4 października w stanicy harcerskiej w Gorzewie k. Gostynina odbyło się spotkanie miłośników koni z kilku podpłockich stadnin i ośrodków jeździeckich. Wśród nich był lider zespołu Bayer Full, którego zapytaliśmy o pasję, związaną z hodowlą tych pięknych zwierząt.
Uczestnicy konno i bryczkami udali się na przejażdżkę malowniczą trasą w okolice Jeziora Sumino, gdzie na wszystkich czekał gorący posiłek. Po powrocie do stanicy harcerskiej rozpoczęła się wspólna zabawa.
– Postanowiliśmy organizować imprezy takie jak dzisiejsza, tj. „Powitanie jesieni”, które integrują okolicznych „koniarzy”, a jest ich tutaj trochę, żeby ten świat wielbicieli koni istniał nie tylko na zasadzie osiodłania swojego konia czy założenia
zaprzęgu i podjechania do lasu, tylko żebyśmy mieli okazję się poznać, wymienić nasze doświadczenia, pobyć razem – powiedziała nam Julia Rozkosz-Kurpiewska, jedna z organizatorek imprezy. – Tym bardziej, że owocuje to tym, że my – pasjonaci koni wspieramy się. Zawiązują się także silne i trwałe przyjaźnie – dodała.
Poza panią Julią, w organizacji imprezy brali również udział Krystyna Rozkosz, Paweł Rozkosz oraz Miłosz Kurpiewski – pasjonaci i miłośnicy koni. My skorzystaliśmy z okazji, by porozmawiać z jednym z najbardziej znanych pasjonatów hodowli koni – Sławomirem Świerzyńskim.
– Jest pan znany w Polsce ze sceny muzycznej – wylansował pan kilka przebojów – ale niewiele osób wie, że jest pan również wielbicielem koni. Kiedy zaczęła się ta pasja?
– Stadninę mam ponad 18 lat. Natomiast tradycje w rodzinie są od pokoleń – dziadek był kawalerzystą z Grudziądza (przedwojenna szkoła kawalerii) – od tego się zaczęło i trwa cały czas. Konie zawsze były w rodzinie, zawsze była ta pasja, a ja cieszę się, że mój najstarszy syn, Sebastian, odziedziczył to po mnie i po dziadkach. Konie nam towarzyszą. Między nami mówi się: „Bawimy się w konie”. Ta zabawa jest trochę kosztowna – nie ukrywam – ale, no cóż – tak ma być! Dla nas jest to swego rodzaju prestiż, dlatego, że spotykamy się z wieloma ludźmi, którzy mają pieniądze, mają wszystko, a my mówimy: mamy konie. To jest zupełnie coś innego – to jest obowiązek większy – codziennie trzeba dać jeść, codziennie trzeba zajeżdżać, codziennie trzeba wypuścić na padoki – to jest coś naturalnego.
Natomiast środowisko hodowców koni jest bardzo specyficzne, bardzo snobistyczne – bo my trzymamy się wszystkich naszych zasad, bardzo, bardzo sztywno. Nie może być tak, że koń ma założone jakieś inne uprzęże niż powóz na to pozwala czy strój jest inny. O sobie mogę powiedzieć, że znam się bardzo dobrze na zaprzęgach konnych, jak ktoś założy coś nie tak do powozu, to mnie to mierzi, jakby ktoś gorącą wodą po plecach oblał.
– Ile ma pan koni?
– 10. Kiedyś dyrektor Wojnarowski ze Stadniny ogierów w Łącku doradził mi: „Sławek, jak masz mieć konie, to tylko 10, bo wtedy te 10 koni jesteś w stanie dobrze zajeździć, dobrze ułożyć, dobrze wykorzystać. Powyżej – to już jest fantasmagoria, chyba, że ma się hodowle koni nie wiadomo jaką i wielu pracowników, ale jeśli traktujemy to jako hobby, taką pasję to 10 koni – to jest akurat”.
– Czy posiada pan szkółkę jeździecką – czy młodzi adepci mogą u was trenować ?
– W poprzednich latach było dużo adeptów – współpracowaliśmy ze szkołami wojskowymi. Przez 5-6 lat jeździło u nas dużo młodzieży, obecnie mniej, bo mamy większość ogierów, a na nich trzeba już dobrze jeździć. Mój syn ma wszelkie uprawnienia jeździeckie, ludzie, którzy z nim współpracują, są także u mnie. Musiałoby być trochę więcej klaczy do tych szkoleń.
– Wiem, że tą miłością do koni potrafi pan się dzielić – stadninę odwiedzają także cudzoziemcy…
– Na całym świecie koń jest luksusem, ale w Chinach to już jest niewyobrażalny luksus. Do mnie raz na kwartał, nieraz co dwa miesiące, przyjeżdżają cudzoziemcy i my udostępniamy im nasze konie, zaprzęgi konne. Koń należy do zwierząt, które łączą ludzi, narody. Rodzą się wspaniałe relacje, Chińczycy poznają naszą kulturę, tradycje i zwyczaje – także naszą… miłość do koni. Ta wzajemna relacja ubogaca – gdy ja jestem w Chinach, to oni wtedy chcą mi nieba uchylić!
– Kilkanaście razy był pan w Chinach na koncertach ze swoim zespołem Bayer Full. Piosenki z waszego repertuaru śpiewał pan po chińsku, który nie należy do najłatwiejszych języków…
– Początki nauki – a było to pięć lat temu – były dla mnie niewyobrażalnie trudne. Poza tym, ja i zespół uczyliśmy się jakby odwrotnie: najpierw uczyliśmy się wymowy i śpiewania tego, co jest napisane, czyli fonetyki, a dopiero później zaczęliśmy uczyć się języka. Tak więc na początku w ogóle nie wiedzieliśmy co śpiewamy – jakiś zlepek liter, bo to nie były słowa, a zlepek liter, które do tej pory – jak komuś dajemy, żeby przeczytał – to jest dla niego niewyobrażalnie trudne. My płynnie czytamy teraz język pinin. Potrafimy w miarę czytać język hanzi – teraz to już jest co innego, ale kiedyś… (śmiech). To tak samo, jak w latach osiemdziesiątych XX wieku uczyliśmy się angielskiego czy francuskiego – niewiele osób znało język, ale coś się tam mówiło. Teraz jest fajnie!
– Czy wybieracie się w najbliższym czasie z koncertami do Chin?
– Jesteśmy w Chinach, mogę powiedzieć, cały czas. Wróciliśmy trzy miesiące temu, byliśmy na zaproszenie Chińskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wcześniejsze wyjazdy to były zaproszenia od Ministerstwa Gospodarki, od Ministerstwa Kultury… Obecnie przygotowujemy program dla TV Polsat z naszego wyjazdu. W przyszłym roku mamy zaplanowane kolejne wyjazdy przez Chińską Ambasadę w Polsce. Tak więc – trwa to cały czas. Oni nam pokazują Chiny za każdym razem inne.
– Coraz nowocześniejsze?
– I nowocześniejsze, i… biedniejsze. Nie boją się pokazać nam tego, czego innym cudzoziemcom by nie pokazali. Widzieliśmy też takie miejsca, w których czas dawno się zatrzymał… Wiedzą, że mają opóźnienia w różnych dziedzinach, w różnych regionach i dążą do tego, żeby było lepiej. Na ostatnim wyjeździe, gdy weszliśmy do restauracji zaczęliśmy wszystko nagrywać, a oficer, który nam towarzyszył mówi, że on nie ma żadnej zgody, żeby było to nagrywane. Mówię więc do niego: Słuchaj, ale jak ja mam pokazać Chiny, jak nie pokażę waszego jedzenia w waszych restauracjach. Ja byłem w cesarskich restauracjach, byłem w małych barach na stacjach benzynowych, na stacjach kolejowych, ale ja potrzebuję pokazać cały przekrój… No i odpuścił nam mówiąc, że można nagrywać! To jest bardzo otwarty naród i wiedzą, że Bayer Full jest przyjacielem Chin.
– Poznaje pan Chiny, poznaje pan naród chiński, chętnie pan tam wraca – jakie są pana odczucia?
– Nie zgadzam się z niektórymi rzeczami w Chinach – to jest oczywiste, ale rozumiem cała złożoną sytuację. Mnie wiele razy Chińczycy pytają: za kogo ja uważam Mao Zedonga? Mówię im prosto – to jest człowiek, który wyprowadził ludność Chin z niewolnictwa do demokracji ludowej. Mniej lub bardziej popełniał błędy – nie wątpię w to! Będąc kilkanaście razy w Chinach, pokazywano mi ten kraj z różnych stron – od północy po południe, od wschodu po zachód – wszystkie większe miasta. Chińczycy pokazują mi Chiny naprawdę takie jakie one są – prawdziwe! One są po części – zaznaczam – komunistyczne i ten reżim tam jest, ale z drugiej strony jest wolność gospodarcza, która w innych krajach jest nie do pomyślenia – Chiny to jest… inna planeta, to jest inny świat (bardzo się zmieniły!).
