Dlaczego Wisła Płock zgodziła się na transfer Arkadiusza Recy i wysoką prowizję dla jego agenta? Z jakiego powodu zwolniono dwóch trenerów w tym sezonie? Czy akcja biletów za złotówkę była trafiona? Na te, ale i inne trudne pytania odpowiedział nam Jacek Kruszewski, prezes Wisły Płock.
TRANSFER RECY I WYSOKA PROWIZJA
PZPN opublikował zestawienie, z którego wynika, że kluby ekstraklasy oraz I i II ligi przez ostatni rok wypłaciły agentom w formie prowizji ponad 34 mln złotych. W tym zestawieniu Wisła Płock znalazła się na trzecim miejscu z kwotą 5,2 mln zł, zaraz po Lechu Poznań (6,9 mln zł) i Legii Warszawa (5,9 mln zł). Zadziało się tak głównie przez transfer Arkadiusza Recy. Dlaczego kwota prowizji w jego przypadku była tak wysoka?
– Dlatego, że gdybyśmy nie zgodzili się na takie warunki umowy z zawodnikiem i agentem, to piłkarz odszedłby z Wisły za darmo i klub nie zarobiłby na tym ani grosza. W czerwcu 2018 roku Recy kończył się kontrakt, a umowę z innym klubem mógł podpisać już w styczniu 2018. Chcieliśmy ten kontrakt za wszelką cenę przedłużyć, natomiast zawodnik i pośrednik wiedzieli, że wartość piłkarza gwałtownie wzrasta, gra coraz lepiej i coraz większe jest nim zainteresowanie klubów europejskich, nie chcieli się więc łatwo na to zgodzić. Aby więc zagwarantować klubowi pieniądze z ewentualnego transferu, musieliśmy – po bardzo długich negocjacjach – przystać na warunki drugiej strony, choć i tak okazały się one dla klubu korzystne.
Zestawienie prowizji oczywiście szokuje, natomiast dużo łatwiej byłoby oceniać tę sytuację, gdybyśmy porównali wysokości prowizji do kwot, które kluby uzyskały z transferów w tym samym okresie. Wówczas zobaczymy, że Wisła Płock, już po odjęciu kosztów prowizji, jest absolutnie w czołówce klubów, które zarobiły na transferach.
Doskonale rozumiem zdenerwowanie i szok kibiców, natomiast proszę mi wierzyć, że tutaj nie ma absolutnie nic niezgodnego z prawem. Dbaliśmy wyłącznie o interes klubu i dziś absolutnie nie zmieniłbym żadnych zapisów umów i zrobiłby tak każdy, dla kogo dobro Wisły jest najważniejsze. W ogóle w tej kwocie jest nie tylko prowizja za Recę, ponieważ w ubiegłym roku wypłacaliśmy prowizje związane z umowami zawartymi od 2015 roku, bo tak akurat się zdarzyło, że dopiero teraz były one realizowane. Ostatnich zaś transferów było 25, w tym te największe, czyli Recy i Szymańskiego, choć w przypadku tego ostatniego prowizja nie była wypłacana.
Warto tu dodać jeszcze jedną rzecz. Transfer Recy nie doszedłby do skutku, gdyby nie praca pośrednika, Marcina Kubackiego i Łukasza Masłowskiego również. To jest naprawdę duży wysiłek, żeby sprzedać piłkarza z Polski za kwotę blisko 4 mln euro. Zwłaszcza, jeśli jest to młody chłopak, nie grający w reprezentacji, czy w silnym klubie, który występuje w pucharach. Jest to bardzo duża zasługa agenta, mówię to z pełną odpowiedzialnością. My, jako klub, nie bylibyśmy w stanie dopilnować interesów zawodnika w taki sposób, jak to uczynił, i czyni w dalszym ciągu Marcin, który jest w absolutnej czołówce agentów pod kątem prowadzenia piłkarzy. Arek jest moim zięciem, więc wiem jak to wygląda – jeśli agent zaangażuje się w swoją pracę bardzo poważnie, to są z tego później korzyści dla wszystkich stron. Dziś agentem piłkarskim może być każdy i to tylko pozornie jest łatwy chleb, a wielkie transfery robią nieliczni.
