„Burza, które miasto nasze nawiedziła w środę około 7 ej wieczorem, stała się wielu szkód powodem. Widok zbliżającej się nawałnicy był wspaniały; nagromadzone na zachodzie gęste chmury w miarę zbliżania się przybierały barwy ciemno – sine, a tak od zwykłych chmur deszczowych odmienne, iż zdawało się, że pod ciemnym tym całunem kryje się całe piekło błyskawic i piorunów…”.
Powoli dobiega końca czas wakacyjnego relaksu, kiedy możemy nieco zwolnić, unieść głowę swobodnie i bez pośpiechu spojrzeć w chmury; sytuacja aż prowokuje do podsumowujących refleksji. Czasem stwierdzamy bez ogródek, iż życie jest po prostu piękne; bywają także chwile, gdy wydaje nam się, że zmarnowaliśmy ten świat, zniszczyliśmy go i nie pozostawimy już nic swym następcom, a nasze postępowanie wobec siebie jasno wskazuje na nieuchronnie zbliżającą się cywilizacyjną katastrofę.
Szczególnie wtedy właśnie warto dowiedzieć się, jakie poglądy w tej kwestii miały poprzednie pokolenia, w czym nieocenioną pomoc niosą pożółkłe szpalty naszego „Korespondenta”. O czymże to pisano w sierpniu 1877 roku? O sprawach codziennych, wśród których niepoślednie miejsce zajmowała pogoda, bowiem kraj, jak zwykle o tej porze roku, nawiedziły gwałtowne zjawiska atmosferyczne:
„Burza, które miasto nasze nawiedziła w środę około 7 ej wieczorem, stała się wielu szkód powodem. Widok zbliżającej się nawałnicy był wspaniały; nagromadzone na zachodzie gęste chmury w miarę zbliżania się przybierały barwy ciemno – sine, a tak od zwykłych chmur deszczowych odmienne, iż zdawało się, że pod ciemnym tym całunem kryje się całe piekło błyskawic i piorunów. Ta groźna burza trwała jedynie chwil kilka, poprzedzona potężnym uderzeniem wichru unoszącym dachy, wyrywającym okna z zawias i unoszącym tumany kurzawy. Na oficynie domu J. Kirsteina przy Starym Rynku, wiatr zerwał dach blachą kryty, odsłaniając całą słabość budowy, szczególniej wątły sposób umocowania łat i krokwi. Miasto nasze dotknięte zostało tylko skrzydłem lewem tej burzy, której środek posuwając się nad okolicą zawiślańską z pól zmiatał snopy i drzewa z korzeniami wyrywał. Na szossie do Kutna komunikacya przerwaną została z powodu leżących w szerz drogi powywracanych topoli.”
Jak się wydaje, tego lata zazwyczaj spokojne Kutno stało się ni stąd ni zowąd istnym epicentrum plag egipskich, ponieważ już następnego dnia:
„Podczas burzy, która srożyła się w czwartek nieopodal Kutna, jeden z piorunów uderzył w wiatrak i zabił na miejscu młynarza tamże znajdującego się.”
Nie tylko ten biedak jednakże stał się ofiarą gwałtownych zjawisk natury. Nie lepiej było w całej okolicy:
„Znajdujemy sie obecnie w porze częstych wypadków uderzeń piorunów. Dnia 5 ego b.m. we wsi Zembowiec w gminie Obrowo Ewa Zielińska 11 letnia dziewczynka, uderzona przez piorun w polu – zabitą została. We wsi Wioska w gminie Skempe, piorun dnia 17 b.m. uderzył w Małgorzatę Brodecką, 25 lat mającą, którą jednak dzięki szybkiemu ratunkowi do życia przywrócono. Oprócz tych wypadków, których ofiarami stali się ludzie, mamy do odnotowania następujące wydarzenia przez piorun spowodowane. Dnia 2 b.m. w gminie Chrostkowo piorun uderzył konie w biegu i zabił je. Dnia 16 b.m. we wsi Baranowie w powiecie przasnyskim piorun zabił w polu dwie pasące się krowy. Wreszcie tego samego dnia we wsi Makówko gminie Chalin piorun zabił kobyłę.”
