Choć z minimalną pomocą z zewnątrz, to jednak w pełni płockim charakterem młodzi zawodnicy rezerw Wisły Płock wywalczyli awans na zaplecze polskiej handballowej elity.
Czasami ciężko było uwierzyć, że przecież w większości grali z doświadczonymi, zaprawionymi w bojach (co prawda na niskim szczeblu, ale jednak) zespołami. Podopieczni duetu Robert Jankowski – Bogdan Janiszewski udowodnili przede wszystkim, że miejsce dla płockiej młodzieży i bezpośredniego zaplecza wielkiej Wisły jest… na zapleczu. Dużej piłki ręcznej w Polsce.
Nawet mimo wcześniej dawanych przez zarząd sygnałów o tym, że chcieliby drugą drużynę Wisły wprowadzić z powrotem do I Ligi, każdy kibic w Płocku, mający pojęcie o potencjale zawodników wiedział, że cel jest właściwie oczywisty. Zdolni juniorzy, którzy mieli potwierdzić swoją niezaprzeczalną dominację w roczniku 1996, kilku z rocznika ’95, do tego ciekawe powroty – Bartosz Starzyński mający za sobą grę w Superlidze; Miłosz Rupp, multimedalista w strukturach juniorskich, czołowy zawodnik w poprzednich zespołach, Bydgoszczy i Zawierciu, do tego ograny na pierwszoligowych parkietach; reprezentant Polski w beach handballu, a wcześniej wyróżniający się junior, medalista młodzieżowych mistrzostw Polski – Filip Koper; kolega Miłosza i Filipa z BHT Petry, z ogromnym potencjałem technicznym na prawym rozegraniu zameldował się Bartosz Wojdak, również po dobrym indywidualnie pierwszoligowym sezonie w zespole akademików z Bydgoszczy. Miał się okazać kluczową postacią płockiej drużyny w drodze po awans. Do tego regularne posiłki z pierwszego zespołu, w postaci bez wątpienia najlepszego polskiego młodego bramkarza, czyli Adama Morawskiego. To musiało się udać.
Za dobrym wynikiem przemawiało zgranie młodych, możliwości starszych, nieprzeciętni fachowcy na trenerskiej ławce i atmosfera w drużynie. Co prawda, większość zespołu nie miała zbytniego ogrania na poziomie seniorskim, posiadane umiejętności oraz potencjał na ich stopniowe podwyższanie z każdym kolejnym meczem predysponowały jednak do odniesienia sukcesu. Grano więc nie tylko o awans, ale także o bezcenne doświadczenie dla młodych wychowanków płockiej szkoły, mające zaprocentować w przyszłości.
Sezon młodzi Nafciarze zaczęli od możliwie najtrudniejszego rywala, bo zespół Uniwersytetu Warszawskiego właśnie zleciał z wyższej klasy rozgrywkowej i pozostawał, obok Wiślaków, głównym faworytem do wygrania grupy trzeciej. W Orlen Arenie jednak popis dał Adam Morawski, w pierwszej połowie widowiska właściwie odzierając graczy ze stolicy z jakichkolwiek marzeń o sukcesie. To był chyba mecz, który w zawodników tchnął niezbędną pewność siebie. Pokazał, że przy odpowiednim zaangażowaniu na drodze po awans nie może im stanąć nikt. Co prawda, stołeczni gracze „odkuli” się w spotkaniu u siebie, ale w ostatecznym rozrachunku i tak zyskali tylko płoccy gracze.
Jeżeli chodzi o porażki, to znikoma ilość lub długimi okresami ich brak mogą trochę niepokoić. Dlaczego? Ano dlatego, że różnica poziomów między poszczególnymi szczeblami rozgrywek jest OGROMNA. Potencjał pokazany, awans wywalczony w cuglach, ale godnych rywali naprawdę było niewielu. Nie tylko z resztą w drugiej lidze. Oglądając odbywające się kolejno w Płocku turnieje z cyklu młodzieżowych mistrzostw Polski można było odnieść wrażenie, że płocka młodzież gra naprawdę w „innej lidze”. Od przygotowania kondycyjnego, po mentalność. Nie posądzam tu chłopaków o pychę, ale pokora w sportach drużynowych nie przychodzi sama. To wynik lekcji odbieranych na parkiecie od lepszych. A tych naprawdę brakowało. Poza kilkoma spotkaniami w lidze (w Pabianicach, Wieluniu i dwumeczach z AZS UW i Mazurem Sierpc) oraz finałem MMP, nasi młodzi adepci indywidualnie i drużynowo bili na głowę niemal każdego przeciwnika. To bez wątpienia dobry prognostyk, ale cięższe boje pomogłyby zahartować młodszych zawodników, którzy na poziomie, jaki prezentuje pierwsza liga, nie mają praktycznie żadnego doświadczenia.
Co chyba napawa największym optymizmem i bardzo dobrze rokuje na przyszłość, to drużynowa postawa. Choć Druga Wisła rzuciła najwięcej bramek ze wszystkich drugoligowych zespołów, próżno szukać jej zawodników na czołowych miejscach klasyfikacji strzelców. Najlepszy Bartosz Wojdak (swoją drogą kapitalne posunięcie „transferowe”) znajduje się gdzieś w okolicach drugiej dwudziestki (stan na 26 kw.). To oznacza, że w tym zespole jest wielu zawodników, którzy potrafią wziąć ciężar gry na siebie i prowadzić zespół w ofensywie. Obrano jedyną słuszną drogę, czyli postawiono na kolektyw. Niektórych zaprowadziło to nawet do pierwszej drużyny. Jeżeli pomysł ma funkcjonować jak w pierwotnym założeniu, to jest to niezbędny warunek jego istnienia. Im więcej płocczan w pierwszej Wiśle, tym większy sukces zawodników i trenerów drugiego zespołu. A co za tym idzie, sukces w realizowaniu polityki wobec wychowanków.
Mimo rychłego końca sezonu na hali (choć do rozegrania pozostały jeszcze dwie kolejki), niektórych z naszych bohaterów będzie można jeszcze ujrzeć w akcji podczas plażowego sezonu. Niektórzy będą mieli nawet okazję sięgnąć po europejskie laury (Start BHT w Lidze Mistrzów). Będzie więc czym się emocjonować i na co popatrzeć w oczekiwaniu na powrót halowych zmagań.
Maciej Kobylski