Pojawiały się głosy, że to, iż Arek Reca jest pana zięciem, miało wpływ na decyzję zarządu…
– Tak tak, a dzięki temu, że jest ojcem mojej wnuczki, to dostaje powołania do kadry, bo selekcjoner jest wujkiem Kuby Błaszczykowskiego, który ćwiczył w Płocku przed rokiem [śmiech]. Absurd, którego nawet nie powinienem komentować. Patrząc od strony kibiców, nie znając specyfiki działania klubu sportowego, można się doszukiwać drugiego i trzeciego dna. Natomiast sprawy prywatne nie mają absolutnie żadnego związku z kwestiami służbowymi, tym bardziej, że decyzje podejmowałem nie sam, ale z wiceprezesem i radą nadzorczą, z którymi Arek, z tego co wiem, żadnymi więzami połączony nie jest.
W całej historii Wisły, nawet w czasach, gdy graliśmy w pucharach i mieliśmy wielkich piłkarzy, kadrowiczów, nie dokonano ani jednego transferu za choćby 1 mln euro. Dziś zamiast więc się cieszyć, że klub rozwija się dynamicznie także na tym polu, szukamy na siłę afer. Ot, polskie/płockie piekiełko…
Nie da się ukryć, że transfer Arkadiusza Recy do Atalanty Bergamo był najgłośniejszym letnim odejściem z Ekstraklasy. Jednak po transferze w ogóle nie wszedł do składu nowej drużyny, ze względu na brak znajomości języka. Dotychczas zagrał zaledwie kilka razy, a jeszcze w styczniu mówiło się o wypożyczeniu go z Atalanty do innego klubu. Jak teraz wygląda ta sytuacja?
– Znam temat dokładnie, ponieważ w Bergamo są od początku także moja córka i wnuczka. Arek trafił z podstawówki na uniwersytet, do bardzo dobrego klubu, jednego z najlepszych we Włoszech, który w dodatku bardzo mocno stawia na szkolenie i ma wysokie ambicje. Faktycznie, Arek nie przygotował się do transferu pod kątem językowym, a we włoskich klubach mówi się po włosku. Chciałbym, żeby tak samo było w Polsce, to obcokrajowiec przyjeżdżający do nas ma się uczyć polskiego, a nie odwrotnie.
Początki były dla niego potwornie ciężkie. Zupełna zmiana obciążeń treningowych z naciskiem na pracę nad siłą i wydolnością, a przy tym trener, który nie zastanawiał się nad tym, czy ma czas na tłumaczenie zawodnikowi pewnych rzeczy, tylko wymaga. Młodemu pozostała harówka na treningach i intensywna nauka języka. Dał radę i jestem pod ogromnym wrażeniem, bo nie załamał się, pracował i dziś bez problemów komunikuje się po włosku w klubie, urzędach itd., a przede wszystkim rozumie czego od niego oczekuje trener i koledzy. Pozostała teraz najważniejsza kwestia – wywalczenie miejsca na placu.
Można powiedzieć, że Arek nauczył się już gry na nowej dla siebie pozycji – wahadłowego. Niewiele jednak pewnie osób wie, że Atalanta ma najprawdopodobniej dwa najlepsze wahadła w Serie A, reprezentantów: Holandii – Hansa Hateboera i Belgii – Timothy Castagne, wycenianych obecnie na kilkanaście mln euro każdy. Poza nimi jest znakomity Niemiec Robin Gosens, a w tym wszystkim nasz Reci, który jeszcze niedawno miał problem, żeby załapać się do pierwszego zespołu Wisły Płock. Ale w Bergamo wszyscy widzą, jak ogromny postęp zrobił w ostatnich miesiącach i dzisiaj jest piłkarzem gotowym do grania w tej jednej z najlepszych lig świata.
Jeżdżący non stop po Europie selekcjoner Jerzy Brzęczek, ogląda również mecze Atalanty i wiem, że rozmawiał z jej trenerem Gian Piero Gasperinim, który powiedział wyraźnie, że Reca zrobił ogromny progres i jest gotowy do grania, natomiast musi sobie teraz tę możliwość wywalczyć. Gasperini nie był chętny na zimowe wypożyczenie Arka, bo chce mieć w końcówce ważnego sezonu dobrego, w dużej mierze ukształtowanego przez siebie piłkarza pod ręką.
Z drugiej strony jest jednak interes zawodnika, który nie ma trzydziestu paru lat, żeby odcinać kupony i podziwiać tylko włoskie miasta i stadiony. Niebawem zapadnie decyzja co dalej, obawiam się jednak, że jeśli Bergamaska zakwalifikuje się do grupy Ligi Mistrzów lub Europy, to nie będzie chciała puścić żadnego zawodnika z kręgu tych kilkunastu najlepszych, a za takiego już uznają Arka. Zobaczymy, ale powtarzam – jestem pod wrażeniem pracy, jaką wykonał: od wielokilometrowych, przez ogromne śnieżne zaspy, marszów na treningi do Chojnic, po czołowy klub Serie A. On nigdy nic nie dostał za darmo i mogę go postawić za wzór każdemu młodemu piłkarzowi, któremu marzy się kariera w poważnym futbolu i myśli, że to takie łatwe, jak na komputerze w Fifie.
JAKIE PRZYCZYNY ZMIANY TRENERÓW?
Życzymy więc Arkowi wszystkiego dobrego. Wróćmy jednak do Wisły Płock. W klubie w ostatnim sezonie dochodziło do kilku zmian, zarówno na stanowisku trenera, jak i dyrektora sportowego. Pierwszy raz jednak to pan zdecydował o zwolnieniu trenerów, i to dwukrotnie. Kto personalnie odpowiadał za ich zatrudnienie i z jakich powodów zostali zwolnieni Dariusz Dźwigała oraz Kibu Vicuna?
– Pierwszą osobą, która zajmowała się na co dzień kontaktami ze sztabem i zespołem był dyrektor sportowy, Łukasz Masłowski, z którym współpraca układała się nam bardzo dobrze. Mieliśmy szczęście, bo wcześniej każdy trener był swego rodzaju eksperymentem, szkoleniowcem na dorobku. Było więc ryzyko, ale i była zabawa. Nie zapomnę jak po podpisaniu umowy z Brzęczkiem, jeden z „wybitnych” działaczy klubowych mówił: „zatrudnili ogórka – spadek murowany” (podobnie zresztą ocenił zamianę Piotrka Wlazło na Damiana Szymańskiego).
Eksperyment powiódł się zarówno w przypadku Marcina Kaczmarka, jak i Jerzego Brzęczka, ale chwilę później rozpoczął się nasz dramat. Po znakomitym poprzednim sezonie, apetyty wszystkich wzrosły, tymczasem na kilka dni przed startem ligi trenera, niewątpliwie głównego twórcę sukcesu, zabrała nam Reprezentacja.
Postanowiliśmy znów zaryzykować i pójść w nieznane i… nie były to już dobre pomysły. Ponad 6 lat prezesury i ani jeden zwolniony trener, w siódmym roku się posypało… Nie chcę już wchodzić w szczegóły, ale obaj trenerzy, i Dariusz Dźwigała, i Kibu Vicuna, mimo, że naprawdę dysponują dużą wiedzą, nie spełnili naszych oczekiwań, a my też jako władze klubu popełniliśmy błędy. Trener musi mieć również walory psychologiczne, umieć rozmawiać z zawodnikami, docierać do nich i pokazywać siłę zawsze, nawet w najgorszych momentach.
Szkoda mi zwłaszcza rozstania z Kibu Vicuną. Uważam, że to jeden z najlepszych trenerów z jakimi pracowałem odkąd jestem klubie, o bardzo dużej wiedzy merytorycznej. Bardzo cenię takie osoby, bo jest to człowiek o dobrym sercu, otwarty, szczery, lojalny i uczciwy. Komunikował się w kilku językach, bez żadnego problemu z zawodnikami, natomiast kiedy wyniki przestały być po naszej myśli, okazało się, że w szatni potrzeba silnej ręki, a wrodzony optymizm Kibu to za mało.
