Kwiecień… „Na wiosnę kwiatki rosną…” śpiewał kultowy zespół Babsztyl. Chyba warto by już sprawdzić, czy również nasi, „starożytni” płocczanie czuli tę porę roku „w kościach” i mieli do niej taki romantyczny, roztkliwiający stosunek, jakim my, współcześni czasem ją darzymy, czy może wykazywali więcej pragmatyzmu?
A zatem rozważni, czy też romantyczni? Przejdźmy więc szybko do rzeczy, oczywiście przemieszczając się, bagatela 140 lat wstecz…
Na samym początku miesiąca aura niespecjalnie rozpieszczała naszych dziadów, o czym świadczy ta notka zamieszczona w „Korespondencie Płockim””:
„Pogoda. Przez cały zeszły tydzień mieliśmy powietrze zimne połączone z wiatrem, a poniekąd padał i mały deszcz. Ostatnie wiadomości o stanie zasiewów w naszej okolicy są dość korzystne, jednakowoż życzą sobie rolnicy więcej ciepłego powietrza i deszczy, gdyż silny wicher, który przez cały prawie tydzień panował, wysuszył więcej pola, niż to było potrzebne. Na stan rzepaków dają się słyszeć ogólne skargi.”
Zaraz, zaraz mieszczanie z krwi i kości, a tu nagle rozprawiają o zasiewach i o glebie? Właśnie tak było! Nasz periodyk wiele stron poświęcał zagadnieniom rolniczym, przeprowadzając nawet szczegółowe analizy i prognozy, zamieszczając ceny produktów rolnych nie tylko z naszego regionu, ale i z całego świata. Nie zapominajmy, ze Płock był wtedy stolicą województwa, będącego rolniczym zagłębiem.
Jeżeli powodziło się rolnikom, to i mieszczanom los także sprzyjał. Dlatego też naturalnie skupiano uwagę na wieściach płynących z okolicznych gmin i powiatów. Świadczy o tym chociażby poniższa relacja:
„Stolica naszego powiatu Sierpc, podobna jest do wielu innych prowincjonalnych miasteczek; trzy kościoły, dom Magistratu, a obecnie z zaprowadzeniem biura powiatowego przybyło mu kilka pokaźniejszych budowli. Dodaje piękności rzeka przepływająca przez środek, ztąd część miasta handlowa, pobudowana jest na palach, co przypomina z daleka… nader z daleka Wenecję. Niskie położenie gruntów w okolicach Sierpca i obfitość łąk, postawiły nas w tym roku w korzystniejszych od innych miejscowości warunkach. Mamy bowiem dosyć paszy (..) gorzej było z ziarnem; kwietniowe niezwykle mrozy zły wpływ wywarły na zimne nasze grunta i zabrały połowę plonów rolniczych. Zadawalniamy się jednak tem co jest, czego dowodem były częste w tym nawale klęsk czasie zabawy, na których licznie zebrani goście wybornie się bawili, podejmowani z dawną starą, naszą gościnnością.”
Tu na chwilę przerwę, chcąc zwrócić Państwa uwagę na fakt, że autor w dalszej części tegoż samego artykułu zatroszczył się nie tylko o spuściznę, jaką zastaną po ówczesnym przyszłe pokolenia, czyli de facto o nas, lecz również zapoczątkował ideę, którą śmiało nazwać by można pre-ekologiczną. Przejdźmy więc dalej:
„Stan okolicy byłby dosyć zadawalniający, gdyby nie gwałtowny ubytek lasów. Wartość drewna z każdym miesiącem wzrasta, parowe i nie parowe tartaki przerabiają go na bale i deski, których pierwszorzędny gatunek nie jest wcale dostępny w okolicy. Lasy nasze systematycznie na towar zamieniane, wędrują w szczęśliwsze strony. Z obawą też pewną patrzymy w zagadkową przyszłość, gdy już nie będzie czym palić, ale od czegóż jest postęp; jak zużyjemy co jest na ziemi, zaczniemy dobywać, ukryte w niej skarby, ale one nie dadzą nam już tak jasnego płomienia w kominku, przy którym dawniej się ogrzewali przodkowie nasi.”
Cóż… stało się i nikt już pewnie tego nie odwróci; od Płocka aż po Sierpc lasów, jak na lekarstwo, a przyczyną tych spustoszeń była (tak mnie przynajmniej uczyli w szkole) rabunkowa polityka rosyjskiego zaborcy. Obecnie rozgorzała dyskusja na temat ratowania Puszczy Białowieskiej poprzez… jej wyrąb, taki zupełnie nowatorski ministerialny pomysł, który bez wahania wpisuje się w logikę, że jak głowa boli, to trzeba ją uciąć, a wtedy nie ma już problemu.
