Jak co roku o tej porze, kończymy już powoli sezon imprez plenerowych, tym samym przyszedł czas na wydarzenia „pod dachem”, choćby płockich galerii i muzeów. Wiele się działo w tej materii w ostatni weekend.
W sobotę w Domu Darmstadt otwarto ekspozycję „Anioły, ludzie, zwierzęta – radość stworzenia”, na którą składają się rysunki Anny Korszla. Jest to niewątpliwie oryginalna propozycja wystawiennicza. Jak stwierdza sama autorka, inspiruje ją kształt spirali, jako motyw, który pojawia się w wielu kulturach, poczynając od epoki kamienia aż po symbolikę chrześcijańską.
Anna Korszla odwołuje się również do figuracji zaczerpniętych z samej przyrody; w jej pracach znajdziemy zarówno kształty różnych zwierząt i roślin, a nawet aniołów, jak i odwzorowania pojedynczej komórki wraz z jej najdrobniejszymi, konstytucjonalnymi elementami. Na pewno w rysunkach autorki można rozczytać kilka kontekstów; w ich głównym nurcie doszukać się można elementów sztuki etnicznej, ale też znajdą się tacy, którzy pójdą zdecydowanie dalej i postawią na sztukę naiwną.
Dla wielu oglądających rysunki będą miały wiele wspólnego z ilustracją książkową, co zresztą łatwo porównać odwiedzając wciąż czynną wystawę „It’s always tea time” w Płockiej Galerii Sztuki. Inni znajdą tu nawet korelację z odstresowującymi kolorowankami i pewnie też po części będą mieli rację, bo jak mniemam ta twórczość w swych założeniach ma zakodowaną elementarną, spontaniczną radość i wewnętrzną równowagę. Ekspozycja będzie czynna do 22 października br.
Tymczasem w patio Muzeum Mazowieckiego w Płocku przy ulicy Tumskiej 8 zagościła wystawa „Olenderskie unikaty Mazowsza”, odbywająca się w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa, prezentując nie do końca nam wciąż znaną kulturę tajemniczych przybyszów z Fryzji.
Mazowieckie pola, łąki i wierzby rosnące przy rowach, wiklinowe płoty i zwaliste, wiejskie chaty… Jakże ten pejzaż jest nam dobrze znany, jak się wpisał w nasze DNA, taki swojski i polski! Można by powiedzieć, że od razu kojarzy się z muzyką Chopina. A tymczasem historia bardzo tu odbiega od symboliki krajobrazu, bowiem zwyczaj sadzenia wierzb na obszarze nadwiślańskiego Mazowsza wprowadzili w XVI wieku Olendrzy, którzy przybyli na skutek prześladowań religijnych z Holandii i osiedlili się najpierw na Żuławach, a potem na innych terenach zalewowych wzdłuż biegu Wisły.
Osadnicy byli biegli w zmaganiu się z żywiołem wody; nasze osławione polskie wierzby sadzili przy rowach i wzdłuż brzegów Wisły po to, aby powstrzymać nurt rzeki, jak też i napór niszczącej wszystko po drodze kry. Podobnemu celowi służyły wiklinowe płoty, które ponadto zatrzymywały żyzne muły rzeczne – mady.
Osadnicy żmudną pracą wielu pokoleń kształtowali nadwiślański krajobraz; karczowali podmokłe łąki, kopali rowy melioracyjne, budowali zbiorniki retencyjne. Swą pracowitością zyskiwali powszechny szacunek. W spuściźnie pozostawili po sobie również bogatą kulturę od religii mennonickiej poczynając, aż po charakterystyczne dla nich przedmioty domowego użytku, meble, narzędzia i budowle. Wiele architektonicznych zabytków przetrwało w okolicach Płocka; w Sadach, Wymyślu Nowym, Gąbinie, Wiączeminie Polskim, czy też Iłowie wciąż napotkamy tę charakterystyczną zabudowę.
Jak nietrudno się domyśleć, Muzeum Mazowieckie w Płocku posiada bogate zbiory etnograficzne kultury olenderskiej, stąd też powstał projekt utworzenia oddziału tej placówki w Wiączeminie Polskim z wykorzystaniem do tego celu dawnego zboru ewangelickiego. Wokół niego staną autentyczne zagrody olenderskie.
Założenia inicjatywy zostaną omówione 17 września o godzinie 17 w siedzibie muzeum przy Tumskiej 8 w czasie otwartego spotkania „Skansen Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim – inicjatywa ochrony dziedzictwa krajobrazu kulturowego”.
Lecz nie tylko Olendrów fascynowała potęga i majestat naszej rzeki; jej piękno dostrzegli fotografowie zrzeszeni w Płockim Towarzystwie Fotograficznym. W filii Książnicy Płockiej nr 1 przy ulicy Zielonej 40 w czwartek otwarto wystawę „Nad Wisłą”. Autorami zdjęć są Wojciech Ożga, Arkadiusz Miaśkiewicz i Piotr Statkiewicz.
Przypomina się stare powiedzenie – „Takich trzech, jak ich dwóch, nie ma ani jednego!” Zafascynowało ich niezwykle bogate życie ptactwa, dla którego Wisła jest naturalnym ekosystemem, dodajmy jedynym takim w całej Europie. Wojciech Ożga jest z wykształcenia biologiem, siłą rzeczy nie obce są mu tajniki otaczającej nas przyrody. Dwaj następni są pasjonatami fotografii, tak zatem wzajemnie się wspierając i edukując prowadzili żmudne obserwacje polując swymi teleobiektywami na fascynujące sceny z życia ptaków.
Jak sami wyznali, nie zawsze było łatwo i przyjemnie, warunki przyrody bezwzględnie egzekwują daninę, jeżeli chce się osiągnąć cel, z samej zasady trzeba nieźle wycierpieć – dotkliwy mróz, pobudka o pogańskiej porze, głębokiej jeszcze nocy, ataki komarów, a nawet co się często zdarza na takich polowaniach, dotkliwa nuda i marne trofea z wielogodzinnego ślęczenia na ambonie, czy też w przydrożnym rowie. Oczywiście nasi „pistoleros” mają swoje pewne sposoby, wiedzą gdzie się zaczaić i podejść zwierzynę, jednakże czasem się zdarza, że nie zwiększa to zupełnie szans na perfekcyjne zdjęcie… I tak zabawa trwa dalej i pewnie dlatego jest tak ekscytująca.
Mój znajomy fotograf twierdzi, że nie można wykonać zdjęcia, które swymi walorami przebiłoby samą naturę, to niewątpliwie jest prawda, pojawia się jednak pewne ale… bowiem nie zawsze naciskamy spust migawki po to, by dokumentować, edukować, kontestować, uświadomić lub też zadać jakiś problem… najczęściej prowokuje nas po prostu zachwyt nad pięknem tego świata…
Jak się okazało, nasi fotografowie są również genialnymi gawędziarzami, a oto i jedna z opowieści, którym nie było końca w trakcie wernisażu. Jak wspomina Piotr Statkiewicz bywało również tak:
– Razem pojechaliśmy nad Biebrzę, zaparkowaliśmy auto u rolnika, który obcesowo zapytał: – A gumiaki macie!? – No pewnie! – odpowiedzieliśmy zgodnie. Do stanowiska, które sobie upatrzyliśmy, mieliśmy jakieś trzy kilometry, Niestety nasze gumowce, takie typowe do kolana, wytrzymały jedynie pół drogi, jak niepyszni musieliśmy zawrócić, chłop zadając nam czujnie pytanie, miał oczywiście na myśli wodery…
I właśnie tak nasi fotografowie, zmagając się z nieprzewidywalnymi warunkami przyrody, napisali swymi aparatami niezwykle intymny poemat o Wiśle, bowiem wystawa nie jest bynajmniej zwykłym atlasem ptaków; to co możemy ujrzeć jest opowieścią o niesamowitej zmienności przyrody, jej cyklach, o romantyce rzecznego pejzażu, a także o satysfakcji, jaką przynosi rzetelna obserwacja natury. Podałem tu jedynie kilka wydarzeń, które składają się na wrześniową ofertę kulturalną – jest z czego wybierać, jest też gdzie poszukiwać na coraz dłuższe wieczory własnych inspiracji.