Za późno zwróciliśmy uwagę na to, że w sztabie brakuje twardych charakterów, które potrafiłyby uderzyć pięścią w stół i zmobilizować piłkarzy. Drużyna Kibu nie miała takich umiejętności, jak Brzęczek i jego ekipa. Ale wierzyliśmy cały czas, że zespół się ocknie, bo trenowaliśmy i graliśmy dobrze. Po fantastycznym meczu z Cracovią i bardzo dobrym w Gdańsku, wydawało się, że już złapaliśmy rytm, że teraz będzie już tylko lepiej.
Niestety, przyszły znów niezłe piłkarsko, ale przegrane pojedynki w Płocku z Pogonią i Zagłębiem, po których patrzyłem w oczy piłkarzom i jeszcze nie widziałem zniechęcenia, załamania. Dlatego przed wyjazdem do Gliwic podjęliśmy kolejną próbę motywacyjną – zaproponowaliśmy specjalne premie za punkty z Piastem. Nic to niestety nie dało, od początku widziałem, że gramy bez ognia i tylko cud nas może tu uratować. Nie mieliśmy więc już na co czekać. Bezpośrednio po meczu zapytaliśmy trenera, czy ma jakieś argumenty w swojej i zespołu obronie, czy przekaże nam informacje, które spowodują, że będziemy mogli uspokoić właściciela, kibiców, zespół i siebie także. Trener wiedział, że nic konstruktywnego i mega optymistycznego po takim meczu wymyślić się nie da. Powiedział jedynie, że mamy dobry zespół i jest przekonany, że w ekstraklasie się utrzymamy. Podaliśmy sobie na pożegnanie ręce i ruszyłem w świat na poszukiwanie nowego trenera.
Czy Leszek Ojrzyński nadrobi te braki?
– Na to liczę, choć czasu na podjęcie decyzji znów nie było w zasadzie wcale. Postanowiliśmy tym razem nie podejmować ryzyka z niedoświadczonym szkoleniowcem. Dzisiaj potrzebny nam jest przywódca, który będzie potrafił zmobilizować zespół i podnieść mentalnie. Leszka Ojrzyńskiego znam dość dobrze, on zarówno klub, jak i miasto także pamięta, szybko doszliśmy do porozumienia. Trener doskonale sobie zdaje sprawę z tego, jak trudna jest nasza sytuacja, ale jest odważny, przechodził już różne koleje piłkarskiego losu i podjął wyzwanie. Od razu wprowadził swoje porządki, skoszarował zespół i po dwóch treningach, z marszu wyszedł na mecz ze Śląskiem. O stylu nie mówmy, bo dzisiaj są dla nas najważniejsze punkty, a te udało się w obu meczach ekipie Ojrzyńskiego wywalczyć. Bój o przetrwanie dopiero jednak przed nami…
KIBIC POTRZEBUJE DZISIAJ KOMFORTU…
Na łamach PetroNews poruszaliśmy kwestię ilości kibiców, która chyba Pana nieco dotknęła. Jak wygląda ta sytuacja z Pana strony? Ile faktycznie osób przychodzi ostatnio na stadion? Czy do statystyk pomeczowych wliczane są wykupione karnety całoroczne i przekazane karnety VIP?
– Liczba widzów przekazywana po meczu dotyczy tych, które są na stadionie. Rzeczywiście tam może się kilka osób nie pojawić w przypadku VIP-ów, raczej jednak jest to liczba faktyczna. Oczywiście, widok trybun nas nie zadowala, bo trudno cieszyć się ze średniej frekwencji w sezonie ok. 4 tys. widzów i zgadzam się, że kibiców powinno być więcej.
Dzisiaj człowiek jest, niestety, bardzo wybredny. Gość, który ma w tych czasach oderwać się od licznych zajęć i przyjść na stadion, chce przede wszystkim komfortu i świetniej widoczności, kontaktu z zawodnikami, dobrego zaplecza. Chce, żeby stadion był przytulny, żeby deszcz nie lał się za kołnierz, a wiatr nie hulał między sektorami – taka jest rzeczywistość. Ja mówię o tym z ubolewaniem, bo moje doświadczenia kibicowskie z lat 80. czy 90. są takie, że byliśmy na meczach niezależnie od tego, czy były jakiekolwiek ławki na stadionach, nie mówiąc już o żadnych innych udogodnieniach. I nieważne było, czy gramy z Grasshoppers Zurych, czy Sokołem Sokółka… No, ale to były inne czasy i inni ludzie, i ja to w pewnym sensie rozumiem.
Po drugie – nie zachęcają kibiców wyniki. Mieliśmy bardzo mało zwycięstw w tym sezonie, także na własnym boisku, a kibice nie bardzo chcą przychodzić na mecze wiedząc, że najprawdopodobniej ich zespół mecz przegra. Znów jest to jakieś wytłumaczenie, ale… przecież prawdziwy kibic powinien być ze swoim zespołem na dobre i na złe.
Proszę jednak zwrócić uwagę, że problem frekwencji nie dotyczy jedynie Wisły i Płocka. Dużo większe miasta i piękne stadiony nie zapełniają się nawet w części, choćby przykład z Gliwic. Piast, który walczy w sumie o mistrzostwo Polski, ma nowoczesny, czysty, ciepły stadion, przyciąga na trybuny tyle samo widzów, co my. Podobnie jest choćby we Wrocławiu, opustoszał w zasadzie stadion Lecha, przykłady można by mnożyć.
Dzisiaj, kiedy kibic może obejrzeć każdy mecz na żywo, z kilkunastu kamer, nie wychodząc z domu, siadając wygodnie w fotelu i pijąc ulubiony napój, zastanawia się długo, czy warto na ten stary, nieprzyjazny stadion przyjść.
Płock jest też chyba specyficznym miastem, ciężko jego mieszkańców zadowolić, dużo mamy malkontentów, wiecznych narzekaczy, frustratów, którym największą radość sprawia dokopanie komuś innemu, najlepiej anonimowo – zza komputera. Widzieliśmy też co działo się w Orlen Arenie, gdzie zespół europejskiej klasy nie zapełniał nawet w części nowoczesnej hali. Problem jest więc złożony. Na pewno nie jesteśmy zadowoleni z frekwencji, jednak nie jest ona tak dramatyczna, jak nas malują, biorąc pod uwagę naszą sytuację sportową i obiekt, jakim dysponujemy.
Mecz z Zagłębiem Lubin pokazał, że akcja „bilety za 1 zł” nie przynosi oczekiwanego rezultatu. Czy klub będzie prowadził jeszcze podobne akcje? O ile mniejsze wpływy do kasy klubu są z powodu tej akcji?
– Powiem szczerze, że nie jestem zwolennikiem takich akcji. Uważam, że jeśli ktoś ma przyjść, to bilety w Płocku na ekstraklasę są tanie i cena nie ma akurat większego znaczenia. Natomiast był to raczej gest w kierunku tych, którzy na te mecze przychodzą. Pewne straty finansowe oczywiście były, ale w sytuacji, kiedy dysponujemy stabilnym budżetem, nie były to żadne znaczące kwoty. Bardziej zależało nam na pokazaniu kibicom, że chcemy im się odwdzięczyć i zaproponować taki bonus. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mocno frekwencji to nie poprawi, bo nie cena biletów jest problemem.
Jestem przekonany, że gdyby nasz obiekt był na miarę XXI wieku, to tych kibiców byłoby znacznie więcej, bo mieliśmy w ostatnich latach przypadki, że na trybunach zasiadały komplety widzów. 10 tys. ludzi jak na to miasto, stadion i to społeczeństwo, to był wynik rewelacyjny. Jeśli chodzi o marketing, to nigdy nie mówię pracownikom, żeby czegoś nie zrobili dla kibiców, ponieważ wiem, że kibice są najważniejsi. Mamy jednak skromny jak na realia ekstraklasowe pion marketingu, dysponujący bardzo ograniczonym budżetem. Nie będę oczywiście porównywał się tu np. z Legią, która ma na sam marketing większy pewnie budżet, niż my na cały klub, bo to są zupełnie inne realia. Jednak nasze akcje są przemyślane, chcemy przekonać kibiców, żeby o nas dużo i dobrze mówili, nakręcać tę wiślacką spiralę jak tylko się da.
Wspominał Pan, że klub obecnie dysponuje dość dobrym budżetem. Dlaczego nie przekłada się to na wysokość budżetu marketingowego?
– Zapomnieliśmy już trochę jak było jeszcze kilka lat temu, ale zaręczam, że jest niebotyczny postęp. Jak przychodziłem do klubu zimą 2011 r. marketing w zasadzie nie istniał. I nie mówię tu o braku sprzętu typu komputery, kamery, aparaty fotograficzne itp., ale w ogóle… Zaczynaliśmy praktycznie od zera, chwilę później mając już przy sobie kilku partnerów, którzy np. robili nam grafiki, drukowali plakaty, ulotki i billboardy, nagrywając kolędę i przeprowadzając bardzo dużą akcję wokół teledysku „Idę Na Wisłę”.
Dziś ekipa marketingowa to dobre chłopaki, ale przeważnie postanawiamy, że inwestycje w ich działkę mogą poczekać. To pewnie błąd, ale coraz większe nakłady pochłania obiekt, inwestujemy w pion sportowy, zresztą wydatki na całą działalność klubu rosną. Na marketingu i promocji nie można jednak za bardzo oszczędzać, pokazują to choćby nakłady poczynione w nasze stoiska z gadżetami, bo dziś sklepiki dobrze prosperują. Chciałbym oczywiście, żeby o Wiśle mówiło się dużo i dobrze, nie tylko w Płocku, a do tego poza wynikami potrzebny jest także dobry PR i stadion.
Powiedział Pan, że budowa nowego stadionu częściowo rozwiąże problem braku kibiców. Jakie jeszcze pomysły ma Wisła Płock na ich ściągnięcie?
– Stadion i wyniki, wyniki i stadion… Pamiętamy jednak, że rok temu, kiedy graliśmy o puchary, frekwencja też była różna: lepsza i gorsza. Mimo wszystko poprzednie sezony były zdecydowanie najlepsze pod względem ilości kibiców w historii klubu (w sumie po ok. 100 tys. widzów przy Ł34). W mieście dobrze nas widać, każdy mecz jest promowany, jesteśmy aktywni także w mediach społecznościowych, jeździmy do szkół i przedszkoli.
Mimo wszystko, stoję na stanowisku, że poza wynikami, podstawową rzeczą która może skłonić kibica do tłumnego przyjścia na mecz piłkarski, będzie nowy obiekt. Jeśli chcemy mieć futbol na wysokim, przynajmniej krajowym poziomie, to musimy zainwestować, także w infrastrukturę. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to bardzo duży wydatek, ale takie są czasy – duży wyczyn potrzebuje wspaniałej oprawy.
Być może zatracona została gdzieś kultura kibicowania? Tak jak Pan wspominał, kiedyś na mecze po prostu się szło. Teraz ta moda na kibicowanie stadionowe, przywiązanie do klubu, jest jakby mniejsze. Może należałoby tę kulturę kibicowania odnowić, podsycić? Ma to przecież na pewno przełożenie na grę piłkarzy, kiedy słyszą wsparcie kibiców i widzą pełne trybuny.
– Jak wspomniałem, Płock jest miastem specyficznym, wiele ludności jest napływowej. Natomiast tak – budowanie kultury przywiązania do barw klubowych jest ważne. U nas nie docenia się, niestety, tego co mamy i moda na Wisłę sprzed dwóch, trzech lat dość szybko przygasła. Są miasta w Polsce, która marzyłyby o piłkarskiej ekstraklasie i znakomitej drużynie szczypiornistów, a przecież mamy i inne dobre kluby w innych dyscyplinach.
