REKLAMA

REKLAMA

Różal: Chcę zawodnika, który mnie skatuje [ZDJĘCIA]

REKLAMA

Przeczytajrównież

W październiku kolejna gala Konfrontacji Sztuk Walki, jednej z najlepszych na świecie federacji zrzeszającej zawodników MMA. W sobotę, 6 września, na błoniach Stadionu Narodowego odbył się media trening przed galą, którego jedną z gwiazd był płocczanin Marcin Różalski. 

Obok „płockiego barbarzyńcy”, w Warszawie zobaczyliśmy Karola „Coco” Bedorfa, Anzora Azhieva, Jakuba Kowalewicza, Rafała Jackiewicza, Mameda Khalidova, Mariusza Pudzianowskiego czy Pawła Nastulę. W sobotę poznaliśmy jeden z głównych pojedynków podczas KSW 29. Rękawice skrzyżują Pudzian z Nastulą.

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.

Zanim doszło do walki współczesnych gladiatorów w klatce, mogliśmy do niej wejść. Obiekt ma 9 metrów średnicy i obecność w jego wnętrzu jest naprawdę fascynująca. Przewodnikiem po arenie wojowników był trener Piotr Jeleniewski, który uświadamiał wszystkich, że klatka znajdująca się tego dnia w Warszawie to nie replika, a autentyk.

Na sobotnim treningu przekrój umiejętności zaprezentował wspomniany wcześniej Różal. Zawodnik, kojarzony z naszym miastem, zawsze energicznie walczy, jednak jego dynamika, pomimo licznie przebytych kontuzji, jest jeszcze większa. Takie przynajmniej wrażenie pozostawił dwukrotny mistrz świata formuły K-1 po sobotnich zmaganiach. Przeciwnikiem płocczanina podczas KSW 28 miał być James McSweeney, jednak zdjęcie Brytyjczyka zostało „zdjęte” z miejsca na fotografię przeciwnika dla Różalskiego. Czyżby zawodnik z Anglii był kolejnym, który wycofał się ze zmagań z Różalskim?

Rozmowa z Marcinem Różalskim: Jestem zawodnikiem z rodowodem

Marcin, przed swoją ostatnią walką, którą stoczył z Nickiem Rossboroughem, przejawiał myśli o tym, jakoby miała to być jego ostatnia walka. Świat MMA obiegła jednak wiadomość, że popularny Różal pozostaje w sportach walki.

– W naszej ostatniej rozmowie nie powiedziałem, że kończę – tłumaczy dwukrotny mistrz świata w formule K-1. – Były takie myśli i są one nadal, powiedziałem, że to jest ostatni rok mojej profesjonalnej kariery i sądzę, zaznaczam, sądzę, że na pewno tak będzie. Znalazłem się w miejscu, w którym prędzej czy później znajduje się każdy sportowiec wyczynowy i jest ciężko sobie wszystko poukładać, jeżeli wojna to było całe twoje życie. Nagle muszę zostać cywilem, nie potrafię chyba żyć jak cywil i muszę się tego nauczyć. Na pewno chce osiąść, gdy już wybudujemy dom z moją narzeczoną, ale muszę mieć coś, co zapewni mi zastrzyk adrenaliny. Mam różne pasje, na które mnie stać, choć są też takie, które chciałbym bardzo rozwijać, ale, niestety, jeszcze mnie w tej chwili na nie nie stać – mówi Różal i wymienia: – Na przykład skoki na spadochronie typu base jumping, w których skaczesz nie z samolotu, tylko ze skał czy bloków. Chciałbym też ekstremalnie nurkować, ale teraz mam inne, ważniejsze wydatki. Stoczyłem trzy wygrane walki z mega dobrymi zawodnikami, co też postawiło mnie na pozycji, że w jakiś sposób jestem osobą rozpoznawalną, ludzie chcą mnie oglądać, promotorzy chcą, żebym walczył, czyli w jakiś sposób mogę stawiać swoje warunki. Nie są one jakieś wyimaginowane, że jestem teraz jakąś gwiazdą, tylko mogę coś ugrać dla siebie, no bo w sporcie zawodowym o to chodzi – dodaje mistrz.




Płocczanin nie zapomina również o pomocy innym. – Dużym motorem napędowym jest też dla mnie to, że mogę coś ugrać dla dzieciaków z domu dziecka, któremu pomagam. Mogę pomóc psom z fundacji AST czy zwierzętom z fundacji Tara. Nawet Ci ludzie, którzy mnie nie lubią, nie identyfikują się z moją osobą i moimi poglądami, akurat to może im pasować, wiesz, i to spowoduje, że będą pomagali, bo to jest najważniejsze. Poza tym, tocząc walkę, czy wygram czy przegram, będę miał następne trofea, które są dla kolekcjonerów bardzo łasym kąskiem. Puchary, rękawice czy spodenki mogę sprzedać i pieniądze przekazać także dla fundacji czy domu dziecka, którym pomagam. To jest bardzo fajne dla mnie – tłumaczy.

