Już za kilka dni wybory parlamentarne. Odkąd popularność zdobył Paweł Kukiz, w Polsce rozpoczęła się dyskusja nad zmianą ordynacji wyborczej. Popularny muzyk bardzo zabiega o wprowadzenie JOW-ów, czyli jednomandatowych okręgów wyborczych. Aktualnie stosowana jest… no właśnie. Czy wszyscy ją znamy i rozumiemy?
Na świecie funkcjonuje wiele różnych ordynacji wyborczych. Wymienione wyżej JOW-y są stosowane np. w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. W Polsce od 2002 roku obowiązuje ordynacja większościowa, nazwana od nazwiska belgijskiego matematyka metodą d’Hondta. Sposób podziału mandatów w metodzie d’Hondta polega na podziale wszystkich głosów zdobytych przez dany komitet wyborczy przez kolejne liczby naturalne (1,2…n). Największym dzielnikiem jest liczba mandatów, jakie można uzyskać w okręgu wyborczym. W przypadku naszego okręgu dzielimy zatem liczbę głosów przez 1, następnie 2 i tak aż do 10. Po przeliczeniu wyników wszystkich komitetów wybieramy dziesięć najwyższych wyników. To są właśnie mandaty. Jak to wygląda w praktyce?
Płock należy do okręgu nr 16, który współtworzy z powiatami: ciechanowskim, gostynińskim, mławskim, płońskim, przasnyskim, sierpeckim, sochaczewskim, żuromińskim oraz żyrardowskim. Te dziesięć powiatów współtworzą tzw. okręg płocko-ciechanowski z siedzibą Okręgowej Komisji Wyborczej w Płocku. Zgodnie z proporcją jest tu wybieranych 10 posłów. Warto także zaznaczyć, że komitety wyborcze muszą przekroczyć tzw. próg wyborczy, aby być branymi pod uwagę przy podziale mandatów. Oznacza to, że komitet wyborczy musi w całym kraju zdobyć przynajmniej 5% wszystkich głosów, a w przypadku koalicji (Zjednoczona Lewica) 8%.
W 2011 roku w naszym okręgu wyborczym osób uprawnionych do głosowania było 674 762. Komisje wyborcze wydały 292 439 kart do głosowania, natomiast ważnych głosów odnotowano 276 510. W okręgu wyborczym nr 16 wygrało Prawo i Sprawiedliwość, które zdobyło 4 mandaty. Drugie miejsce przypadło Platformie Obywatelskiej z 3 mandatami. PSL zdobył 2 mandaty, zaś Ruch Palikota 1.
Sprawdźmy, jak może wyglądać przykładowy podział mandatów przy takiej samej frekwencji, jak w 2011 roku. Do analizy wykorzystałem ogólnopolski sondaż telefoniczny, wykonany przez instytut Millward Brown z 15 października br. Gdyby wyborcy w naszym okręgu zagłosowali zgodnie z wynikami sondażu, Prawo i Sprawiedliwość zdobyłoby aż 5 mandatów (32% poparcia), Platforma Obywatelska 3 (22%), a Zjednoczona Lewica (10%) i Nowoczesna Ryszarda Petru (7%) po 1 mandacie. Żadnego posła nie mieliby z kolei: Partia Razem, KORWiN, Polskie Stronnictwo Ludowe oraz Komitet Wyborczy Kukiz’15. Trzy ostatnie komitety zdobyłyby po 5% głosów. Dlaczego zatem nie uzyskały żadnego mandatu? Oczywiście, należy zaznaczyć, że praktycznie niemożliwe jest, aby 3 partie zdobyły po tyle samo głosów, chodzi jedynie o przybliżoną liczbę głosów. W tym zestawieniu, najmniejszym dzielnikiem, który dawał mandat, było 17 697, więc aby uzyskać mandat, cały komitet musiałby uzbierać w sumie tyle głosów. W przypadku 5% poparcia, liczba głosów oddana na dany komitet wynosi około 14 tysięcy.
Podobnie sytuacja wygląda po przełożeniu wyników sondażu opublikowanego w „Newsweeku”. Wskazuje on na zwycięstwo PiS (40%), drugie jest PO (24%). Dalsze miejsca zajęły ZL (9%), KORWiN (7%), PSL (6%), Kukiz’15 (6%). Poza sejmem znalazłyby się Nowoczesna (4%) i Razem (1%). Jakie przełożenie ma to na mandaty? Podobnie jak w przypadku 32% poparcia, Prawo i Sprawiedliwość zgarnia 5 mandatów, a Platforma wprowadziłaby 3 posłów. Po 1 miałaby Zjednoczona Lewica i KORWiN. Ponownie mamy również do czynienia z sytuacją, w której partie uzyskały wymagany próg, a mimo to nie zdobywają mandatów. Czy jest zatem możliwe, aby któraś z partii zdobyła ogólnopolskie poparcie na poziomie 5-7%, a mimo to nie miała żadnego przedstawiciela w sejmie? Teoretycznie tak. Wystarczyłby do tego skrajnie niekorzystny rozkład głosów w okręgach.
Przyjrzyjmy się zatem, ile głosów zdobyli posłowie, którzy właśnie skończyli swoje kadencje. Najmniej spośród wszystkich wybranych uzyskał Piotr Zgorzelski z PSL (4323). Dlaczego więc dostał się do sejmu i to z 3., a nie drugiego miejsca? Jego osobisty wynik był drugim najwyższym w jego komitecie, a ogólny wynik PSL pozwolił na uzyskanie 2 mandatów. Podobnie było w przypadku PiS, gdzie poseł Maciej Małecki dostał się do sejmu z dopiero 8. miejsca, a posłanka Gapińska uzyskała mandat z 4. miejsca.
Mitem jest zatem, że głosujemy na partię. Owszem, wynik całej listy ciągnie kandydatów, ale głosowanie na „ludzi” w dalszym ciągu ma sens. Nie jest bowiem określone, że to własnie „jedynka” musi do sejmu wejść. Numer na liście wyborczej decyduje tylko w momencie otrzymania takiej samej liczby głosów. Inna sprawa, że to właśnie kandydaci z pierwszych miejsc uzyskują zazwyczaj najlepszy wynik i to ich wynik napędza resztę.
Trzeba również pamiętać, że procent poparcia nie oznacza takiego przełożenia na rozkład posłów w sejmie. 40% wynik nie gwarantuje bowiem 40% mandatów poselskich. Tak samo jak przekroczenie 5% progu wyborczego nie gwarantuje wprowadzenia choćby jednego posła. Pamiętajmy zatem, że każdy głos się liczy. Nie jest to pusty slogan, stoi za tym dość skomplikowana matematyka.