Ostatnio na łamach naszego portalu powróciliśmy do „Mistrzów parkowania”. Dlaczego? Bo właśnie jest to jedna z sytuacji, która na co dzień nas denerwuje i podnosi ciśnienie tętnicze. Nagminne niechlujstwo i nonszalancja, a niejednokrotnie bezmyślność w pozostawianiu byle jak i byle gdzie swoich czterech kółek „tylko na minutkę” może wielu z nas doprowadzić do szewskiej pasji.
[dropcap]C[/dropcap]zy zauważyliście Państwo taką prawidłowość, że sytuacje i rzeczy podawane w nasileniu, bez przerwy, codziennie, mimo, że w swej istocie nas bulwersują, niepokoją i na początku nie znajdują naszej akceptacji, po jakimś czasie zaczynamy traktować jako powszechnie obowiązującą normę? Niby wydaje się, że jest to jak najbardziej naturalny proces, nie można przecież chodzić po tym świecie w permanentnym stanie „wkurzenia”, bowiem nasze otoczenie niebawem „odczyta” nas i zakwalifikuje jako pospolitego „gderacza tetryka”, niezadowolonego zawsze i ze wszystkiego – tak po prostu dla zasady.
Jednakże wiele rzeczy nie powinno znajdować naszej bezwiednej akceptacji, z tej samej przyczyny, jak nie można się przyzwyczajać do „swojskiego smrodku” – my po jakimś czasie narażenia na ekspozycję przyzwyczaimy się do niego i już go nie poczujemy, ale ci którzy wkroczą w nasze „sensualne środowisko” po raz pierwszy, ze zdwojoną siłą doznają szoku…
Przekładając na język konkretów, są sytuacje, o których należy mówić, pisać, dyskutować, utrzymywać w sobie stan wrażliwości i braku zgody w nadziei na to, że po jakimś czasie coś „kliknie”, zaskoczy i może wreszcie się odmieni…
[dropcap]O[/dropcap]t, choćby wydawać by się mogło – zupełnie błaha sprawa. Ostatnio na łamach naszego portalu powróciliśmy do „Mistrzów parkowania”. Dlaczego? Bo właśnie jest to jedna z sytuacji, która na co dzień nas denerwuje i podnosi ciśnienie tętnicze. Nagminne niechlujstwo i nonszalancja, a niejednokrotnie bezmyślność w pozostawianiu byle jak i byle gdzie swoich czterech kółek „tylko na minutkę” może wielu z nas doprowadzić do szewskiej pasji.
Ktoś mógłby zapytać, o co ta cała afera, przecież to nie kwestia życia i śmierci i komu to w ogóle przeszkadza… Problem jest, bowiem to nie kwestia zwykłej uciążliwości, ale właśnie wrażliwości społecznej, czytania i rozpoznawania potrzeb drugiego człowieka nawet w sytuacji czysto hipotetycznej, to zagadnienie zbyt lekko przychodzącej pobłażliwości dla własnych poczynań i skłonność do przedkładania własnych spraw ponad interesy innych osób.
Oczywiście nie można generalizować – beztroskie parkowanie, to nie ani płocki, ani nawet polski problem. Zdecydowana większość zmotoryzowanych czyni to prawidłowo, lecz jak to bywa, niestety kilka spektakularnych „porzuceń” aut na odcinku jednej ulicy – w poprzek chodnika, miejsc do parkowania, na trawniku lub niemalże na schodach wejść do budynków, drogach ewakuacyjnych i pożarowych – bokiem, przodem, tyłem, a co najgorsze jakkolwiek, potrafi niejednokrotnie nadwątlić naszą wiarę w dobrych ludzi, bo przecież nie o umiejętności tu chodzi. A właściwie o co? O to, by beztroski młodzian na „wiecznym luzie” zatrzaskując drzwi swego malowniczo porzuconego samochodu wreszcie zrozumiał, że chodnik, który właśnie skutecznie zablokował, służy nie tylko jemu, lecz także poruszają się po nim chociażby niepełnosprawni, osoby z ograniczeniami ruchowymi, dla których takie przeszkody są niezwykle trudne do pokonania.
A tak swoją drogą, skoro ustaliliśmy już, że takie postępowanie zupełnie nie zyskuje naszej aprobaty, to czy może jest dopuszczalne w aspekcie prawnym? Oczywiście jest to pytanie zupełnie retoryczne, ale tylko z formalnego punktu widzenia. Przepisy o ruchu drogowym nie dopuszczają improwizacji w parkowaniu, jednakże kiedy ostatnio widzieliście Państwo naszych miejscowych „stróżów prawa”, chociażby tylko pouczających krnąbrnego kierowcę, jak powinien pozostawić swoje auto, aby nie powodować bezsensownych uciążliwości?
[dropcap]J[/dropcap]eżeli się mylę, proszę – niech ktoś mnie poprawi, a tymczasem, obserwując centrum miasta nie sposób oprzeć się wrażeniu, że brakuje nam kompleksowego spojrzenia. Niech ktoś choćby mi wytłumaczy, z jakiego powodu w każdy dzień powszedni tolerujemy zapchane samochodami do granic możliwości chodniki przy Bielskiej, Kościuszki, Królewieckiej, Kazimierza Wielkiego, a jednocześnie na Zduńskiej „pielęgnujemy” ogromny parking zazwyczaj świecący pustkami? Czy komercja nie wzięła tu przypadkiem góry nad interesem społecznym?
