Pisk opon, ryk silnika i astronomiczna prędkość – tego z całą pewnością nie doświadcza bohater naszego nowego cyklu „Z eLką na ty”. A co w zamian? Przerażenie w oczach – widząc jazdę swoją i innych obecnych na drodze – oraz rondo, będące piętą achillesową podglądanego kursanta, czyli… mnie. Jak poradziłem sobie w tych nowych dla siebie warunkach?
Pierwsze godziny „za kółkiem” mam już za sobą. Mój debiut przed kierownicą – obserwowany przez czujne oko kamery – możecie ocenić sami. Dziewicze kroki na drodze stawiałem pełen obaw – teraz miało być inaczej. Do jazdy podszedłem z większą pewnością siebie i choć nadal opanowanie samochodu widziałem jako odrębną i nową dziedzinę sztuki, to tym razem byłem pewien, że dam radę się jej nauczyć. – No bo co, ja nie dam rady? – pomyślałem. – Niczym mój imiennik, Michał Anioł, chwycę to piekielne koło, jak on pędzel i wyjadę w miasto. W najgorszym wypadku się zabiję, a moją śmierć obejrzą miliony… – przemknęło mi przez myśl.
Na szczęście nie było tak źle. Okazało się, że te kilka dni bez kierownicy w dłoni wyszło mi na dobre. Manewry drogowe, które wcześniej wykonywałem bardzo nieporadnie, nagle zaczęły wychodzić, a instruktor szkoły jazdy Andrzeja Gołębia z aprobatą kiwał głową, kiedy w końcu poprawnie wykonałem lewoskręt. Niestety, kiedy pewność siebie osiągnęła apogeum, na drodze pojawiło się pewne piekielne skrzyżowanie, które spędza sen z powiek wielu kursantom. Mowa o rondzie, które miałem pokonać po raz pierwszy w życiu. – Skrzyżowanie o ruchu okrężnym jest najprostszym i najbezpieczniejszym miejscem na każdej drodze – przekonywał Kacper Gołąb, mój instruktor. – Wystarczy zająć dobry pas ruchu, reszta zrobi się sama – dodał. Tak prosto jednak nie było. Rondo udało się pokonać, lecz opony prowadzonej przeze mnie skody „złapały” separatory, oddzielające pasy ruchu.
Po kolejnych dwóch godzinach przeprawy przez Płock, zarejestrowaniu kilku ciekawych sytuacji (w tym m.in. przejazd na czerwonym świetle), wracałem na parking, by zakończyć moje drugie spotkanie z kierownicą. W drodze powrotnej zapytałem o zabawne, a jednocześnie stresujące sytuacje z punktu widzenia instruktora. – Było ich kilka – powiedział Kacper. – Kilka razy kursanci chcieli zaparkować w drzewie, które nagle wyrastało przed lub za nimi, mylili strony lub wjeżdżali pod prąd. Ale trzeba to wybaczyć każdemu, kto dopiero uczy się jeździć. Samochodu nikt nie „skasował” – śmiał się. Wszystko przede mną? Oby nie!
Zobaczcie materiał filmowy z drugiej godziny jazdy niedzielnego kierowcy. I kilku innych kierowców, którzy popisali się swoją brawurą…