Jakże mogło być inaczej, w Płockiej Galerii Sztuki zagościła kolejna, inspirująca wystawa. Tym razem jest to „Zanurzenie” Artura Przebindowskiego – zestaw wielkoformatowych obrazów, doskonale zaaranżowanych w przestrzeni wystawienniczej przy Sienkiewicza, a także prace z cyklu „Znaki”.
Sam tytuł wystawy jest pozornie prosty i jednocześnie intrygujący… Bowiem jak wyobrażamy sobie zanurzenie? Mimo wszystko, dla człowieka jest to stan nie do końca naturalny. Najczęściej zupełnie się nad tym nie zastanawiając, jesteśmy otoczeni powietrzem, trochę azotu, tlenu tyle, ile potrzeba, żeby oddychać, szczypta dwutlenku węgla i innych gazów… Jednakże w sytuacji, kiedy środowisko wokół nas staje się zdecydowanie gęstsze, czujemy się najczęściej już niezbyt komfortowo, chyba, że umiemy dobrze pływać i kiedy woda sięga nam powyżej nosa, oczu i uszu, nie ma paniki i traktujemy ją jak żywioł, z którym potrafimy się harmonijnie zespolić.
Ale w tym miejscu może słów kilka o samym malarzu. Artur Przebindowski jest absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Urodził się w 1967 roku w Chrzanowie. Swój dyplom obronił w pracowni prof. Romana Banaszewskiego w 1993 roku. W swym artystycznym dorobku ma wiele wystaw indywidualnych i zbiorowych w Polsce, Japonii, Grecji, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Belgii, Holandii, Francji i Włoszech.
W 1998 roku zdobył nagrodę Grand Prix w konkursie malarskim „Prysznic – narodziny przyjemności” w Zwischenahn w Niemczech, a w 2010 nagrodę Grand Prix Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na XXIII Festiwalu Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie w 2010 roku. Prace Artura Przebindowskiego były również wielokrotnie wyróżniane, chociazby na 40 Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2011, 8 Arte Laguna Prize, Arsenale, Wenecja (2014) oraz Popular Jury Prize na Premio Combat Prize, Livorno (2014).
Dla Artura Przebindowskiego materią, w którą się zanurza jest tkanka miasta. Ogromne obrazy z cyklu „Megalopolis” są tworzone przez niego przez wiele dni, z namysłem, bez pośpiechu, a „benedyktyńska” robota jest też w jakimś sensie sposobem na pogłębioną refleksję nad istotą świata widzialnego. W przestrzeni Galerii mamy możliwość zapoznać się z czterema ostatnimi pracami artysty, tworzącymi swoistą instalację – „Megalopolis LX” – szarościach, „Megalopolis LXI” – w czerwieniach, „Megalopolis LXII” – w tonacji niebieskiej oraz „Megalopolis LXIII” – pomarańczowo-turkusowy.
Ogromne płótna nie przedstawiają jakiegoś konkretnego miasta, w ciemnych czeluściach okien nie znajdziemy ani jednej ludzkiej postaci, kwiatka w doniczce, czy też bielizny schnącej na sznurze. Brakuje jakichkolwiek oznak ludzkiej działalności, jest tylko zurbanizowany do granic możliwości pejzaż, rozpisany na setki ścian, dachów, zakątków i meandrów uliczek. Ale ludzkie emocje, nastroje, uczucia kryją się pod tą „skórą” miasta, chociażby w tonacjach barwnych, kompozycjach obrazów, ich konstrukcji, przenikaniu się wielu skomplikowanych planów.
I jeszcze jeden, wydaje mi się jak najbardziej zamierzony efekt. Stając przed obrazem z cyklu „Megalopolis” w pewnej odległości, doświadcza się efektu zatarcia granic pomiędzy malarstwem figuratywnym a abstrakcją. Rozpoznawalne do tej pory elementy kompozycji nagle stają się misterną tkaniną bez określonego, powtarzalnego wzoru, barwna mozaika plam działa na widza zupełnie bezpośrednio formą, kolorem, harmonią układu obrazu, eliminując jednocześnie konteksty realnego świata, wynikające z nabytego doświadczenia.
Nie mniej przemyśleń i poszukiwań prowokują prace malarskie z cyklu „Znaki”. W tych, tym razem kameralnych, niewielkich formatowo pracach artysta wykorzystuje powszechnie używane symbole – komunikaty funkcjonujące przede wszystkim w przestrzeni miejskiej. Znaki graficzne dróg komunikacyjnych i ewakuacyjnych, urządzeń, zakazów i nakazów funkcjonują powszechnie. Posługujemy się nimi podświadomie, nie zwracając na nie szczególnej uwagi, zupełnie tak, jak nie śledzimy naszego każdego, przebytego kroku. Człowiek w tych ideogramach dla potrzeb zawartych w nich komunikatów został zdepersonalizowany, pozbawiony wyróżniających go cech indywidualnych.
Tymczasem Artur Przebindowski najwyraźniej postanowił sytuację odwrócić. Jego „Znaki” są jak najbardziej osobiste – zawierają nastrój, emocje, są niepowtarzalne. Nie można im również odmówić dekoracyjności, ale nie jest to, w moim przekonaniu, najważniejszy aspekt malarskiego zamysłu. Wydaje się, że najważniejszy w tym wypadku jest dialog pomiędzy malarzem, a widzem, a także prowokowanie do osobistych poszukiwań nowych kontekstów i znaczeń, a także rozczytywanie osobistych, estetycznych przeżyć, introspektywnych wędrówek w głąb swej wrażliwości.
Warto skorzystać z tego „Zanurzenia”, bowiem kto wie, dokąd nas to doświadczenie doprowadzi, może odkryje zupełnie nam dotąd nieznany ląd lub też Eden?