Ale jak to mówią, „w papierach” mamy wszystko w porządku. Polskie prawo budowlane nakazuje, aby każda nowa budowla została wyposażona w udogodnienia dla niepełnosprawnych – podjazdy, windy, poręcze. Są to jak najbardziej nowoczesne rozwiązania, uwzględniające potrzeby osób z ograniczeniami ruchowymi. We wszystkich placówkach użyteczności publicznej, prywatnych i państwowych firmach prowadzi się specjalne audyty, których celem jest dostosowanie funkcji, procedur, sposobów działania do potrzeb osób z nich korzystających – klientów, petentów, obywateli, pacjentów, pasażerów i pracowników. No cóż, oczywiście niby wszystko idzie ku naszej ogólnej uciesze i satysfakcji, tylko że czasem mam wrażenie, że w tych całych technikach i procedurach postępowania brakuje samego człowieka.
[dropcap]J[/dropcap]akoś mimowolnie wróciłem myślami do czasów, kiedy było przaśnie i siermiężnie i na pewno nie było mowy o wdrażaniu humanitarnych procedur – zazwyczaj było ciężko i we wspólnej niedoli trzeba było jakoś żyć. Jak w tej sytuacji radzili sobie ludzie? Byli dla siebie życzliwi, przejawiali chęć wspierania się i niesienia bezinteresownej pomocy. Sąsiedzka i obywatelska solidarność powstała dużo wcześniej od momentu, w którym upięto ją w ramy związkowej instytucji. A kiedy już to nastąpiło i wydawało się, że może być tylko lepiej, niestety nazbyt wiele rzeczy przybrało niespodziewanie utylitarny charakter. Może właśnie dlatego zwykły uśmiech, sympatyczne słowo i życzliwy gest, szacunek dla „bliźniego swego” jest na wagę złota i zazwyczaj wymyka się spod zapisu urzędniczych procedur postępowania i technik skutecznego „załatwiania” spraw.
Media zszokowały nas ostatnio wiadomością, że wojenny weteran, żołnierz armii generała Andersa przegrał nierówną walkę z ZUS – em. 95-letni człowiek próbował jedynie uzyskać od tej instytucji, to co mu się bezwzględnie należało, czyli status kombatanta wojennego, uprawniający go do zniżek w leczeniu. Nikt jednakże się nim nie zajął, nie poświęcił uwagi, nie wspomógł w załatwieniu „papierowych” spraw, żeby ulżyć schorowanemu człowiekowi na stare lata. Takie oto dostał podziękowanie za swą bezgraniczną ofiarność od skomercjalizowanego państwa.
Kolejny przykład – dzielnica jednego z miast na Śląsku. Banda nastolatków terroryzuje okolicę, wybijają szyby w oknach domów, dopuszczają się ciężkich pobić ich mieszkańców. Instytucje, które w takim przypadku powinny chronić obywateli – policja i sąd, tym razem bezradnie rozkładają ręce. Tylko czy na pewno to bezradność, czy też może zwyczajna urzędnicza „przykrywka”, by wszystko robić, aby nic nie zrobić? Jak to bywa, po raz kolejny usłyszałem urzędniczy bełkot, jakieś brednie o dobrowolnej resocjalizacji, które zupełnie mnie nie przekonały, a tym bardziej przerażonych swym położeniem ludzi, którzy mogli tylko dojść do słusznego wniosku, że na skutek naporu nastoletnich bandytów jedynym wyjściem jest dla nich paniczna ucieczka.
[dropcap]P[/dropcap]owszechny utylitaryzm zupełnie niepotrzebnie stał się naszym bożkiem i fetyszem. Dopiero teraz przekonuje się o tym boleśnie cała klasa polityczna i to nieważne z której strony jej sceny. Ale stara prawda, że nie wszystko da się wpisać w rubryki „winien – ma” jeszcze nie dotarła z pełną mocą do wszystkich.
Fakt, że wyborcy chcą głosować na partię, której z zasadzie nie ma, nie jest żadnym fenomenem Kukiza, to tylko wspólne pragnienie ludzi, aby nie być po raz kolejny „nabitym w butelkę”, „wykręconym” i naiwnie oszukanym. To zwyczajne dążenie do tego, aby słowa i deklaracje niosły za sobą tę niepowtarzalną, niekomercyjną wartość, żeby po prostu znaczyły… Dla mnie jest to też zupełnie widoczny znak, że ludzie w tych trudnych dla nich czasach poczuli się osamotnieni i porzuceni, a nikt, mimo wielokrotnych i szumnych zapewnień, tak na dobrą sprawę się nimi nie zajmuje i o nich nie dba, liczą się tylko zupełnie partykularne interesy jednostek… W atmosferze nie kończących się politycznych afer, większość naszych „ojców narodu” zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu ich degrengolada kończyłaby się pewnie tzw. „rozwiązaniem honorowym”, czyli krótko mówiąc palnięciem sobie w łeb z pistoletu lub też przynajmniej skutecznym i trwałym porzuceniem aktywności politycznej.
A tak na marginesie, czy zauważyliście Państwo, że w warunkach naszego nowoczesnego, demokratycznego państwa koncepcja JOW-ów to nic innego, jak powrót do modelu wspólnoty plemiennej? Tak zatem rozwijamy się w aspekcie społecznym, czy też może w jakimś sensie degenerujemy?
Podsumowując, okazuje się, że ludzka solidarność ma różne oblicza – od tej w najwyższym stopniu sformalizowanej, aż po tę lokującą się na granicy empatii i wzajemnego zrozumienia. W każdym bądź razie jedno jest pewne – choćby nie wiem jak dokładnie opisana i wtłoczona w punkty, paragrafy, klauzule, check – listy, to nie zadziała, jeżeli zabraknie w niej ludzkiego wymiaru, czyli zwyczajnie… człowieka.