Płocki teatr rozpoczął nowy sezon – a jakże – Szekspirem. Wybór słuszny, bo „Miarka za miarkę” to jedna z rzadziej wystawianych sztuk genialnego Stradforczyka. Na pewno warta poznania i dająca wiele możliwości interpretacyjnych. Na miarę naszych czasów, jak słusznie ktoś napisał w teatralnym programie.
Na temat Szekspira – dramaturga wszech czasów – napisano już wszystko. Jego geniusz polegał na tym, że w swoich utworach potrafił zawrzeć uniwersalną prawdę na temat kondycji człowieka i meandrów jego złożonej natury. Raz śmiesznej, raz strasznej, a czasem łączącej dwa w jednym. To, że jego dzieła powstałe prawie pięć wieków temu są do dziś aktualne, pozostanie na zawsze przykładem fenomenu wybitnej sztuki.
Szekspir wyprzedził swoją epokę o dobre kilkaset lat, bo prawdziwą sławę i uznanie zyskał dopiero w XIX i XX wieku. Równolegle z tym zaczęto podważać autorstwo jego sztuk, a nawet to, że… on sam istniał naprawdę. Na ironię zakrawa fakt, że w jego czasach uważano, że sceniczne dramaty pisać może każdy (kto oczywiście w ogóle pisać potrafił), a dla niego samego bardziej, niż sztuka liczyły się zdobyty zupełnie w inny sposób dość spory majątek i tytuł szlachecki. Można więc powiedzieć, że nie tylko twórczość Szekspira, ale także wszystko, co wokół niego – z przeróżnymi post prawdami, fake newsami i spiskowymi teoriami, jest wciąż aktualnym komentarzem do naszych czasów…
„Źle się dzieje w państwie duńskim” – to wprawdzie cytat z zupełnie innej, dużo bardziej znanej sztuki Szekspira, ale pasuje także do „Miarki za miarkę”. Hipokryzja i deprawacja władców, ale i poddanych, oprawczy system, ale także galeria postaci pragnących jak najlepiej z tego wszystkiego skorzystać. Intrygi, egoizm, okrucieństwo, oportunizm, bezmyślne służalstwo, ustanawianie rygorystycznego prawa wobec niektórych grup, a pobłażliwość dla siebie i „swoich”, świętoszkowata moralność. Wszystko to w mniejszym – jednostkowym lub większym – władza, wymiarze. Zmieniły się narzędzia i techniki, nauczyliśmy się jeszcze lepszego wyrafinowania i manipulacji, ale czy ludzka natura nie pozostała od wieków taka sama?
Reżyser płockiego przedstawienia – nie pierwszy raz goszczący u nas Bogdan Kokotek – na pewno postawił na komunikatywność. Dość trudny, z uwagi na wielość wątków, tekst Szekspira potrafił podać w przystępny, czytelny dla odbiorcy sposób. W dzisiejszym, postmodernistycznym i często na siłę szukającym oryginalności (udziwnień?) teatrze, może to być na pewno zaleta. Komunikatywność nie oznacza od razu łopatologicznego przekazu – każdy będzie miał możliwość uruchomienia swojego osobistego klucza do tego spektaklu. Jest w nim sporo czytelnych odniesień do współczesności (także polskiej), ale nie podanej w nachalny sposób.
Walczącym o moralność łatwiej jest likwidować burdele i pokazowo surowo karać za wszelkie grzechy, niż zacząć wymagać czegokolwiek od siebie. Prawdziwy władca musi być inteligentnym intrygantem i manipulatorem – kupujemy to kłamstwo codziennie od polityków albo od spotykanych na swojej drodze przeróżnych szefów i tym samym niejako przyzwalamy, aby stało się normą. Miłość do cnoty jest często kluczem do grzechu – mówi nam w tym spektaklu Szekspir i nie sposób się z nim nie zgodzić. Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem – wszyscy wiemy, jak szalenie trudna i „uwierająca” jest to konstatacja.
Ciekawie rozwiązana jest w płockim spektaklu minimalistyczna scenografia. Górujące nad sceną dwie zmieniające się imitacje twarzy mogą sugerować dwoistość ludzkiej natury. Raz teatralna maska rodem z antycznego teatru, raz odarty z niej człowiek. Zmieniamy się w zależności od sytuacji, od tego co dla nas w danej chwili wygodniejsze? Która jednak z tych naszych twarzy-odsłon jest prawdziwa? Potęgowany wizualizacjami efekt spojrzenia głęboko w człowiecze oczy robi wrażenie. Czasem tak silne, że… bardziej przyciąga uwagę, niż sama gra aktorów. Wszyscy grają „po bożemu”, ale efekt nie do końca porywa. Może taki był zamiar, ale mam wrażenie, że chociażby z komediowego emploi Grażyny Zielińskiej, bądź co bądź nie tak często w Płocku goszczącej, można było „wycisnąć” nieco więcej. Ciekawie wygląda jej kostium i charakteryzacja, ale w epizodzie burdel mamy odnoszę wrażenie, że można jej było pozwolić na ciut więcej.
Niektórym aktorom zdarzało się też nieco „dziwnie” w wypowiadanych kwestiach stawiać akcent w zdaniach. Rozumiem, że staroangielski może być trudny w przekładzie, ale nad poprawną interpretacją i pauzami w zdaniu można już zapanować. Widać tu pewne różnice indywidualne w aktorskim zespole, ale mam nadzieję, że był to tylko zdarzający się każdemu wypadek przy pracy i można to skutecznie wyeliminować w kolejnych przedstawieniach.
Finał spektaklu można odczytać jako stopniową i powolną formę danse macabre, mniejszą lub większą oznakę szaleństwa, która każdego może dotknąć – w różnym stopniu i w najmniej spodziewanym momencie. W reakcji na świat albo na samego siebie. Bo niby wszystko zostało wyjaśnione, sprawiedliwie poukładane i rozsądzone, powinniśmy żyć długo i szczęśliwie, ale demony śpią pod skórą. Naszą lub innych… Optymistyczne może być jednak to, że choć ktoś już kilkaset lat temu idealnie zdiagnozował nasze przywary i pokazał związane z tym niebezpieczeństwa, to świat wciąż trwa i – co by nie mówić – jest jednak lepszy. Co nie znaczy, że wszystkie ostrzeżenia i zagrożenia, które sygnalizował nam Szekspir, straciły na aktualności.
„Miarkę za miarkę” ma swoje mocne strony i każdy może w tym przedstawieniu znaleźć coś dla siebie. Równocześnie jednak mi osobiście czegoś w tym spektaklu zabrakło. Może dlatego, że jeśli chodzi o rozłożenie akcentów, paradoksalnie wszystkiego było za dużo? Czasem, gdy ktoś nam mówi – proszę sobie wziąć, co tylko państwo chcecie, wychodzimy z… niczym. Może obsada aktorska mogła być nieco inna, a może po prostu zabrakło mi w tym spektaklu jakiegoś magicznego osobistego piętna, które sprawia, że inscenizacja zostaje z nami na dłużej?
Szekspira jednak nigdy dość, a spotkany w teatrze stary znajomy – w dodatku znawca jego twórczości – powiedział, że to najlepsze przedstawienie, jakie widział w Płocku od lat. Najlepiej więc samemu wybrać się do teatru, by się o tym przekonać. Tak czy tak, nie będzie to na pewno czas stracony, bo z Szekspirem raczej nudzić się nie można.
Jakub Moryc
autor jest członkiem Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru