcy popisujący się swym śpiewaczym talentem i odpowiadające im przyśpiewkami panny, echo tych jakże rozczulających zalotów, niosące po wodzie rzewną, spontaniczną, ludową pieśń. Nie inaczej było również nad Wisłą, tyle tylko, że nikt tak pięknie tych mazowieckich zwyczajów nie opisał. Oryle wiślani – bo tak nazywano naszych, domorosłych śpiewaków, również podczas znojnej pracy intonowali swoje pieśni, zachęcali do wtórowania, uwodzili swym głosem dziewczęta, a te nie były dłużne zaczepkom i celnie ripostowały śpiewem z Tumskiego Wzgórza. Śmiało można w tym miejscu mówić o specyficznej, charakterystycznej dla naszych okolic tradycji wodniackiej, kultywowanej z pokolenia na pokolenie, zrzeszającej ludzi utrzymujących się dzięki dobrodziejstwom wielkiej rzeki.
Nieuchronnie przyszły jednakże lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, kiedy to w naszym mieście zagościł wielki przemysł. Płock powoli zaczął się odwracać od Wisły, bo inne też były w tym czasie destynacje mieszkańców. Szybko postępujące zanieczyszczenie wód spowodowało niebywałe spustoszenie wśród niemal wszystkich gatunków ryb, z roku na rok podupadało również znaczenie Wisły jako żeglownego szlaku. Nastąpiły cywilizacyjne zmiany, które prokurowały degradację naszej rzeki, jednakże czy na pewno bezpowrotnie?
O reaktywację wodniackiej tradycji upominają się płocczanie, wciąż z wielką wodą związani. Całkiem możliwe, że dzięki ich staraniom Wisła odzyska swą siłę i niekwestionowane znaczenie, sprzyjające atrakcyjności naszego miasta. Niezwykle emocjonalnie o swym życiu opowiadali kapitanowie Żeglugi Śródlądowej Paweł Śliwiński, Stanisław Fidelis, oraz armator popularnej „Marianny” Mariusz Pielaciński, swe fascynacje zaprezentowali także Bogusław Osiecki i Piotr Gryszpanowicz.
Cóż powiedzieć, skoro ludzie ciężkiej pracy opowiadają o swym życiu na falach nieposkromionej Wisły wcielając się w rolę poetów, a ci z kolei jak chociażby nasza poetka Wanda Gołębiewska zapamiętale im wtórują?
Niezwykle interesująca to wystawa. Dzięki zaangażowaniu wielu pasjonatów na ekspozycję składają się dawne zdjęcia i ryciny, mundury oficerów Żeglugi Śródlądowej, boje, sieci, wiosła, koła sterowe, dulki i wiele, wiele jeszcze innych artefaktów świadczących o naszej historii, która nie może odejść w zapomnienie. Wystawę uzupełniają również zdjęcia Jana Waćkowskiego, Piotra Statkiewicza, Grzegorza Gętki, Marka Trzcińskiego, Doroty Drzewieckiej i Jerzego Wernika – członków Płockiego Towarzystwa Fotograficznego, rokrocznie uczestniczących w konkursie „Mój Płock”, a tym samym uwieczniających również na swych fotogramach potęgę i majestat natury u stóp tumskiego wzgórza.
A skoro jest tak, że płoccy wodniacy mówią jak poeci, niech będzie podsumowaniem kilka strof naszego Władysława Broniewskiego, wyciągniętych z mozołem, jak udany połów, wprost spod serca, ale jakże niesamowicie opisujących Płock z jego krajobrazowymi, niepowtarzalnymi atrybutami natury:
„Wy nie wiecie jak tam biją dzwony,
Stare dzwony o cichym zmierzchu,
Kiedy język słońca czerwony
Liże fale rude, po wierzchu…”