Wierzę, że już sam tytuł może wielu z Państwa zaintrygować, ale też i wiele działo się w marcu 140 lat temu, a poczciwy „Korrespondent” jak zawsze był pierwszy na miejscu wydarzeń relacjonując skrzętnie wszystko to, co tylko było godne uwagi czytelników.
Moją relację z przeglądu płockich archiwaliów rozpocznę jednakże od długo oczekiwanego usprawnienia, które pewnego dnia pojawiło niespodziewanie, wysoko ponad głowami naszych antenatów:
“Na wieży ratuszowej zmieniono zegar. Na obecnym widzieć można wyraźnie godziny i w dzień i w nocy, zaleta, której dawny zegar nie posiadał.”
Szybko okazało się, że nowy nabytek nader krótko przyciągał uwagę płocczan, bowiem parę kroków od Starego Rynku, z korony Tumskiego Wzgórza mieszkańcy obserwowali, w jaki sposób przyroda znów ujawnia swą moc:
„Lód na Wiśle wczoraj o godzinie 9 rano puścił. Na godzinę przedtem jeszcze po nim z Radziwia przebywano do Płocka. Zaraz po puszczeniu woda podniosła się ponad stóp 10; następnie opadła ulegając różnym fluktuacjom w miarę zatykania się lodów poniżej lub powyżej Płocka. Do tej pory grozi niebezpieczeństwo zatoru. Korzystając z momentów chwilowego oczyszczenia się rzeki wczoraj po południu już przewożono łódką.”
To niezaprzeczalny fakt – fantazji, a może nawet brawury, to naszym dziadom nie można było odmówić. Zanim każdego roku na wiosnę zmontowano most łyżwowy, co niecierpliwsi, nie zważając na realne niebezpieczeństwa, przeprawiali się przez wielką rzekę łodzią. Tymczasem już po kilku dniach i tak stało się to niemożliwe, a oczom płocczan ukazał się przerażający widok, bowiem na drugim brzegu rozgrywał się dramat:
„Wisła oczyściła się z lodów, ale zarazem groźnie przybiera. W chwili gdy to piszemy, woda sięgnęła 17 stóp i a przybór wciąż nie ustaje. Radziwie całe jest zalane, tylko domki na wyżynach stojące sterczą nad wodą. Mieszkańcy wielu domów na poddasza przenieśli się z rodzinami, sprzętami i całym dobytkiem i tam najgorsze momenta powodzi przebywali w ciągłej trwodze, czy i tego schronienia nie wypadnie opuścić i na łodziach ucieczką się ratować. Łodzie też przy każdym domu przygotowane stały, a ludzie czuwali na dachach z trwogą obliczając postęp wody i z przerażeniem patrząc na ogromne kry pędzone prądem rzeki. Każde uderzenie kry o chatę złowrogie trzeszczenie wywoływało. Noce wtedy były prawdziwie straszne. Były chaty, które mieszkańcy całkowicie opuścić musieli; do tych należy dom stojący w parku zalanym. Po przerwaniu wału mieszkańcy ci zaledwie uciec przed napływającą falą zdołali; sekunda straconego czasu stanowiła o życiu całej rodziny. Pomimo tylu niebezpieczeństw wypadku utopienia się w Radziwiu nie było. Klęska ogranicza się do straty zasiewów jesiennych. Śmierci więc nikt nie poniósł, ale głodu wielu doznać może.”
Wtedy, gdy nad brzegami Wisły rozszalał się żywioł, w samym mieście też nie działo się dobrze. Mimo, że wody wokół było aż nadto, zupełnie nieoczekiwanie pojawiły się problemy z zakupami ryb na płockie stoły:
„Pomimo, że mieszkamy nad Wisłą i w pobliżu jezior wielu, ryby na targu naszym są rzadkością i dochodzą do cen niezmiernie wysokich i po największej części świeżością się nie odznaczają. W tych dniach władza policyjna skonfiskowała 18 funtów sielaw i 63 funty ryb różnych w stanie zupełnego zepsucia.”
Jak wynika z tej krótkiej notatki, w tych czasach interesów przeciętnego konsumenta strzegli policyjni stójkowi, ale mimo podejmowanego wysiłku, nieuczciwi handlarze wciąż nie poprzestawali w knowaniach, rozwijając swój nikczemny proceder. Fałszowano nie tylko produkty renomowanych firm, ale nawet artykuły żywnościowe. Uprzedzając pochopne wątpliwości, bohater następnej relacji nie reprezentował popularnej sieci marketów spożywczych rodem zza Odry:
„Fałszowane masło w najprzeróżniejszy sposób – to specyalność naszych kolonistów Niemców. Masło też niemieckie płaci się zwykle taniej na naszym targu od polskiego. Zawsze jednak drożej ono wynosi z powodu złego swego gatunku i zafałszowań. Nie dawno na targu skonfiskowano pewnemu koloniście 11 funtów masła, w którem wiele było różnych rzeczy, ale najmniej samego masła. Ów kolonista przywiózł swój ciekawy wyrób na rynek płocki aż spod Lipna. Liczył widać, że my tu w maśle nie przebieramy. Szczęście mu jednak zupełnie nie dopisało. Reszta masła które mu skonfiskowano, aż nadto wystarczy na dowód winy w sprawie, która się przeciw niemu toczy.”
Pokładamy w tym miejscu nadzieję, że rzeczone, całkiem nie maślane masło nie wyszło samodzielnie z gmachu sądu, nie spowodowało pandemii i szczęśliwie doczekało terminu rozprawy. A skoro już mowa o zagrożeniach epidemiologicznych, to w jednym z marcowych numerów gazety ukazało się doniesienie, że przymusowi kuracjusze płockiego więzienia poczęli zapadać na tajemniczą chorobę:
„Od niejakiego czasu w więzieniu tutejszem zaczęły ukazywać się przypadki gorączki powrotnej zakończające się krytycznymi po kilku dniach potami i wyzdrowieniem. W ostatnich dniach liczba przypadków zwiększyła się o tyle, że liczba chorych jest w więzieniu około trzydziestu. Wyradzona przez władzę komisya uznała, że jedyną przyczyną choroby wzmiankowanej jest ściśnione powietrze, przedsięwzięte więc zostały środki energiczne celem usunięcia tej niedogodności. Dotąd choroba nie wywołała żadnej śmiertelności, jest więc wszelka nadzieja, że do wybuchu epidemii nie przyjdzie i że ci z więźniów, którzy już są chorzy wyzdrowieją, podobnie do tych, którzy chorobę tę już przebyli. Inspektor lekarski Guberni Płockiej dr Ostrowski”.
Informacja ta staje się niezwykle pomocna dziś – w dobie szalejącego koronawirusa, bowiem jak z niej wynika powinniśmy w szczególności unikać „ściśnionego powietrza”… tylko jak pogodzić nakazaną nam izolację z wietrzeniem duszy i ciała? Może wzorem rozwiązań więziennych powołać do życia osiedlowe spacerniaki? Niepodziewanie nasi przodkowie podsunęli też jeszcze jedno rozwiązanie, jak w niezwykle prosty i skuteczny sposób pozyskać środki finansowe na walkę z epidemią za pomocą osobliwej sankcji, którą to w pierwszej kolejności powinniśmy obłożyć naszych polityków:
„W miarę zatracania umiejętności pojedynczego zabierania głosu i dłuższego przemawiania, zwyczaj robienia wrzawy przez jednoczesne odzywanie się, nałóg wzajemnego przeszkadzania w rozmowie przez wyrywanie sobie słów, ich dopowiadanie, przeczenie przed wysłuchaniem końca i inne dywersye niepospolicie wśród nas wzrasta. Cierpliwy słuchacz jest u nas rzadkością, stąd też dyskusya towarzyska przemienia się natychmiast w chóralną gawędę, podczas której w najlepszym razie każdy siebie tylko słyszy. W tych dniach w pewnem u nas towarzystwie obmyślono użyć doskonałego środka przeciw nałogowi jednoczesnego mówienia; ustanowiono karę na przerywającego rozmowy, a każdy któren opowiadanie drugiego przed końcem przerywał, płacił umówioną kwotę. Na tem jednem posiedzeniu zebrano z kar rubli 15, na rzecz taniej kuchni płockiej. Przykład to dobry do naśladowania, tym sposobem nauczymy się bowiem dobrze mówić i co ważniejsze, przyzwoicie słuchać, a słowa przerywających rozmowę zwykle próżne, czcze i znikome przemieniać się będą, jakby cudem w pożywną strawę dla głodnych.”
Przeglądając marcowe numery naszego „Korrespondenta” nie omieszkałem zajrzeć do kroniki wypadków, a ta, nie wiadomo z jakiego powodu, pękała w szwach. Oto jedynie kilka doniesień wprost z naszego podwórka:
„Kilka dni temu kilkunastoletni uczeń kominiarski usposobienia żywego i wesołego – bez żadnej wiadomej przyczyny powiesił się na sznurze kominiarskim na poddaszu. W środę około 5 po południu kobieta służąca próbowała się ślizgać na Wiśle w towarzystwie żołnierza koło brzegu, w okolicy cegielni p. Blumberga. Lód miejscami kruchy już bardzo, nie utrzymał ślizgającej się pary. Kobieta wpadłszy dostała się pod lód i utonęła; ciała jej nawet nie wynaleziono. Żołnierz zdołał się uratować.”
„Napady we wsi Parzeń w powiecie Płockim. Czterej dotąd niewiadomi złoczyńcy napadli na dom kasyera borowego stojący samotnie w lesie i zabrawszy rubli 100 i dwa srebrne zegarki, opuścili chatę nie pozostawiwszy za sobą śladów i niczem się nie zdradziwszy, coby śledztwu do ich wykrycia dopomódz mogło. Opryszkowie ci o tyle przynajmniej względnymi się okazali, że życiu ani zdrowiu napadniętych nie wyrządzili krzywdy. Mniej łaskawie ze swą ofiarą obeszli się mieszkańcy osady Żeromin w powiecie Sierpskim. Michał S. i Stanisław P., którzy na powracającego z tej osady do wsi Potrzyk włościanina Andrzeja Prądnickiego napadli, pobili go acz nie śmiertelnie i odebrali wszystkie pieniądze, jakie miał w ilości rubli 30.”
Pomimo tych wstrząsających wieści nasz dziewiętnastowieczny Płock i tak przedstawiał się niczym oaza spokoju, jeżeli przeanalizuje się relacje z Ciechanowa, gdzie fala przestępstw osiągnęła jakieś monstrualne apogeum:
„Z Ciechanowa donoszą nam o zbrodniach, które są istną plagą tamtejszej okolicy. Na powracającego ze wsi Modełka do wsi Modła Maksymiliana Królikowskeigo napadli złoczyńcy. Pomimo rozpaczliwej obrony złoczyńcy pobili go tak strasznie, że ten na drugi dzień umarł. Opryszkowie dotąd wykryci nie zostali. Po napadzie i morderstwie – świętokradztwo. W bliskości miejsca powyższej zbrodni pewnie ci sami złoczyńcy wyłamali kratę w oknie kościoła w Kraszewie i zrabowali znajdującą się tam kasę kościelną, w której było naonczas rubli 180. W dwa dni później furmana, który odwiózł swego pana na kolej i popasał w zajeździe, zamordowano poprzez wbicie metalowego zęba od brony w głowę. Celem tego zabójstwa było zabranie bryki i koni. Straż ziemska natychmiast po dostrzeżeniu tej zbrodni energiczne rozpoczęła poszukiwania, których skutek był taki, że brykę i konie znaleziono, zbrodniarze jednak zdołali się ukryć. Ofiarą drugiej zbrodni padł sam opryszek, który w chwili spełniania kradzieży na wsi w okolicach Ciechanowa tak silny spotkał opór, tak energiczną obronę własności, że w bójce tej sam zginął. Wymiar sprawiedliwości odbył się tu bez form proceduralnych, dowodów i świadków. Ciało znaleziono, poznano w nim słynnego w okolicy opryszka; kto zaś był sędzią i wykonawcą doraźnego wyroku – nie wiadomo.”
Jak twierdzą znawcy tematu, kara wymierzona niezwłocznie przynosi najlepsze rezultaty, ale przecież niczego nie sugeruję, bowiem w tym przypadku możemy mówić o… resocjalizacji totalnej. Tym niemniej czasem, jak to ujmuje młodzież, warto posłuchać, co mówią „starsi”. Nie omieszkamy tego uczynić już za miesiąc.