Można by rzec, jakiś piorun – morderca… i po co komu potrzebne były w tych czasach horrory? Wystarczyło przy kawce z mleczkiem poczytać „Korespondenta”. Tymczasem jak się okazuje, kataklizm przynosił czasem zbawienne skutki, a przynajmniej likwidował ówczesne fuszerki:
„W Lipnie przed kilku dniami niezbyt nawet silny wiatr zerwał dach na kościele, wyświadczając tem poniekąd dobrodziejstwo, gdyż budowa dachu odznaczać się miała dziwnie słabą konstrukcyą.”
Do piorunobicia można się z czasem przyzwyczaić niemal jak… „do letniej wody w kranie”. Dlatego też aby ówczesnych płocczan specjalnie nie rozleniwiać, natura przygotowała pewnego razu całkiem niespotykane, spektakularne zjawisko:
„W przeszłą niedzielę o godzinie 9 3/4 na północnej części firmamentu, zabłysnęła świetlna gwiazda, która jednocześnie prawie z ukazaniem się, wypuściła z siebie z jednej strony ogromny snop promieni, w kierunku zachodnim, pochyło – ukośnie ku naszej planecie. Jasne, dzienne światło pokonało na chwilę zmrok wieczorny, po czem całe to świetlne zjawisko znikło, trwając najwyżej pół minuty czasu. Była to zapewne bolidowa eksplozya.”
Nie wiadomo, co dokładnie redaktor gazety skrył pod pojęciem „bolidowej eksplozyi”, tymczasem jedno jest pewne – nie mniej gwałtowne wydarzenia przebiegały w samym mieście, wstrząsając co rusz opinią Płocka, jak pioruny z jasnego nieba. Umysły mieszkańców na dobre rozpaliła wieść o tajemniczym morderstwie w Hotelu Polskim (obecnie kamienica przy ul. Kolegialnej 8):
„Skrępowani tajemnicą, jakie każde śledztwo sądowe w przestępstwach ważniejszych otaczać się potrzebuje, poprzestać musimy na podaniu kilku tylko szczegółów o strasznej zbrodni, której padł ofiarą w Hotelu Polskim Hilary Rudowski. Zadziwiającą jest rzeczą, że zbrodniarze, bowiem było ich prawdopodobnie dwóch, nie mieli przy sobie żadnego zabójczego narzędzia, gdyż śmiertelne rany zadane zostały wielokrotnymi uderzeniami krzesłem(…) Zabójca po dokonaniu zbrodni opuścił pokój z rękami krwią zbroczonemi, pozostawiając na wszystkich przedmiotach, których się dotknął, na drzwiach, a nawet korytarzu – ślady krwawe, natomiast rzeczy wszystkie, jakkolwiek wyraźnie przerzucane w kufrach i szufladach, wyciągnięte i pomięte papiery śladów tych nie miały. Stąd też przypuścić należy, że podczas gdy jeden ze zbrodniarzy zabijał, drugi szukał pieniędzy. Majątek zabitego według relacji znających go bliżej mógł wynosić około 17 tysięcy rubli. Otóż prawie cała ta kwota była rozpożyczona na długi hipoteczne. Hilary Rudowski miał lat 55, był bezdzietnym, niegdyś właściciel dóbr Cieciersk koło Raciąża, po ich sprzedaży osiadł w Płocku i tu żył z procentu od pożyczonych pieniędzy. Znany był w mieście z dziwacznej powierzchowności i osobliwego sposobu życia – ze skąpstwa i nędzy, jaką się dobrowolnie otaczał. Oby poszukiwania zbrodniarzy szczęśliwszym uwieńczone zostały skutkiem, niż to się zdarza z dochodzeniem licznych kradzieży, będących plagą naszego miasta.”
Tu przerwę na chwilę dramatyczną relację, aby zwrócić Państwa uwagę na słowa podsumowania, które okazały się nadzwyczaj uniwersalne, jeżeli chodzi o skuteczność działania organów wymiaru sprawiedliwości:
„Obyśmy nie musieli wierzyć w prawdę słów onego złodzieja, przytoczonych w „Gazecie Polskiej”: „Dzieci – dziś dopiero się nauczyłem, jak to trzeba kraść; ja dziś nie kraść pójdę, ale wezmę pałkę i będę jawnie zabijał. Dziś nie ma kary na złodziejów – jak nie ma dwóch świadków coby chcieli przysiąc, żeś ty kradł. Jak cię złapią na uczynku, żeś kradł – powiedz, żeś żartował. Jak cię złapią z rzeczą ukradzioną – powiedz żeś ją znalazł. Jak cię złapią z koniem – to powiesz, że on cię ukradł, z krową – to dodasz, że ona uciekała, a tyś ją tylko przytrzymał.”
Czyżby doprawdy 140 lat temu było aż tak „współcześnie”? Jak się okazuje, w dziedzinie humanitarnego traktowania złoczyńców możemy pochlubić się wielowiekową tradycją. W przyszłości muszę jednak bliżej zbadać, jak miały się sprawy w kwestii bezceremonialnego marginalizowania losów ofiar przestępstw; czyżby ta sytuacja też była głęboko zakorzeniona w naszej tradycji? Co prawda znajdujące się przy ówczesnej ulicy Sądowej ogromne gmaszysko więzienia nieodmiennie wzbudzało respekt w przestępczych sercach, chociaż i ta instytucja w sierpniu 1877 roku nie uniknęła nadzwyczajnych wydarzeń:
„W dniu 8 b.m. z więzienia płockiego zdołał uciec pomimo czujnej straży przez mur wysoki otaczający gmach więzienny – Icek Wielgolaski. Dostał się najpierw do ogrodu p. Słupeckiego, a dalej w pole. Niedaleko jednakże udało się więźniowi zbiec, pod Goślicami bowiem został schwytany, przyprowadzony do miasta i w celi więziennej zamknięty.”
Lecz nie tylko bolączki natury kryminalnej zaprzątały uwagę płocczan tym bardziej, iż byli naocznymi świadkami osobliwej zarazy, o czym skrzętnie doniósł „Korespondent”:
„Znakomity Andral zauważył był, że samobójstwa wysoce są zaraźliwe i twierdzenie swe poparł przykładami przekonywującemi, przywodząc nawet przysłowie, które powiada, że „jeśli na drzewie jakiemś ktoś się powiesi, ściąć to drzewo należy, bo inni na niem wieszać się będą” – zaraza samobójstw i u nas zaczyna się objawiać; w ostatnich czasach 6 wypadków tego rodzaju miało miejsce, pomiędzy któremi większa część, na bezskutecznem usiłowaniu odebrania sobie życia się skończyły. W tej liczbie było trzech mężczyzn – więźniów i trzy kobiety; z tych ostatnich dwie umarły – jedna z Płocka, druga ze wsi Ułtowo.”
Na szczęście bywało i tak, że dramat nieoczekiwanie, jak to w życiu, zamieniał się w komedię:
„Spacerujący wczoraj wieczorem po Placu około godziny 7 ½ byli świadkami wypadku, który obecnych na chwilę mocno zatrwożył – szło bowiem o życie człowieka. Jeden z murarzy pracujących przy odświeżaniu gmachu Rządu Gubernialnego skutkiem przekręcenia się zawieszonej na linach drabiny – spadł z niej na bruk z wysokości pierwszego piętra. Dzięki jednak kociej prawdziwie naturze człowiek ten – zaledwie w czoło nad lewem okiem ranny, zerwał się na równe nogi, z niezadowoleniem spojrzał na otaczające go grono ciekawych, dał sobie koledze przewiązać czoło chustą, mruknął jakieś niezrozumiałe przekleństwo… i zabrał się najspokojniej do przerwanej na chwilę roboty.”
Nie możemy zapominać, że tak samo jak dziś, również i wtedy nieuchronnie kończyły się wakacje, zbliżał się moment pierwszego szkolnego dzwonka, do czego z całą powagą przygotowywali się uczniowie, jak rownież szacowne ciało pedagogiczne:
„Zakład hydropatyczny d-ra Bielińskiego w Nowem Mieście nad Pilicą, istniejący zaledwie od kilku lat rozwija się coraz więcej, udoskonala i upiększa. Na drodze stosowań hydropatyi nic tu nie pominięto; są tu kąpiele rzeczne, wanienne, natryski, sitzbadeny, koce itp.- powietrze zdrowe, a nade wszystko cudne widoki natury, która zachwycając wzrok – upaja duszę swą różnorodną barwą zieloności, rozrzuconą po sąsiednich wzgórzach i łąkach, przerżniętych srebrną wstęgą Pilicy. Towarzystwo kąpielowe składa się przeważnie z klassy inteligentniejszej – wielu tu znajdziemy nauczycieli szkół, którzy po mozolnych pracach swego zajęcia, pokrzepiają tu swe siły, przygotowując się do nowych trudów. Pomiędzy innymi bawi tu znana powieściopisarka p. Eliza Orzeszkowa i ulubiony powszechnie malarz p. Franciszek Kostrzewski, którego ołówek i tu nie spoczywa. Z Płockiego jedna tylko tutaj przebywa rodzina. W większej części gości kąpielowych dostarcza Warszawa i Litwa.”
Oczywiście nie sposób nie zauważyć dość kardynalnej różnicy w statusie materialnym nauczycieli. Tamci szlifowali formę w renomowanych kurortach bawiąc się konwersacją z Elizą Orzeszkową, nasi.. nie wiadomo, czy w ogóle gdziekolwiek się tego lata ruszyli, nerwowo licząc stan finansów i sprawdzając, czy w nowym roku szkolnym jeszcze znajdą sobie miejsce w arkuszach organizacyjnych szkół…
Porzućmy jednakże tę smutną konstatację. Do wrześniowych zajęć sposobili się również uczniowie tym bardziej, że w Płocku właśnie otworzyła swe podwoje zupełnie nowa szkoła:
„Szkoła Realna w Płocku. Z upoważnienia Jaśnie Wielmożnego Kuratora z dnia 27 czerwca r.b. otwieram w mieście Płocku szkołę męzką z kursem 4 klas realnych rządowych Okręgu Naukowego Warszawskiego z oddziałem wstępnym i przygotowawczym, przysposabiającym chłopców tak do szkół realnych, jak i do gymnazyum klassycznego. Zapewniam pensyonarzom szczególną pomoc w języku niemieckim i francuzkim, a dla życzących za osobnym wynagrodzeniem lekcye muzyki. Przy zakładzie zaprowadzone będą lekcye gimnastyki pod kierunkiem specyalnego nauczyciela. W imieniu prawdy nadmieniam, iż wiadomość jakoby władza naukowa udzieliła komukolwiek bądź innemu pozwolenie na otworzenie oddziałów realnych w Płocku jest w zupełności bezzasadną. Przełożony Szkoły Realnej Biernacki. Ulica Więzienna.”
O szkolnej gorączce świadczyły również wiadomości i informacje zamieszczane w rubryce ogłoszeń:
„Dzienniczki do zapisywania lekcyj dla Uczniów na rok szkolny 1877/8 wydania Dziewałtowskiego są do nabycia w księgarni Kempnera w Płocku po 12 kopiejek za egzemplarz. Kupującym w większych partyach – rabat będzie odstąpiony.”„Z pozwolenia miejscowej władzy gimnazyalnej przyjmuję na stancję uczni, tak z gimnazyum tutejszego, jako też szkół prywatnych, zapewniając troskliwą opiekę i sumienną pomoc w naukach. Tomasz Kalkstein w domu Ks. Fiszera przy Bielskiej na II piętrze.”„Do apteki w Ciechanowie potrzebny jest uczeń z ukończonych przynajmniej 4 klass.”
Tylko proszę się nie obruszać, że pomocnik w aptece mógł mieć ukończone tylko 4 klasy. Ważne – jakie to były klasy! A poza wszystkim proszę nie zapominać, o czym dobitnie nie tak dawno się przekonaliśmy, że każdy, szczególnie niezbyt wykształcony pigularz może w przyszłości być, kim tylko zechce – choćby nawet ministrem!