Czasem, ale tylko najbliższym znajomym, postawiła karty. Czasem patrzyła na ręce. Czasem głęboko w oczy. W kontakty z duchami się nie bawiła. Była tu bardzo, ale to bardzo ostrożna. Była medium, ale sztuki tej nie doskonaliła świadomie. Ale ten świat w końcu odnalazł drogę do niej. I teraz sama ruszyła w ślad za umęczonym duchem, zagłębiając się w leśne ostępy. Musiała to zrobić. Musiała zobaczyć to miejsce. Nie miała wyjścia.
*
Kobieta. Mężczyzna. Altana. Kilka metrów od niej otoczone wielkimi, wykopanymi na polu kamieniami, miejsce na ognisko. Są sami. Bardzo prywatnie. Patrzą sobie głęboko w oczy, trzymają za ręce. Nie potrzebują słów, których tyle już padło.
On wstaje z drewnianej ławeczki i pochyla się ponad stołem. Trochę nieśmiało, niepewnie, odnajduje wargi. Pierwszy raz, więc usta drżą, nie mogąc się zdecydować. Ona czuje wahanie. Uśmiecha się bezwiednie i wychodzi mu naprzeciw, przytrzymując dłońmi policzki. Trwają tak. Wydaje się, że całą wieczność.
Po pierwszym ust nasyceniu ona idzie do wynajętego pokoju. Wchodzi do środka przez wielkie, odsuwane, szklane drzwi. Jest ciepło, więc nie troszczy się o ich zamknięcie. Zmierza pod prysznic. Chce zmyć z siebie dzień, żeby bez przeszkód chłonąć jego bliskość.
On przytargane z lasu gałęzie, układa w duży stos, w kształcie stożka. Podpala paski brzozowej kory. Ogień powoli pełznie po suchych gałązkach, w końcu eksploduje, rozświetlając ciemność radosnym blaskiem. Staje jak wryty.
Ona. Idzie w jego stronę, odziana w lekki, niezwiązany, szafirowy szlafroczek. Wygląda bosko, gdy blask płomieni błądzi po jej ciele, z każdym krokiem wydobywając coraz to nowe jego fragmenty. Kuszące piersi, rozkołysane biodra. Zatrzymała się dopiero, gdy nabrzmiałe sutki zetknęły się z niecierpliwym męskim ciałem. Wspięła się na palce, tak bardzo chciała ugasić pragnienie.
Oczy. Pełne nienawiści. Obserwowały zza ogrodzenia, ukryte w gąszczu stykającego się z nim zagajnika. Patrzyły tak od kilku godzin. Wcześniej pełne nadziei, teraz zastąpionej nieopisaną boleścią. Widziały rodzącą się namiętność. Widziały miłość. Widziały pełne rozkoszy uniesienie, które nie było ich udziałem. A tego było już za wiele.
*
Samochód mknął obwodnicą, a jego kierowca niespecjalnie przejmował się znakami drogowymi. Prowadził oczywiście Lewy, bo po pierwsze wreszcie dostali zdecydowanie lepszy pojazd, niż zdezelowany radiowóz. Teraz to była taka niemal reprezentacyjna limuzyna. Drugim powodem była niechęć Jarosza do siadania za kółkiem. Po trochu spowodowana tym, że na robocie zdarzało mu się sięgnąć po piersiówkę. Zwłaszcza teraz, gdy znów w jego życiu pojawiło się zło.
Komisarz cieszył się, że do sprawy przydzielono mu Lewego. Lubił faceta. Cenił jego robotę, a także niezbyt częste otwieranie przez niego paszczy. Bo ostatnimi laty Jarosz nade wszystko cenił sobie ciszę. Rozgłos był ostatnią rzeczą, jakiej mógłby oczekiwać. Nie chciał powrotu do przeszłości.
– A do tego szpitala dla wariatów jedziemy bo? – dokładnie w tym momencie siedzący za kierownicą technik zdał sobie sprawę, że jakieś dziwne to pytanie. – Dobra, zapomnij.
– Łatwo powiedzieć zapomnij – Jarosz zrozumiał. – Jedziemy przyjrzeć się ofierze. Zobaczymy co nam powiedzą o pani doktor. Swoją drogą, do tej pory pojąć nie mogę, jak w tym bajzlu zdołałeś jej dokumenty znaleźć.
– Lata praktyki – mruknął od niechcenia Lewy. – Znam parę przypadków, w których zdziwiłbyś się jeszcze bardziej.
– Pierdolisz…
– Akurat nie. To ten ktoś spierdolił temat. Przyszpilił ją do drzewa razem z nerką. Ot cała tajemnica.
– Gdzie ty tam nerkę widziałeś? – zdziwienie Jarosza zdawało się nie mieć granic, tak jak późniejszy rechot Arka.
cdn.
Andrzej Zarębski – autor zwycięskiego opowiadania w konkursie Samowydawcy.pl związanym z Antologią Samowydawców pt. „Własna ścieżka”.
W kolejnych wydaniach PetroNews pojawią się dalsze odcinki opowiadania „Wiedźma”. W ostatnim zamieścimy konkurs, w którym do wygrania będzie egzemplarz Antologii Samowydawców „Własna ścieżka”.