– Czy widzi pan istotne różnice miedzy naszymi narodami?
– Nie. Dlatego, że jest to bliźniaczy naród! Chińczycy mówią wyraźnie, że narodem w Europie, który jest dla nich bardzo bliźniaczy, jest Polska! Z racji zaborów, z racji okupacji – my mieliśmy niemiecką, oni japońską. Z racji martyrologii, jaką przeżyliśmy – zarówno my, jak i oni. I z racji… poszanowania rodziny – pod tym względem nie ma różnic. Oczywiście, oni mówią innym językiem, nieco inaczej się zachowują. Faktem jest, iż w niektórych dziedzinach życia mentalnie są w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych XX wieku.
Natomiast, jeżeli chodzi o zaawansowanie technologiczne, to są w XXII wieku! Chiny to kraj kontrastów. Jest tam też taka „NOWA HUTA”, tj. przesiedlenia ludzi ze wsi do wielkich miast. Ja byłem w miastach, które nie były zamieszkane, byli tylko policjanci na skrzyżowaniach, którzy się… uczyli! Nowe, kilkumilionowe miasta, które czekają na zasiedlenie! Tam leżały produkty na półkach – nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, co Chińczycy potrafią zrobić. Podejrzewam, że jak pojadę w przyszłym roku, to one już będą tętniły życiem.
Mówiono mi kiedyś – pojedziesz, zobaczysz… Gdy teraz mówię jak jest, to… ludzie mi nie wierzą – tak się zmieniło. To jest zupełnie odmienny świat od tego, który był kiedyś!
– Jak Chińczycy odbierają piosenki zespołu Bayer Full?
– Tak samo jak u nas – to muzykalny naród. Oni wszędzie śpiewają. Ja potrafię śpiewać z Chińczykami na ulicy. Kocham z nimi śpiewać takie mini koncerty. Jestem rozpoznawalną osobą, bo jestem jedną z niewielu białych osób, które są w internecie chińskim. To jest mój sukces, bo dostanie się do internetu chińskiego i istnienie tam na forach, to… nie jest takie proste! Musi być zgoda władzy chińskiej… Z tego powodu jestem dumny, że po 4 latach „bytności” w Chinach udało się nam to osiągnąć.
– Jakie są „chińskie” plany na przyszłość zespołu Bayer Full?
– Cały czas dążę do festiwali, dużych, olbrzymich festiwali, na których ja, jako „biały człowiek”, będę mógł wystąpić z kilkoma piosenkami. Mam kontakt z publicznością, ja to czuję wewnętrznie, że tak to powinno być!
– Na wasze koncerty przychodzą tłumy…
– Oni mają świadomość tego, że ja jestem osobą, która bez względu na barierę językową, potrafi nawiązać kontakt z publicznością. Co z tego, że ja znam język mandaryński – jadę do Landzu, czy jadę na Haribinu, czy jadę do Fudzien – tam ludzie mówią innymi językami. To zupełnie dla mnie nie ma znaczenia. Ja się tylko pytam o niektóre zgłoski – jak oni je wymawiają. W jaki sposób wymawiają literę „ż”, w jaki sposób „u”, zamieniam ten język natychmiast i zaczynamy rozumieć się! Ja jestem takim człowiekiem, który natychmiast potrafi dostosować się do sytuacji. Kocham tę publiczność! Na ulicy potrafię podejść do „babek”, które sobie coś śpiewają i razem z nimi śpiewać, zatańczyć. Ci ministrowie, którzy ze mną jeżdżą, oczy otwierają „na oścież” i pytają się jak to możliwe, że biały człowiek w tak krótkim czasie potrafi zdobyć ich sympatię. A ja – no cóż – jestem sobą, ja po prostu to uwielbiam. Lubię mieć kontakt z polską, jak i z chińską publicznością.
Ze Sławomirem Świerzyńskim – liderem i wokalistą najstarszego i jednego z najpopularniejszych zespołów disco polo w Polsce – rozmawiał Krzysztof Rybarczyk