Otrzymaliśmy list od czytelnika, którego ocena na temat naszego miasta jest, delikatnie mówiąc, krytyczna. Czekamy na Państwa głosy, opinie i sugestie, które mogą przyczynić się do rozwinięcia społecznej dyskusji oraz wpłynąć na rozwój, a także i wizerunek naszego miasta…
Człowiek to nadzwyczaj dziwne i mało skomplikowane zwierzę, łatwiej niż pies przyzwyczaja się do tego, co zastał. Wystarczy mu półtorej minuty, żeby sensory zapachu ogłupiały na tyle, aby nie poczuć odrażającego fetoru. Widząc brzydotę wmawiamy sobie, że jest piękna, a potykając się na wyboistym chodniku, za którymś razem z kolei sprawnie omijamy dziury i już nas tak nie bulwersują…
Dzień w dzień zagonieni chodzimy po tych samych ulicach, mijamy te same miejsca, ale ich nie widzimy. Wdychamy powietrze, ale przezornie nie czujemy zapachu, a może i smrodu… I tak godzina za godziną, dzień za dniem, rok za rokiem przyzwyczajamy się do panoszącego się dziadostwa… O czym teraz chciałbym opowiedzieć? O tym, że daliśmy sobie przez lata całe wmówić, że nasze miasto jest piękne – wspaniała okolica, skarpa, Wisła, średniowieczne zabytki, secesja, groby królów w katedrze…
Tak, to prawda i to są nasze chyba jedyne atuty, ponieważ czarem, urokiem samego miasta nie powalimy nikogo na kolana. Do napisania listu do Was zainspirował mnie mój znajomy warszawiak z dziada pradziada, który bezceremonialnie stwierdził, że Płock z roku na rok podupada, rozsypuje się na naszych oczach, a my wciąż, jak te pawie nie wiadomo dlaczego zadzieramy nosa… I chyba wie co mówi, bo tu pracuje, od kilku lat mieszka, a tym samym i obserwuje…
Na początku żarliwie zaprzeczałem, ale wkrótce zabrakło mi argumentów. Potem zrzuciłem te różowe okulary, rozejrzałem się solidnie dookoła. No cóż… Tradycyjnie do Płocka rok w rok przyjeżdżają turyści, czyli ludzie, którzy krążą po mieście i oglądają. Ponadto, od kilku już lat lansujemy się jako miasto festiwali. To fakt, w sezonie letnim przewija się ogromna liczba fanów różnych rodzajów muzyki. Płocczanie albo się przyłączają do entuzjastów, albo zaciskają zęby, żeby to kolejne festiwalowe szaleństwo jakoś przetrwać. Pytanie tylko za jaką cenę i po co? Żeby miasto było piękniejsze, kusiło zakamarkami, przyciągało urokiem zabytkowych uliczek? Chyba nie…
W zeszłym roku przez całe lato część Tumów w pobliżu Fary została ogrodzona obskurnym płotem. Turyści podziwiali niesamowitą instalację – „Bolesław Krzywousty i jego drużyna szturmujący zasieki z blachy falistej” – to pewnie był taki industrialny design, albo jakaś reklama hurtowni budowlanej… Co zatem może przyciągać ludzi, żeby tu przyjeżdżali i powiedzmy – zwiedzali nasze miasto? Być może chodzi tu o ten niepowtarzalny smrodek moczu, wyzierający niemal z każdego podwórka, o zapach bylejakości, swojskości i zabitej dechami prowincji… Może to jest ten supertajny lep na turystów!
Co robią fani muzyki wszelakiej? Przewalają się przez cale miasto. Ale w pierwszej kolejności najczęściej trafiają na Stary Rynek. Co widzą, jeżeli jeszcze cokolwiek widzą? Ratusz, a z jego prawej strony najpiękniejsze płockie, zabytkowe dziadostwo, kultywowane już od kilkudziesięciu lat – kamienice nr 10-12, a raczej ich wspomnienie, które wahają się, kiedy runąć. Może pod wpływem wysokiej liczby decybeli na festiwalowych gości…
A naprzeciw ratusza kolejna festiwalowa perełka, kamienica odarta z tynku zachwyca swą niestandardową lekkością bytu już od lat wielu, w sezonie letnim przykrywana zręcznie siatką maskującą jej bezpretensjonalną nagość, a informującą nas, ile razy w danym roku będziemy się za nią wstydzić. I kilka kroków dalej kolejne cuda architektury pod numerem 15, 21 i 23 rozmyślają o tym, kiedy się na dobre zawalić. Jak łatwo policzyć, tylko na samym Starym Rynku co najmniej 6 budowli wymaga natychmiastowej interwencji – pytanie czy burzyć, czy rewitalizować, to nie jest mój ból głowy, ale w końcu ktoś powinien się tym zająć!
W każdym razie nie jest to koncepcja zabytkowego rynku, jakie możemy podziwiać w Warszawie, Wrocławiu, Kaliszu, Zamościu, Poznaniu. Powiedzmy sobie szczerze, nikt tu nie ma żadnej koncepcji. Zastanawiam się właśnie, czy komuś w tym mieście zabytek nie pomylił się przypadkiem z ruiną? A może powinniśmy zamknąć festiwalowiczów na plaży, ogrodzić drutem kolczastym, upić do nieprzytomności, żeby się po mieście przypadkiem nie rozłazili? Jeżeli jednakże już się rozleźli w kierunkach wszelakich, to żeby zaobserwować, co nam się jeszcze rozpada, wystarczy dotrzeć na Bielską nr 3.
Swą obskurnością i groźbą zwalenia się w najmniej przewidywanym momencie, straszy również kamienica przy Kazimierza Wielkiego – dawne kino „Diana”. Ukośne pęknięcia elewacji frontowej biegnące nawet przez nadproża dosadnie wskazują na to, że zrobi to, kiedy zechce… A potem powalająca nastrojem „Małej Apokalipsy” ulica Kwiatka. Tu czas się zatrzymał na dobre i za jasnego groma nie chce ruszyć z miejsca. Normalnie wynajmować jako plan filmowy, dorobimy się kokosów!
No i wreszcie architektoniczne „cacuszko”, które wiele lat temu uległo pożarowi – Kolegialna nr 6. Zaprawdę trudno uwierzyć, że w kamienicy mogą zamieszkać… drzewa. A jednak ten cud mamy przed swymi oczami, może powinniśmy postawić jakiś ołtarzyk, zresztą zerknijcie sobie Państwo przy okazji, co się dzieje na ostatniej kondygnacji, tak dla ostrożności i na wszelki wypadek lepiej z drugiej strony ulicy…
Cóż, jeśli festiwalowicze zatoczą się, zataczając niezbyt duże koło, wylądują na Rybakach, a tam kolejne płockie powalające odorem „zabytki”… Dla mnie szczytem perfidii, obłudy i hipokryzji jest wieszanie tablic „Uwaga! Budynek grozi zawaleniem!”. To znaczy, że co? Władze miejskie dobrodusznie ostrzegają nas o tym, że w każdej chwili kamienica przy Kolegialnej czy Bielskiej może zwalić nam się na głowę, załóżcie sobie lepiej kaski, albo w ogóle chodźcie inną drogą. A może skrzyknijcie się i rozbierzcie ten zabytkowy rupieć na własną rękę, bo my Was przecież ostrzegaliśmy!
Kiedyś uczyli mnie w szkole, że jak się wali budowla, to co najmniej na 1/3 swej wysokości – wystarczy popatrzeć na te nasze wąskie ulice i skojarzyć fakty – przechodnie, przejeżdżający samochód, a może autobus… Czy wiele nam brakuje do tragedii, o których potem rozpisują się media? Niewiele, ale może po raz kolejny się uda…
W redakcji podjęliście jakiś czas temu temat „Płockie metamorfozy”, porównując fotografie ulic wykonane kilkadziesiąt lat temu z ich aktualnymi odpowiednikami. Nie wiem, czy efekt przypadkiem Was nie zaskoczy i nie okaże się, że mimo czarno-białych odbitek, Płock niemal sprzed wieku prezentował się piękniej, tętnił życiem i energią, tymczasem teraz w niektórych miejscach wygląda jak miasto tuż po wybuchu albo wielkiej, ojczyźnianej wojnie…
Na dodatek napisałem w zasadzie o tych miejscach, które realnie zagrażają bezpieczeństwu ludzi, a o tych, które są obskurne, śmierdzące, odrapane, łaknące tynku i farby – tak ich wiele, że nawet nie warto wspominać… Więc może jednak ktoś w końcu zauważy ten problem? Jest przecież taka instytucja jak powiatowy nadzór budowlany, która odpowiada również za właściwy stan budowli. Istnieją również środki, a ściślej rzecz ujmując sankcje prawne, którymi wypadałoby „nagrodzić” właścicieli tych za przeproszeniem „zabytków”.
Nie wierzę, że nie można uporządkować tych spraw przez kilkadziesiąt lat. Czego zatem brakuje naszym urzędnikom? Pewnie konsekwencji, uporu, wytrwałości i wizjonerskiej perspektywy rozwoju miasta, jednakże jak tu ją mieć, jeżeli podstawową jednostką czasu jest jedna, samorządowa kadencja? Abo też może skutecznie wybijmy sobie z głowy te koncertowe zapędy, czy też aspiracje i zamiast wielu imprez zorganizujmy jedną, porządną, w której naprawdę jesteśmy the best… Mam tu na myśli Festiwal Zabytkowego Dziadostwa!
Czytelnik
Co sądzicie na temat tego – dość ostrego w osądzie – listu płocczanina? Macie inne zdanie czy podobne? Piszcie na nasz KONTAKT.