REKLAMA

REKLAMA

Płockie recenzje: T2: Trainspotting

REKLAMA

Co o drugiej części filmu o losach Marka Rentona sądzi nasza czytelniczka? Czy pasja do książek Irvine’a Welsha pomogła jej w ocenie filmu? Zapraszamy na Płockie Recenzje.

Przeczytajrównież

Opis producenta

Druga część kultowego filmu lat dziewięćdziesiątych XX wieku, dzięki której poznamy dalsze losy Marka Rentona (Ewan McGregor). Dowiemy się, czy rzeczywiście udało mu się wyrwać na dobre z brudnego, podziemnego życia Edynburga i heroinowego nałogu, przestępczego półświatka, w którym każdy czyn motywowany jest narkotykowym głodem.

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.

Recenzja czytelnika

Jak ma ocenić „T2: Trainspotting” osoba, która niemal wychowała się na pierwszej ekranizacji kultowej książki Irvine’a Welsha, by potem poznać prozę tego szkockiego pisarza i znów co jakiś czas wracać do klasyku w reżyserii Danny’ego Boyle’a z 1996 r. W międzyczasie do tego osamotnionego grona antymoralizatorskich dzieł dołączył np. „Human Traffic” – film o młodych ludziach, którzy idą na imprezę w Cardiff. Jeśli dodam, że „Trainspotting” jest w sumie o paczce kumpli, którzy chodzą na imprezy w Edynburgu, to w tym właśnie tkwi siła tych historii – opowiadają o życiu zwykłych ludzi z młodzieńczymi aspiracjami w zwykłym świecie, gdzie górę bierze obojętność, lęk i przegrana. Dlatego to wszystko razem jest tak uzależniająco przytłaczające.

Najpierw trochę terminologii. Irvine Welsh napisał dwie książki, na podstawie których powstał rzeczony „T2: Trainspotting” – była to powieść pt. „Trainspotting” oraz jej kontynuacja w „Porno”. Kilka wątków z tych książek rozbrzmiewa również w czarnej komedii pt. „Filth”, która w Polsce ukazała się pod dwoma tytułami, „Brud” i Ohyda”. „Trainspotting” został zekranizowany dwie dekady temu. Był to majstersztyk. I właśnie dlatego ktoś taki, jak ja, z wielkim sentymentem wspominający historię tej bandy uzależnionych kolesi z klasy robotniczej, nie nazwie inaczej nowego filmu Danny’ego Boyle’a, jak piękny hołd dla tego co było, chodź to już nie to samo.

„T2: Trainspotting” opowiada o tym, co stało się 20 lat później. Jednym słowem ci, którzy filmu jeszcze nie widzieli, niech za punkt honoru wezmą obejrzenie części pierwszej przed seansem w kinie. Postaci-ikony, jak Renton, Begbie, Sick Boy czy Spud, to ucieleśnienie tej zakrytej przed światem, sfrustrowanej części brytyjskiego społeczeństwa. W nowym filmie wszyscy są nadal narkomanami i jak się okazuje, niewiele w ich życiu się zmieniło. Renton w pierwszej części nazywa Szkocję, gdzie toczy się akcja, „Slumsami Europy”. Ci, do których 20 lat temu nie dotarło jeszcze przesłanie „choose life”, niech obejrzą jak dla mnie najlepszą scenę z nowego filmu – genialny monolog Marka Rentona (Ewan McGregor) w restauracji. „Choose life” (wybierz życie) to hasło kampanii antynarkotykowej z lat 80. i 90. XX w., i zarazem motto pierwszego filmu. Ten slogan aż kipiał ironią, gdy Renton, jako narrator, zamiast „życia” dodawał do pierwszego słowa np. duży telewizor, odtwarzacz płyt kompaktowych czy ubezpieczenie dentystyczne. W nowym filmie do tych kultowych już możliwości wyboru dochodzi np. dwugodzinna podróż do pracy, czy Facebook, Twitter, Instagram i nadzieja, że kogoś gdzieś tam to obchodzi. „Wybierz życie. Wybierz swoją pracę. Wybierz swoją przyszłość”. Proste?




Na pewno dobrze się stało, że to właśnie Danny Boyle nakręcił „T2: Trainspotting”. Jego pierwszy film z tej serii w ogóle trzeba zaliczyć do tych, których kontynuacje nie mają racji bytu, jeśli zmienia się reżyser. Z drugiej strony zamyka to kolejne odsłony w nieuchronnej spirali pogarszającej się ostrości przekazu, zacienionej przez dawne i dobre. Aktorzy też są ci sami – nie mogło być inaczej. Postaci kultowe, tragiczne, satyryczne i jednocześnie tak do bólu prawdziwe, w nowym filmie nie są aż takim ucieleśnieniem epoki, jak kiedyś. Ma się wrażenie, że to dinozaury, porzucone gdzieś na marginesie płynącego czasu.

Paczka się rozsypała a kumple i tak żyją przeszłością i w zasadzie nie do końca będą chcieli, ani nawet mogli od niej uciec. Tak samo i my, widzowie pamiętający „pierwszy Trainspotting”, oglądamy dalsze losy bohaterów – cały czas patrząc w przeszłość i uśmiechając się do siebie. Na seans przyszło może z 10 osób. Przyglądając im się w poczekalni, miałam wrażenie, że w kinie zebrało się paru anonimowych wielbicieli tego, co „Trainspotting”, jako narracja, ma do zaoferowania: uzależniająco przytłaczającą prawdę.

Małgorzata Maryniak

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgadzam się na warunki i ustalenia PolitykI Prywatności.

REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU