Nie mogłem, po prostu nie mogłem się oprzeć, żeby nie zajrzeć do Płockiej Biblioteki Cyfrowej po to, aby sprawdzić, co też działo się w naszym mieście w styczniu 1877 roku – równiutkie 140 lat temu. Chociaż tak na dobrą sprawę nie ma najmniejszego powodu, żeby sobie odmawiać takiej przyjemności. Ponownie zatem wsiadłem do „machiny czasu” żeby sprawdzić, jak nasi płoccy pra-, pradziadowie radzili sobie i jak się bawili w czasie karnawału.
Przeglądając styczniowe egzemplarze „Korespondenta Płockiego” nabrałem nieco wątpliwości, bo przecież ledwie kilkanaście lat temu upadło powstanie styczniowe, ludzie wciąż się opłakiwali, powszechnie w domach kultywowano żałobę, więc może i na karnawał było jeszcze za wcześnie…
Oczywiście, wiekowe karty naszej gazety kipiały innymi, równie ciekawymi informacjami i byłoby ciężkim grzechem, żeby je pominąć. Oto chociażby całkiem zgrabna i do bólu szczera recenzja ze spektaklu, jaki miał miejsce w Teatrze Miejskim, mieszczącym się wówczas przy obecnej ulicy Piekarskiej.
„Pan Grabiński dał nam w tych dniach poznać nową dla nas komedyę v. dramat p. Urbańskiego pt. „Aktorka”, odznaczający się wielką żywotnością akcyi i dobrą znajomością warunków scenicznych, dzięki którym sztuka nie błyszcząca wyższością, ani nawet trafnością i nowością pomysłu, z przyjemnością do końca słuchać się daje. Główne role odegrane zostały przez pannę Bajerowicz (rola tytułowa) i p. Lucyana (młody hrabicz). Panna Bajerowicz, widocznie źle usposobiona wieczoru tego, w pierwszych aktach była słabszą, niż na to pozwalać powinien jej talent i zwykła gry staranność; pewne niewykończenie, a przytem monotonność deklamacji raziły – w ostatnich jednak aktach artystka wydobyła się na właściwe sobie wyżyny (…)
Pan Grabiński bronił się jak tylko mógł długo od wystawiania „Offenbachad”, ale niestety! Przez wzgląd na kasę, zbyt często pustą, uległ fatalnej konieczności i w tych dniach wystąpił z „Pericholą” i „Życiem Paryskiem”. Nie rozbierając bliżej przedstawień tych, powiemy tylko, ze wykonanie przeszło nasze oczekiwania, co przypisać należy istotnym w tym kierunku talentom panów Filleborna i Idziakowskiego, najlepszym chęciom innych artystów i wcale dobrym chórom. Nie małą zasługę położył w tym względzie nowy dyrektor orkiestry p. Elsner.”
To tyle może względem kultury, choć akurat ta dziedzina szacunek powinna budzić i zrozumienie powszechne… Chwileczkę, zaraz się zresetuję!. Kolejne doniesienia wskazują, że nasi antenaci, żegnając się z odchodzącym rokiem, dokonywali gruntownych résumé, a wręcz może nawet rachunków sumienia, solidnie i bez umiaru w ataku pokuty waląc się w piersi. Kolejny artykuł nie traktuje zatem o zabawie, ale o sprawach poważnych, powiedziałbym nawet fundamentalnych.
„Obrachunek za rok 1876 – Z końcem roku każdy porządny kupiec, każdy gospodarz zamyka i porządkuje swoje rachunki, oblicza zyski i straty, aby wiedzieć jak stoi, czy jego trudy i zabiegi przyniosą mu oczekiwane korzyści, czy też idą na marne.(…) Słuszną zatem jest rzeczą, abyśmy i my Płocczanie zrobili także swój bilans roczny i zsumowali swoje aktywa i pasywa, jakie nam przyniósł rok ubiegły. (…) Faktów i cyfr tu bardzo nie wiele, czyżby to miało znaczyć, że żyjemy życiem rzeczywistem, dodatniem, że nasza działalność mniej się przejawia w kierunkach obiektywnych, niż w bezpłodnych marzeniach, będących skutkiem umysłowego lenistwa i apatii?
Od dawna już ludzie wyżsi wołali na nas o wiedzę i pracę około rzeczywistych potrzeb społeczeństwa(…) Zaręczam, że mało kto z was czytał „Fizyologję powszechną” Józefa Supińskiego, który gorzko się skarży na rozmarzenie naszych mózgownic, ze szkodą dla najważniejszych interesów narodu i w pełnych mądrości słowach nawołuje do życia, do rozumu.(…) Nasz płocka umysłowość poruszoną została właśnie w zeszłym roku żywiej, niż przedtem przez założenie miejscowego organu prassy.(…) Miastu przybyło parę niepokaźnych domów, gubernia zaś, za staraniem obecnego Gubernatora, przyzwoliła na urządzenie kilku ważnych traktów bitych, pomiędzy któremi szossa wyszogrodzka pierwsze dla Płocka zajmuje miejsce. Wykonano też w mieście znaczne roboty kanalizacyjne i assenizacyjne, za co miejscowej administracyi należy się rzetelne uznanie. (…)”
Proszę, proszę, to już wiemy! Coś żeście nasi dziadowie z tą kanalizacją „skopali”, a teraz obecna „administracya” musi ciężko ulice ryć i wszystko po Was poprawiać! Chociaż… jednak pewne sprawy pod czujnym okiem JW. Gubernatora przebiegały jakby szybciej, niż współcześnie… Czy to w ogóle jest możliwe?
Szybko moją uwagę przykuła kolejna wzmianka na temat „szossy”, tym razem za sprawą dość tajemniczo brzmiącego pojęcia „enterpryza”. Po moim krótkim dochodzeniu okazuje się, że to nic innego jak kontrakt, umowa przedsiębiorcy lub rzemieślnika na wykonanie określonego dzieła, zawierana z władzami, i żeby jeszcze tego było mało – w drodze wyboru najkorzystniejszej oferty, czyli takiej archaicznej procedury zamówień publicznych.
„Staraniem JW. Naczelnika Guberni Ministerstwo dozwoliło przerabiać na drogę bitą gubernialną, trakt nadwiślański Płocko – Warszawski – z Płocka przez Wyszogród do Zakroczymia. W tym celu oddaną już została z licytacji w enterpryzę budowa 6 wiorst szossy – od rogatek warszawskich w stronę Słupna.”
Czy czasem zmierzając samochodem w kierunku Warszawy, ciężko doświadczając wytrzymałość resorów, nie macie Państwo wrażenia, że poruszamy się nie drogą krajową nr 62, ale właśnie rzeczoną „szossą gubernialną”?
Nie sposób jednakże zakończyć tego wątku bez ustalenia, co też płocczanie zaplanowali sobie na rok 1877, jakie były ich zamierzenia, a może mieli nawet swój „budżet obywatelski”? Pewne światło rzuca na tę kwestię poniższa notatka.
„Ze znaczniejszych projektów zatwierdzonych do wykonania w r. 1877 w miastach guberni naszej zasługują na uwagę: W Płocku a) splantowanie i wybrukowanie nowego rynku na placach pomiędzy ulicą Królewiecką i aleją miejską. Rynek ten będzie trzy razy większy od Starego rynku przy Magistracie; b) urządzenie skweru na Starym rynku; c) pobudowanie szossy w alei miejskiej od cmentarza katolickiego do rogatek bielskich; d) gruntowne przebudowanie części bulwarowych nad Wisłą, naprzeciw kąpieli wiślanych; e) przebrukowanie kilku ulic.”
No proszę… Pomimo upływu ponad wieku, plany jakby bardzo nam znajome… Tymczasem prasa informowała również o wydarzeniach przerażających, a nawet makabrycznych i wstrząsających.
„Sadze w kominie domu nr 4 przy ulicy Szerokiej zapaliły się dnia 29z.m. i roku koło południa i wysoko buchającym płomieniem całą część miasta grozą pożaru straszyły; wkrótce jednak dzięki kilku członkom straży ogniowej i kominiarzom, pożar w zawiązku ugaszony został.”
Albo taki przypadek:
„Exhumacya – Zmarła w Płocku zamężna kobieta znana lekarzom miejscowym jako dotknięta daleko posuniętymi suchotami płucnymi. (…) Pogrzeb zmarłej nastąpił w 48 godzin po zgonie. Kiedy ciało pozostawało już od 3 dni w grobie, w 5 dzień po śmierci mąż nieboszczki, mając podobno jakieś senne widzenie, zażądał odgrzebania ciała (…) Exumacya pociągnęła za sobą konsekwentnie cały szereg kroków równie nieusprawiedliwionych naukowo, jak śmiesznych i gorszących, ze względu na powagę urzędową osób je dokonujących. Ciało odgrzebano i organa policyjno – lekarskie oczywiście uznały się za nieudolne do rozstrzygnięcia (czy kobieta jest żywa, czy martwa – przyp. aut.) i dla tego na wszelki wypadek zabrały się do systematycznego ratowania trupa, który trzy dni w grobie leżał, przez wlewanie do ust wina węgierskiego i innych środków wzmacniających. Ratunek ten odbywał się z urzędu przez dni kilka i jakby dla utwierdzenia ogółu publiczności, odbywał sie publicznie.”
Kolejna wiadomość, nie dość, że z tego samego gatunku, zawiera w sobie ponadto opis niezwykle nagannego obyczaju prowadzenia pojazdów na „podwójnym gazie”. Pamiętajmy, że rzecz się dzieje w czasach, kiedy maszyny samobieżne nie pojawiły się nawet w najśmielszych snach wynalazców, a pojazdy kołowe napędzane były końmi, ale nie mechanicznymi, a wyłącznie takimi na owies.
„Wypadki śmierci w skutek pijaństwa, nie są na wsiach naszych osobliwością, szczególniej podczas zimy. Dnia 17z.m. o godzinie 10 tej wieczorem, mieszkaniec kolonii Biała, w powiecie Płockim, August Dembler, lat 27 wieku, wracając ze wsi Cierszewo do domu, w stanie mocnego opilstwa spadł z wozu, robotnik zaś jego Fryderyk Biselman, chociaż był z nim na wozie, lecz także pijany, po przyjeździe dopiero do domu, spostrzegł zniknięcie gospodarza z fury. Natychmiast powrócił do odszukania go, a znalazłszy leżącego bez zmysłów na drodze, zabrał do domu, wkrótce jednak Dembler zmarł skutkiem potłuczenia.”
Przerzucając kolejne szpalty „Korespondenta Płockiego” powoli zacząłem tracić nadzieję, że nasi przodkowie znali w ogóle słowo karnawał. Aż tu nagle wpadła mi w oczy taka oto notatka.
„Przy coraz większym upadku finansowym, jaki dotyka wszystkie klasy naszej ludności, z prawdziwym zadowoleniem notujemy fakt, że kilka domów ziemiańskich postanowiło zupełnie zaniechać używania przy zabawach jedwabiów i wina. Zauważmy, że postanowienie to zrobione zostało w porze karnawałowej, kiedy konsupcya obu tych przedmiotów bywa największa.”
A więc jednak! Dziadowie bawili się i to z fasonem, przynajmniej na domówkach. Jednakże czy organizowali również oficjalne bale? Moje wątpliwości co do sposobów urządzania karnawałowej „balangi” rozwiały zaraz potem wiadomości z końca stycznia 1877 roku.
„Ogłoszenia – Na cel dobroczynny w Środę 7 lutegor.b. odbędzie się w Toruniu z Sali Artusowej bal, na który niżej podpisani gospodarze zapraszają. Początek balu o 8 – ej godzinie. Biletów wejścia można nabyć u L. Bułakowskiego w Toruniu. Osobnych zaproszeń nierozsyła się.”
A jak się bawi, jak się bawi Płock?! O tym właśnie poniżej…
„Karnawałem naszym nieprzerwana zawładnęła cisza, a tak uroczysta i smętna, jak humory dzisiejsze, tak głucha i pusta… jak nasze kieszenie. (…) A jednak i Płock umiał się kiedyś bawić, bo nie sięgając czasów zbyt dobrych, nie więcej jak przed lat pół tuzinem, ktoś wtedy napisał, że miasto nasze pokąsane przez tarantulę zostało. Godną zaiste poszanowania – ciszę karnawałową ma przerwać w sobotę maskarada! Czy będzie to maskarada o tajemniczych maskach, a intrygujących dominach, o wesołych pierrotach, arlekinach i kolombinach? Czy też zbiór tylko posępnych widzów – daremnie błądzących w próżnym poszukiwaniu wesołych twarzy, szczerego uśmiechu, pląsów namiętnych i zabawy?… Znamy jednego tylko człowieka nie mającego w tym względzie wątpliwości, a tym jest pewien przedsiębiorca miejscowy, który miał odwagę nabyć od dyrekcji teatru spodziewany dochód z maskarady za rubli 130.”
I już wszystko stało jasne. Pradziadowie nasi doskonale wiedzieli, co to karnawał, kiedy więc mogli, to i się bawili. Ale wiadomo, na recesję i kryzys sam dobry humor nie wystarczy, przydałoby się oprócz tego trochę grosza w portfelu. Stąd zatem w dużej mierze wynikała imprezowa powściągliwość. Cóż… My również w tej chwili znajdujemy się w środku karnawału. Jak by się nie rozglądać, jakby nie zaklinać rzeczywistości, to tak na dobrą sprawę, też szału nie ma, bo i za co…