Dzisiaj „kibice” w większości koncentrują się na ocenianiu rzeczywistości zza monitora komputera, bo tu można ukryć się za nickiem i pisać bzdety, co tylko ślina na język przyniesie. Ja, będąc aktywnym kibicem, także niejednokrotnie wyrażałem swoje niezadowolenie z pracy klubu, ale robiłem to przy otwartej przyłbicy – przychodziłem na zamknięte i otwarte spotkania z władzami, zawodnikami, działaczami i zawsze w oczy mówiłem im co mnie/nas boli.
A dziś? Ci, co naprawdę chcą wiedzieć jak jest, nie muszą snuć teorii spiskowych – przychodzą, dzwonią, pytają i rozmawiamy, wyjaśniamy… Kibicem powinno się być dlatego, że jest się płocczaninem, że ma się tę swoją małą ojczyznę, na dobre i na złe, i sport w ekstraklasie, albo 3. lidze… Ale… moja ocena sytuacji jest, jak mówiłem, wypaczona, bo moje kibicowanie Wiśle nie ustało i nigdy nie ustanie, niezależnie od tego co się wydarzy.
CZY NOWY STADION JEST POTRZEBNY?
Z dokumentów przetargowych na modernizację stadionu wynika, że łączna ilość miejsc parkingowych wyniesie ok. 300 plus około 20 na autobusy (w tym tylko 47 dla aut osobowych kibiców, reszta dla vipów, zawodników, mediów, osób niepełnosprawnych). Sądzi Pan, że to wystarczająca ilość? Szczególnie, że oprócz spotkań piłkarskich, mają też odbywać się tam np. koncerty?
– Marzenia marzeniami, ale pytania o nowy stadion to dziś trochę wróżenie z fusów. Tworząc plan funkcjonalno-użytkowy, wzięto pod uwagę przede wszystkim lokalizację obiektu. Tutaj tego miejsca jest tyle ile jest, jesteśmy ograniczeni ulicami, jarem i halą Politechniki. Miejsc parkingowych mogłoby być więcej, ale trzeba wziąć pod uwagę to, że oprócz głównej areny wokół muszą się zmieścić także boiska treningowe, i np. dobrze byłoby, gdyby udało się jedno więcej wykroić. Pomocne będzie to, że w pobliżu ORLEN Areny znajduje się sporo miejsc parkingowych i w gestii organizatorów będzie takie zaplanowanie imprez, by nie nakładały się na siebie.
Oczywiście, problem rozwiązałby parking podziemny, tak jak ma to miejsce np. pod murawą stadionu w Zabrzu, o tym jednak ze względu na koszty musimy zapomnieć.
Dlaczego to wykonawca ma rozebrać tor do driftu, a nie firma, która tor stawiała?
– Nie znam na tyle dokumentacji, aby odpowiedzieć na pytanie. Wykonawca z pewnością dokona rozbiórki zbędnych elementów starego obiektu, a tego, czy tor zostanie też zerwany, czy też może nie będzie przeszkadzał i zostanie pod nowymi trybunami, które mają przecież zaczynać się już 6 metrów od boiska, nie wiem.
Czy na nowym stadionie zostanie wykorzystana niedawno zakupiona tablica LED?
– Jako klub zasugerowaliśmy to podczas przygotowywania koncepcji stadionu. Przeważnie na nowych stadionach są dwie tablice elektroniczne, żeby kibice z każdej strony mogli widzieć co się dzieje. Myślę, że wszystko co da się wykorzystać, będzie wykorzystane na nowym obiekcie, bo to ograniczy koszty. Na pewno nie będzie można wykorzystać np. masztów oświetleniowych, ale można podjąć próbę ich sprzedaży, jest mnóstwo stadionów w Polsce, które jeszcze nie dysponują sztucznym oświetleniem, więc takie gotowe instalacje może udałoby się spieniężyć. Tablica jednak wydaje się, że może funkcjonować i na nowym stadionie.
Jak będzie wyglądała sytuacja własności stadionu po remoncie? Czy nadal pozostanie własnością miasta, czy może przejmie go klub?
– To jest pytanie na odległą raczej przyszłość. Obecnie miasto jest właścicielem obiektów, a klub je użytkuje i utrzymuje w należytym stanie. Może będzie powołana specjalnej spółka, a może stadion będzie przypisany do istniejącej już organizacji? Nie są mi znane ustalenia w tej sprawie, wiadomo jednak, że koszty utrzymania nowych obiektów będą duże.
Czy na nowym stadionie będzie można rozegrać spotkania w ramach mistrzostw Europy?
– Sama idea budowy 15-tysięcznego stadionu spowodowana jest tym, żeby można było rozgrywać mecze międzynarodowe. Oczywiście, poza klubowymi meczami pucharowymi, w grę wchodzą również spotkania reprezentacji, w tym również np. Mistrzostwa Europy grup młodzieżowych. Według obecnych przepisów, stadiony budowane w ostatnich latach lat, ale mające poniżej 15 tys. krzesełek, nie są dopuszczane do rozgrywek na poziomie międzynarodowym. Jeśli więc obiekt ma służyć prze wiele kolejnych dekad, to powinniśmy dopilnować szczegółów, żebyśmy za chwilę nie żałowali, że nie możemy zorganizować ciekawego wydarzenia, ze względu na braki stadionu.
W Polsce miasta budują stadiony, Łódź zainwestowała w dwa, mimo, że ma tylko 2. i 1. ligę, piękne obiekty są tam, gdzie nie ma ekstraklasy, np. w Lublinie, Bielsku-Białej, Mielcu, czy Tychach, gdzie indziej buduje się, np. w Radomiu, Stalowej Woli. Wystartował stadion Szczecin, a najnowsza informacja również jest dobra, gdyż właśnie rozstrzygnięto przetarg na budowę areny piłkarskiej dla Zagłębia w Sosnowcu. Miasta wiedzą, jaką promocją dla nich i regionu jest dobry sport, zwłaszcza futbol, ale w dobrym opakowaniu. Mnie marzy się oczywiście wyjątkowy w skali kraju model lubiński, gdzie w znacznie mniejszym od Płocka mieście, KGHM pobudowała piękny, 16-tysięczny stadion, zdaję sobie jednak sprawę ile czynników stoi na przeszkodzie, aby podobnie było u nas.
Datę przedstawienia ofert przełożono na połowę maja. Czy w Pana opinii to ostateczny termin?
– Nie wiem, nie chcę się w tej kwestii wypowiadać, bo nic tu ode mnie nie zależy. Temat jednak bardzo się przeciąga, a dopóki koperty z ofertami nie zostaną otwarte, dopóty nie będziemy wiedzieli najważniejszego: ile inwestycja będzie kosztować i czy nas na nią stać. Jeśli nie, przetarg zacznie się, jak np. w Szczecinie, od nowa. Procedury są skomplikowane i ciężko podać jakikolwiek przybliżony choćby termin fizycznego rozpoczęcia budowy.
Szkoda, że wcześniej nie udało się zrealizować tematu stadionu, a takie przymiarki były już 10 lat temu. Wtedy jednak nikt, poza garstką fanatyków, nie myślał już na poważnie futbolu, Wisła spadała na trzeci poziom i raczej nie przewidywano, by się podniosła. Trochę więc chyba narobiliśmy miastu kłopotów, robiąc skok cywilizacyjny, wchodząc do ekstraklasy, dokonując historycznych transferów, kreując reprezentantów, odbudowując markę, pozyskując poważnych sponsorów, zachęcając do powrotu PKN ORLEN, itd… Czy więc Płock zasługuje na nowoczesny stadion? Zasługuje i wierzę, że on powstanie.
Składanie ofert na stadion przesunięte. Rozpoczęcie budowy najwcześniej za rok?
Panie Prezesie tak trzymać.
Fajny wywiad. Mocne pytania i dobre odpowiedzi. Petronews, tak trzymać!
Do rom i xx
Idzcie leczyc swoje kompleksy gdzie indziej. Tylko Wisła Płock!
1 liga, bez stadionu
Sami daliście odpowiedź. Zostawcie stadion w spokoju a nowy można zbudować np w Radziwiu i placu będzie dość a ożywi te zaniedbaną dzielnicę.
Bardzo ciekawy wywiad. Cała Wisła zawsze razem!