– Mam chęć pójścia dalej, drzwiami, które sobie otworzyłem ciężką pracą. Gdybym tego nie zrobił, byłyby pewnie takie wewnętrzne rozterki na zasadzie „a jednak mogłem”. Chcę zobaczyć, co będzie dalej za tymi drzwiami. A nóż widelec teraz przegram i odechce mi się dalej walczyć, a może znów wygram i może będę chciał dalej. Nie skupiam się na tym. Niech to się toczy własnym torem. Mechanizm działa, koła się kręcą. Ja sądzę, że to przyjdzie samo. Wstanę rano i już nie będzie mi się chciało – mówi Marcin.

Zapytaliśmy o dalsze plany zawodowe. Czy Marcin Różalski myśli o tym, żeby wystąpić na galach międzynarodowych, odbywających się poza naszym krajem? – Całe życie walczyłem jako najemnik – przyznał Różal. – Gdy zaczynałem swoją karierę zawodową, w Polsce nie było żadnej federacji, która by to skupiała. Moim marzeniem było dostanie się do federacji K-1. Była największa, walczyli w niej najlepsi zawodnicy i największe pieniądze były. Nie mieliśmy nic na swoim domowym podwórku. Teraz mamy federację KSW. Federacja ta nie wzięła się znikąd. Powstała ona poprzez ciężką pracę Maćka i Martina, ma bardzo głęboko i dobrze zakorzenione fundamenty, nie jest zbudowana na piasku. Zrzesza bardzo dobrych zawodników. Mówię za siebie – ja mam bardzo dobre warunki, co pozwala żyć mi jak sportowiec. Mam dzięki temu, że walczę dla KSW, świetnych sponsorów, którzy mi pomagają, poznałem wspaniałych ludzi. Nie interesują mnie walki za granicą. Owszem, istnieje federacja, do której wszyscy dążą, ma głębiej korzenie, bo powstała wcześniej niż KSW, ale mając u siebie bardzo dobrą federacje, sądzę, że trzeba wykazywać lokalny patriotyzm. Tu można się rozwijać – podsumowuje.

Do walki pozostało jeszcze kilka tygodni. Na jakim etapie przygotowań jest obecnie płocczanin? – Moje przygotowania nigdy nie schodzą – tłumaczy zawodnik. – W tym momencie, na tym etapie kariery i życia na jakim jestem, to już nie jest sport, to już nie jest pasja. To jest jakaś praca na pewno, ale to bardziej coś jak spaczenie, choroba psychiczna. Jak mówiłem, chciałbym żyć jak cywil, skończyć z tym, ale nie potrafię. Kontuzje jakie miałem odnowiły się, więc znów jest walka z nimi, znów jest walka, żeby wstać rano i się nakręcić. Paradoksem jest to, że nie cierpię na treningu. Chyba trening jest taką ucieczką od tego wszystkiego, nie zastanawiam się nad kontuzjami, coś tam chwilę zaboli, ale znów jest ruch, znów jest gimnastyka i ten ból gdzieś zanika. Moje przygotowania nigdy nie ustały. Jestem cały czas w formie, jestem cały czas w sztosie. To jest też związane z moim życiem i byciem osobnikiem alfa. Ja muszę być cały czas przygotowany na wojnę, bo moje życie to jest wojna. Walczę o wszystko całe życie. Po tamtej walce zrobiłem sobie sumiennie miesiąc przerwy, chciałem dwa, ale nie wytrzymałem. Jestem w ogniu, gdy czuję już lekkie zmęczenie, to robię sobie krótką przerwę i wracam. Pojadę na obóz do Giżycka, trochę potrenuję i we wrześniu będzie już trochę luźniej, więcej szybkości, więcej dynamiki i walka. Nie mam tak, że nic nie robię i na 3 miesiące przed walką jakiś schemat. U mnie jest cały czas ogień – wyznał.

Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia, Marcin Różalski nie nastawia się na konkretnego przeciwnika w Gali KSW. – Propozycje już jakieś popłynęły, bo to normalne, nie można nic na ostatnią chwilę zostawić. Tylko jakie to ma znaczenie, skoro i tak mi za chwilę zmienią tego przeciwnika (śmiech). To jest bez sensu mówienie o przeciwniku, bo na 6 walk w KSW 5 razy zmieniano mi przeciwnika w ostatnim tygodniu. Ale wiesz o co chodzi? Na pewno nie przyjmę walki na bilans. Nie chcę następnej walki, żeby mieć pasmo zwycięstw, tylko chcę następnego zawodnika bardzo dobrego, bardzo mocnego, który może mnie skatować w ringu, zrobić ze mnie kalekę, mogę umrzeć w walce. O to w tym wszystkim chodzi, to jest moje takie podejście do walki. Ja chcę mega nazwiska, ale nazwiska zniszczonego, tak jak ja jestem zniszczony. Chcę zawodnika z takim samym przebiegiem jak ja. Nie chcę nowego fabrycznie Ferrari, które mnie rozjedzie, tylko chcę starego Wartburga, tak jak ja, żebyśmy się zniszczyli do końca. I oto chodzi. Poza tym, chcę zawodnika z rodowodem. Uważam, że też jestem zawodnikiem z rodowodem, ponieważ coś w życiu osiągnąłem, zjeździłem pół świata, żeby się porozbijać – tłumaczył płocczanin.

Popularny Różal skrzyżuje rękawice 6 października. Nie wiadomo z kim odbędzie się walka, ale jednego możemy być pewni – płocczanina i jego charyzmy tam nie zabraknie.

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny
REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU