W czwartek w Muzeum Żydów Mazowieckich MMP odbył się wernisaż wystawy „Sztuka z tezą. Twórczość Feliksa Tuszyńskiego”. To już kolejne spotkanie płocczan z twórczością tego wybitnego artysty.
Po raz pierwszy w Płocku wystawiono jego obrazy i rysunki w 1994 roku, a potem jeszcze parokrotnie. Dlaczego akurat nasze miasto miało okazję tak często podziwiać dokonania Feliksa Tuszyńskiego? Z jednego, prostego powodu – artysta jest płocczaninem, urodził się w rodzinie żydowskiej w 1922 roku, mieszkał w kamienicy przy ulicy Jerozolimskiej 6, pod tym też numerem wmurowana pamiątkowa tablica. Ponadto, artysta czując się wciąż związany ze swym rodzinnym miastem przekazał Muzeum Mazowieckiemu okazałą kolekcję swych prac, na którą składają się 202 obrazy i rysunki. Warto również wiedzieć, że 50 prac malarza z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku poświęconych Holocaustowi znajduje się w Muzeum Diecezjalnym.
Jak wielu innych płocczan, Tuszyńskiego również dotknął okrutnie czas wojny, brutalnie zabierając młodość. Już na samym początku wojny został wraz z całą rodziną umieszczony w łódzkim getcie, a po jego likwidacji w 1944 roku wraz ze swym rodzeństwem w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Następnie trafił do pracy w fabryce Braunschwelg w Niemczech. Koniec wojny zastał go w obozie w Ravensbruek. Ciężko chory na gruźlicę przez pięć lat leczył się w szpitalach i sanatoriach, by wreszcie w 1950 roku podjąć decyzję o wyjeździe do Australii.
Nowa ojczyzna i nowe perspektywy – Feliks Tuszyński około roku 1955 rozpoczął właśnie tam swoją drogę artystyczną. Na początku uczył się malarstwa i rysunku w studiu Donalda Campbella w Melbourne. To miasto zresztą w przedziwny sposób zastąpiło mu klimat płockich zaułków, reaktywowało dziecięce wspomnienia. Jak sam powiedział przy okazji wystawy w Muzeum Mazowieckim w 2011 roku: „Kiedy rysuję, zawsze wychodzi mi Płock…”. Jest niewątpliwie takim typem człowieka, który wspomnienia ludzi, miejsc i zdarzeń nosi z wielką pieczołowitością głęboko w sercu.
W Australii Feliks Tuszyński rozwinął swą działalność artystyczną. Został członkiem kilku grup i stowarzyszeń – m.in. Malvern Artists Society Cosmopolitan Art Group i Bezalel Fellowship of Arts. Poza Polską, swe dokonania prezentował na niezliczonych wystawach indywidualnych i grupowych w Australii, Holandii, Francji i USA.
Na początku był pochłonięty jedynie malarstwem, które uprawiał do końca lat osiemdziesiątych, kiedy to poważna choroba wykluczyła dalsze posługiwanie się tą techniką. Z nie mniejszą pasją oddał się zatem rysunkowi – tusz i karton stanowiły od tej pory kanwę artystycznej kreacji, choć nie można również zapominać o pracach wykonanych na strusich jajach – nazwanych przez Feliksa Tuszyńskiego „rysunkami sferycznymi”. Trzy z nich, wraz z dwudziestoma rysunkami, zostały zaprezentowane na płockiej wystawie.
Jak „rozumieć” rysunki artysty i czymże jest „Sztuka z tezą”? Co do samego rozumienia, prób odczytania tajemnego kodu, może się okazać, że jest to zadanie ze swej istoty niemożliwe, z góry skazane na fiasko, bowiem jest to twórczość na wskroś intuicyjna. Tuszyński rysuje jak w transie, jakby mu ktoś wyciągnął wtyczkę z napisem „rzeczywistość”. Nie ma z góry założonego celu, poddaje się nastrojowi i prądom własnej, niczym nieskrępowanej wyobraźni.
Wielokrotnie próbowano zaszufladkować i wtłoczyć twórczość Tuszyńskiego do jakiegoś gatunku sztuki – ekspresjonizmu, symbolizmu, doszukiwano się również wpływów tradycji judaistyczno-chrześcijańskiej i australijskiego folkloru, czemu sam artysta gorąco zaprzeczał. Czas w tym miejscu na słowo mistrza, który nieco uchyla rąbka tajemnicy. Jak sam stwierdził:
„Wszystkie formy życia należą do siebie nawzajem, a cykl życia zależy od harmonii wzajemności. W jednej formie mieszczą się inne formy życia. Nie ma początku, nie ma też końca, a wszyscy jesteśmy częścią całości”.
Ta „organiczna” wizja świata znajduje w rysunkach mistrza pełne odzwierciedlenie – fantastyczne zwierzęta, smoki, potwory, ukwiały, drzewa, ptaki, ryby, no i ludzie – niezwykle syntetycznie potraktowane, nagie postaci. Sylwetki kobiet nakreślone z minimalistyczną oszczędnością schematu, czy też ideogramu, przypominają paleolityczne rzeźby Wenus, mężczyźni bez jakiejkolwiek cywilizacyjnej pruderii prezentują się wraz ze swymi płciowymi atrybutami, niczym prehistoryczni wojownicy, uwiecznieni w naskalnych malowidłach. Ciała ludzi, jak misterny tatuaż, zapełniają niewielkie, niemal mikroskopijne ornamenty, złożone ze splątanych zwierzęcych szkielecików, ości, kończyn, twarzy i oczu. Wszystko się przenika, drga i wibruje…
Animalistyczny obraz rzeczywistości według Feliksa Tuszyńskiego z żelazną konsekwencją eliminuje wszystko to, co można by opisać jako wytwór ludzkiej cywilizacji. Dlatego ludzie są nadzy, nie ma też domów, mostów i samolotów. Być może dlatego, by nie zakłócać harmonii natury, idyllicznego porządku świata, czysto biologicznej filozofii istnienia i przemijania. Nawet życie psychiczne człowieka – jego uczucia, wrażenia i myśli znajduje swą rację bytu jedynie jako element globalnego ekosystemu.
Siłę artystycznej ekspresji, jej autentyzm i oryginalność w pracach Feliksa Tuszyńskiego świat odkrył dużo wcześniej niż w Polsce. Malarz i rysownik za swe dokonania został w 1990 roku uhonorowany nagrodami Victorian Artists Society oraz Contemperary Artists Society. W swym dorobku ponad trzydzieści wystaw indywidualnych i kilkaset zbiorowych. Jego dzieła znajdują się w zbiorach prywatnych i muzeów w Niemczech, USA, Francji, Australii, Argentynie i w Izraelu. Prawdopodobnie jedna z największych kolekcji prac Feliksa Tuszyńskiego na Starym Kontynencie znajduje się w naszym mieście!
Tymczasem na wernisaż rysunków wybitnego płocczanina przyszła niezbyt liczna grupa publiczności. No cóż, jak to mówią – „najtrudniej być prorokiem we własnym kraju”… Jednakże wszystko jest jeszcze do nadrobienia, ponieważ wystawa potrwa do 24 kwietnia.