REKLAMA

REKLAMA

Szalone nożyczki, czyli zostań detektywem w teatrze

REKLAMA

Silną stroną naszego teatru jest z pewnością mocno zróżnicowany repertuar. Tym razem teatr proponuje nam coś naprawdę bardzo lekkiego – jeśli tym słowem można określić… śledztwo w sprawie morderstwa. Dodatkowo, do jego poprowadzenia zaproszona jest… publiczność.

Przeczytajrównież

Stefan Friedman jest w Płocku dobrze znany. Od lat reżyseruje i gościnnie występuje w naszym teatrze, Można go także spotkać „na mieście” wieczorową porą, co – mam nadzieję – świadczy o tym, że nieźle się u nas czuje. Na tyle dobrze, że postanowił zaryzykować i… pójść w teatrze po tzw. bandzie. Czy mu się udało? Najlepiej przekonać się na własne oczy. Na pewno „Friedmanowska poetyka” , jest w spektaklu „Szalone nożyczki” wyraźnie zauważalna.

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.
Fot. Waldemar Lawendowski, Teatr Dramatyczny w Płocku

Przedstawienie to zawiera w sobie z pewnością dwie nowatorskie w Płocku i warte odnotowania rzeczy. Pierwsza, to silne nawiązania do naszej lokalności – mamy więc wstawki na temat Radziwia, „słodkich” ulic, Petropolu itd. Druga, to rzadko spotykana aż w takim wymiarze interakcja z widownią.

Oto w zakładzie fryzjerskim popełnione zostaje morderstwo. W pierwszej części widzimy niby normalne, „farsowe” dochodzenie. Kiedy jednak atmosfera na scenie zaczyna siadać (nie wiem czy to celowe posunięcie, czy tak po prostu wyszło), do rozwiązania kryminalnej zagadki zostaje… zaproszona publiczność.

No i zaczyna się jazda bez trzymanki. Taki „chwyt” z jednej strony można nazwać tanim, z drugiej jednak wymaga sporej odwagi i zaufania zarówno do umiejętności improwizacyjnych aktorów, jak i do publiczności (nigdy nie wiadomo, kto kogo przerośnie). Dodatkowo może uruchomić w nas ten rodzaj brzydkiej satysfakcji, gdy ktoś się głupio odezwie i można się szyderczo (na głos lub w duchu) zaśmiać. Na pewno wszyscy to pamiętamy ze szkoły, z pracy lub towarzysko-rodzinnych spotkań.

Fot. Waldemar Lawendowski, Teatr Dramatyczny w Płocku

Mimo, że sztuka Paula Poertnera powstała na początku XX wieku, można powiedzieć, że interaktywność „Szalonych nożyczek” idzie z duchem czasów, w których teraz żyjemy. Media społecznościowe i cyfrowy świat nauczyły nas i przyzwyczaiły do komentowania, wpływania, decydowania, wyrażania opinii (nieważne mądrych czy głupich) itd. Pewnie jeszcze kilka lat temu o wiele mniej osób na widowni miałoby odwagę wejść z aktorami w aż tak rozbudowaną interakcję.

Z drugiej jednak strony nie wiem, na ile schlebianie publiczności jest w ogóle w sztuce opłacalne? Osobiście wolę, jak mnie ktoś w teatrze przysłowiowo „walnie w łeb”, a nie będzie mi mówił jaki jestem fajny, elokwentny (to wolę w tzw. realu :) i dostarczał mi rozrywki akurat w takiej formie, jaka jest teraz „na czasie”.




Jeśli chodzi o grę aktorów to przyznać trzeba, że nie mieli oni łatwego zadania. Tekst nie wszystkim pozwalał na rozwinięcie skrzydeł, a zdolność do improwizacji też pewnie zależy od naturalnych predyspozycji oraz tzw. dyspozycji dnia. W przypadku „Nożyczek” także pewnie od… publiczności, która pełnoprawnie w drugiej części towarzyszy w spektaklu aktorom.

Pozytywnie zaskoczył mnie Łukasz Mąka, który rolą homo fryzjera pokazał, że przynajmniej ma szansę dorównać kiedyś klasą aktorską swojemu ojcu (oczywiście życzę mu nawet, aby go przerósł, ale poprzeczka zawieszona jest wysoko). O tym, że Sylwia Krawiec potrafi swoją grą przykuć uwagę (i wyobraźnię) widzów wiedziałem już wcześniej, dlatego cieszę się, że w roli hetero fryzjerki, reżyser i tekst pozwoliły jej swoim talentem – także do improwizacji – i scenicznym sexapilem porwać nie tylko męską część widowni. Podejrzewam, że właśnie dlatego „zwyciężyła” w głosowaniu publiczności.

Fot. Waldemar Lawendowski, Teatr Dramatyczny w Płocku

„Szalone nożyczki” to rodzaj teatralnej interaktywnej zabawy, może nawet happeningu. Dowcipy czasem trochę śmieszą (zwłaszcza te polityczne ), a czasem są grubo ciosane (rodem z „Kiepskich”) i widzów o bardziej wysublimowanych gustach mogą zniesmaczyć. Nie jest to spektakl, który zostanie w nas na dłużej i po którym czegoś dowiemy się o sobie, o świecie czy o ludziach (chociaż z drugiej strony, może przewrotnie właśnie tak?). Pewnie lepsze farsy były grane w płockim teatrze. Ale może o tym wszystkim trzeba się samemu przekonać i wybrać na ten spektakl? Potraktować go lajtowo przed pójściem na karnawałową imprezę? (nie bez przyczyny premiera miała miejsce w Sylwestra).

Polecam zwłaszcza tym, którzy lubią bawić się w detektywów, marzą o zaistnieniu na scenie oraz… ferowaniu wyroków. O tym, kto okaże się mordercą, decyduje bowiem w głosowaniu… publiczność i dlatego podobno nigdy nie wiadomo jak spektakl się zakończy. Górnolotnie chciałoby się napisać, że to tak jak w naszym życiu, ale ponieważ spektakl z pewnością górnolotnych ambicji nie ma, więc poprzestańmy na tym, że jest to teatr „eksperymentalny” (Grotowski się w grobie przewraca, ale jak już jechać po bandzie, to na całego i z pełnym dystansem).

Zapewniam, że inny rodzaj teatru także można w Płocku zobaczyć i gorąco do tego zachęcam. Jak wspomniałem na wstępie, siła naszego teatru tkwi chyba w różnorodności – każdy znajdzie w nim coś dla siebie.

Jakub Moryc
autor jest członkiem Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgadzam się na warunki i ustalenia PolitykI Prywatności.

REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU