– Niiieee! – po całej Starówce rozległ się przenikający i wibrujący w przestrzeni wiekowych kamienic rozpaczliwy głos Płockowiakowej. – I gdzie ja teraz pojadę na te durne, kilkanaście dni wczasów? We Francji strzelają, w Londynie rozjeżdżają i dźgają nożem, w Berlinie też dźgają i rozjeżdżają TIR – em, nigdzie nie ma spokoju, dlatego w lecie chciałam, tak po prostu – nad polskie morze…
Wiosenne słońce rosnącymi z każdą chwilą w siłę promieniami atakowało z impetem mocno przybrudzone, płockowiakowe okno, odsłaniając bezlitośnie ślady zimowych szarówek i wszędobylskiego smogu. Rodzina skupiona wokół telewizora, korzystając z przywileju wolnego dnia, niespiesznie konsumowała śniadanie.
– Już dawno się nie odzywaliśmy – skonstatował jakoś tak sentencjonalnie Jurek. – Jak to mówią, ani widu, ani słychu, chyba już o nas mogli zapomnieć…
– Już ty się o to nie martw – odpowiedziała żona. – Teraz to czasem lepiej, żeby sobie nie przypominali. Nie widzisz, co się dzieje? Wstajesz rano, włączasz „reżimówkę” i nagle się okazuje, że jesteś wrogiem publicznym numer jeden! Dostało się już za swoje sędziom, bo to korporacyjna klika i nie chcą szybko skazywać, komornikom, bo i kto się za nimi wstawi, policjantom – za PRL, ekspedientkom w supermarketach, bo chcą harować nawet w niedziele, burmistrzom i prezydentom, ponieważ ci z kolei nie chcą ustąpić miejsca tym lepszym z „Dobrej Zmiany”. Pewnie niebawem wezmą się za emerytów – tu Zośka ściszyła głos ze względu na dziadka. – Nie chcą odchodzić z godnością, psują rządową statystykę, a na dodatek biorą emerytury i powiększają dług publiczny…
– Nigdy do partii nie należałam, z pracy nie ukradłam nawet ołówka, śmieci zawsze wrzucam do kosza, przechodzę przez jezdnię na zielonym świetle i po pasach, a teraz z dnia na dzień może się okazać, że skoro urodziłam się i dojrzewałam w PRL-u, to jestem jakąś komunistką albo jeszcze gorzej, złodziejką i w ogóle – zupełnie NIELEGALNA! Ty Jurek też, nie wspominając już o dziadku! Boże drogi! Wszystko nas dzieli w tym kraju – na grupki, stronnictwa, sympatie i antypatie, kolory, upodobania, poglądy… Czy cokolwiek nas jeszcze łączy? – biadoliła Płockowiakowa.
– Łączy nas piłka! – wypalił najmłodszy Kubuś przypominając sobie bezwiednie PZPN-owski slogan po niedawnym meczu Polski z Czarnogórą.
– Chyba tylko to jedno – z niekłamanym smutkiem przytaknęła matka.
W tym momencie przebił się głos z telewizora: – …Unia Europejska uznała, że terroryści w 85% przenikają do Europy drogą morską, w związku z powyższym podjęto decyzję o zabezpieczeniu wszystkich granic wodnych. W tym roku planuje się wzniesienie na polskim wybrzeżu muru o wysokości 4 metrów i wież obserwacyjnych. Przeszkoleni ratownicy będą strzec polskich wód i jednocześnie w razie potrzeby udzielać pomocy. Oczywiście nasi wczasowicze bez przeszkód skorzystają z możliwości zanurzenia się w Bałtyku, przekraczając specjalne furtki w murze ochronnym, jednakże po powrocie z morskiej kąpieli konieczna będzie kontrola osobista w celu wyeliminowania zagrożenia przemytem ładunków wybuchowych i innych substancji masowego rażenia…”
– Niiieee! – po całej Starówce rozległ się przenikający i wibrujący w przestrzeni wiekowych kamienic rozpaczliwy głos Płockowiakowej. – I gdzie ja teraz pojadę na te durne, kilkanaście dni wczasów? We Francji strzelają, w Londynie rozjeżdżają i dźgają nożem, w Berlinie też dźgają i rozjeżdżają TIR – em, nigdzie nie ma spokoju, dlatego w lecie chciałam, tak po prostu – nad polskie morze…. Ale żadnej kontroli osobistej, czy też innej prawnie usankcjonowanej „obmacywance” przenigdy się nie poddam!!! Jak już mam wypoczywać za jakimś płotem, to już wolę „pogibać się” na naszej plaży na tym płockim hip – hopie albo audio coś tam…
– Nigdy Nie Zachodzące Słońce Mego Życia… – zaczął polubownie Jurek. – Czym Ty się przejmujesz? Wyjedziemy w jakimś dogodnym terminie, żeby nie słyszeć przez okna najgłośniejszych festiwali, a kontrolę naszej dzielnej Straży Granicznej da się na pewno jakoś polubić… – a mrucząc już pod nosem dodał: – Ażeby ciebie skontrolowali, potrzeba by jakiegoś całego plutonu… Zupełnie nieuzasadniony nadmiar sił i środków nad efektami tej operacji, a nasze dzielne zuchy na pewno znają się na tej robocie…
– Mnie się wydaje Jurek, że ty nie jesteś już jakiś andropauzalny – skwitowała z troską w głosie Zośka. – Tobie wszystko podoba się bez wyjątku, pewnie przełączyłeś się na jakiś tryb „matuzalemowy”. Pora wziąć się za siebie, bo jak tak dalej pójdzie, będę ci musiała podawać smoczek i karmić z butelki!
Tymczasem spostrzeżenia Zośki znów przebił głos telewizyjnego lektora:
„… Polski rząd podjął decyzję o wycięciu kolejnych kilkuset tysięcy drzew. Okazuje się, że farba nie przyjmuje się na zagranicznym papierze podczas drukowania nowych założeń programowych do reformy edukacji. W miejsce wyciętego drzewostanu posadzi się niższe drzewa, które nie będą wystawać nad powierzchnię wody…”
– Co z tą wodą, o co chodzi – zainteresowała się Zośka.
– Ciiii! Zaraz się pewnie dowiemy – prorokował dziadek.
„Nauczyciele, którzy na skutek reformy edukacji utracą zatrudnienie w dotychczasowych szkołach – będą mogli podjąć pracę w ośrodkach readaptacji dla urodzonych przed 4 czerwca 1989 r. Jak się planuje, placówki ruszą wraz rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Obowiązkowi reedukacji nie będą podlegać osoby posiadające aktualny certyfikat bezpieczeństwa i moralności wydany we właściwej parafii”…
Płockowiakowie nawet nie próbowali zareagować. Powbijani w przepastne fotele, zapadnięci gdzieś, do środka, z trudem próbowali ogarnąć to, co właśnie w tej chwili usłyszeli. Jednakże telewizyjny komentator wciąż nie próżnował:
„Rząd podjął decyzję o budowie Kanału Śląskiego, łączącego Wisłę i Odrę. Na inwestycję przeznaczono 13 miliardów złotych. W tym celu wycina się zbyt wysokie drzewa, żeby nie wystawały ponad powierzchnię wody i nie zagrażały żegludze, ponieważ w kolejnych etapach planuje się zatopienie części terenów. Pod uwagę bierze się w szczególności regiony nizinne, w których to w przeważającej części zamieszkuje ludność o nieustabilizowanej proweniencji moralnej i politycznej…”
– A nie mówiłam?! Zaczęło się! Najpierw zesłanie, a później potop! – Płockowiakowa z impetem padła na kolana i bogobojnie składając ręce, wbijając oczy w przybrudzony sufit próbowała ze wszystkich sił wybłagać u mocy niebieskich jakąkolwiek, choćby zupełnie niewielką szczyptę litości przed niechybnie zbliżającym się Armagedonem…
– Nie modliliśmy się, w kościele bywaliśmy od wielkiego święta, to teraz proszę – pójdziemy na dno, jak najgorsi grzesznicy. Zeżrą nas ryby, raki i ślimaki! – rozpaczała i jednocześnie rymowała Zośka.
Tymczasem Jurek zachowywał dziwnie stoicki spokój. – Spokojnie, spokojnie… – pocieszał. – W końcu mieszkamy na pięćdziesięciometrowym wzgórzu, nie tak łatwo sprowadzić tu Apokalipsę. Co jak co, ale Orlenu też nie zatopią, chociażby ze względów ekonomicznych, zresztą… kto by chciał mieć takiego sąsiada pod swoim bokiem… Warszawa, Łódź, Wrocław… a może Kraków?
– Ano właśnie! Pamiętasz „Waterworld” z tym przystojniakiem Kevinem Costnerem? Nawet jeżeli nas nie zatopią, to kiedyś pojawią się tu „benzyniarze”, żeby nas rabować, mordować i gwałcić!!! Jutro stąd wyjeżdżamy, nieważne gdzie – byle najdalej! Przemku zamów bilety! – skierowała polecenie do starszego syna.
Przemek przez jakiś czas „grzebał” w skupieniu w laptopie w poszukiwaniu dogodnych kierunków podróży… wreszcie podniósł znad monitora czymś niezwykle rozbawiony wzrok. – Czy wiecie, że właśnie zaczął się nowy miesiąc? Dokładnie dziś jest 1 kwietnia!
– O słodki Boże i Matko Chrześcijańska! Przecież to prima aprilis! – wydusiła z siebie resztkami sił Zośka, a kamień, który spadł jej z serca, rymsnął z impetem o podłogę i potoczył się z hukiem schodami w dół aż na same podwórko.
– Prima aprilis! Prima aprilis! – jeszcze wielokrotnie, ze śmiechem powtarzali wszyscy z ulgą jak mantrę…
W ciemnych czeluściach piwnicy Zenek Administrator przysłuchując się płockowiakowej rozmowie skwitował:
– Ten dzisiaj się śmieje ostatni, kto ma dobre papiery, a tak się składa, że ja tu coś mam. Jutro się dowiecie, która z informacji jest prawdziwa… – mruczał pod nosem przeglądając opasłą teczkę zatytułowaną – „T.W. ZOŚKA”. – Do tej pory nie wie, kim była… A tu, proszę – „TW JUREK PARASOL” – No… kiedyś bez tej ciąży spożywczej, może i tak wyglądał… Swoją drogą na tych młodych też trzeba założyć teczki. Dziewczyna poszła po matce, przyda się w operacyjnej robocie, a chłopak hmm… za dużo kombinuje, wyszczekany, politycznie oporny, może być niebezpieczny, ale jak znajdzie się na niego jakieś „haki”, też będzie przydatny…
Byłoby i śmieszne dla niektórych, gdyby nie rzucało się w oczy, że chodzi o autentycznych mieszkańców broniących Starówkę przed demolką. W takim przypadku tekst dla mnie nie do zaakceptowania.
„…Wyjedziemy w jakimś dogodnym terminie, żeby nie słyszeć przez okna najgłośniejszych festiwali…” – wielokrotnie słyszałem wypowiedzi w podobnym tonie na sesji RM i zawsze wskazywały one na tragedię tych, którzy chcą odrobinę spokoju w tym wyjątkowym miejscu. Po co to parafrazować, po co śmiać się z tych, którzy chcą mieć prawo do spokoju? Chyba, że źle odczytuję tekst. Jeżeli tak to przepraszam autora
Autor mieszka na Starówce. Sam sobie odpowiedz.