Mimo wszystko wolałbym jednak, żeby tysiącletni bór spokojnie sobie rósł i szumiał, nawet jeśli czai się w nim jakiś niezwykle drapieżny, niebezpieczny szkodnik…
Już w jednym z ostatnich kwietniowych numerów „Korespondenta” znalazłem wieści, które nie dość, że tryumfalnie obwieszczały nadejście wiosny, to jeszcze wskazywały na to, iż naszym przodkom poetyckiego natchnienia wcale nie brakowało:
„Kilka dni prawdziwie wiosennych ożywiło całą, uśpioną dotąd przyrodę. Oziminy się ruszyły strojąc pola zielenią; krzewy i drzewa okryły się pączkami, które pękać już zaczynają; bociany powróciły z zamorskich krain, radosnem klekotaniem witając swe gniazda, a skowronki wdzięcznie przyśpiewują rolnikom, którzy po długim zimowym wypoczynku, z całą gorliwością zabrali się do pracy. Wszystko do życia wróciło, wszystko zapowiada nam powrót tak długo wyczekiwanej wiosny, a pokrywająca pola zieloność nadzieję w nas budzi, że może rok bieżący choć w części, nam ziemianom wynagrodzi straty, w dwóch ostatnich latach poniesione.”
Oczywiście, mieszkańcy naszego grodu nie zajmowali się tylko pogodą i agrokulturą, życie toczyło się dalej także w samym środku miasta. Czym prędzej zatem w kwietniu 1876 roku przystąpiono do porządków, kierując przy okazji dość uszczypliwe uwagi pod adresem płockiego Magistratu:
„Najpiękniejszym spacerem w Płocku jest niewątpliwie most i Radziwie; zarząd miasta więc, o ile mu możność pozwala, winienby dążyć do udogodnienia i upiększenia najmilszej dla Płocczan przechadzki. Rzecz się ta ma wszakże inaczej, ulice bowiem i ścieżki prowadzące przez ogród po-Dominikański do mostu, pozostają obecnie w zaniedbaniu, nazbyt naśladującem dziką naturę. Jeżeli już nam nie idzie o całość nóg własnych, to choćby tylko przez bardzo usprawiedliwioną chęć dobrego przedstawienia się obcym – uporządkujmyż przynajmniej główną ulicę ogrodową, stromo w dół się opuszczającą, bo ta istotnie dziś przypomina, niektóre sypiące się w gruzy tatrzańskie szlaki kamienne.”
Wydawałoby się, że onych czasach wola Najjaśniej Panującego nam Pana wszystko regulowała co do kropeczki. Jednakże my, Polacy, mamy coś takiego we krwi, że rozkazy, uniformy i schematy wywołują w nas ciężką alergię, a im dłużej zgłębiam naturę „prapłocczan” dochodzę do przekonania, że ci mieli tego czynnika w dwójnasób.
Jednakże opieszałość władzy nie była jedyną przywarą, z którą walczono słowem i piórem. Równie powszechnie szerzyły się nadużycia, które tyczyły się także pozycji wynikającej z piastowanego zawodu:
„Listy do redakcji – Szanowny Redaktorze. Upraszam o umieszczenie mego listu w swym Piśmie, aby czytelnicy raczyli mi dać objaśnienie, jak obywatel ziemski ma rozumieć wezwanie wójta, które dosłownie przytaczam i czy ma się zastosować do niego w zupełności? – Mam honor Wielmożnego Pana wezwać, aby dnia jutrzejszego t. j. Czwartek, punkt na godzinę 12 w południe i najniezawodniej raczył wysłać powóz lub odpowiedni wolant, przynajmniej w trzy dobre konie i z przyzwoitą uprzężą do ……… pod przejazd Wielmożnego Naczelnika powiatu i Urzędnika do miasta powiatowego, furman zaraz po przybyciu do ……. winien się zameldować u Wachmistrza straży miejskiej. Podpisano – Wójt.
Od red. – Pisano wiele o nadużyciach z różnych stron kraju, jakie są popełniane w zarządach gminnych, ale o tak rażącem śmiałością i przechodzącą wszelkie granice możebnej tolerancji, zapewne ani zamarzyć można było.”
Dzisiaj pewnie byłoby krócej – Podstawcie mi tu zaraz jakąś „bryczkę”, byle „wypasioną” i z pełnym bakiem, bo nie byle gościa przyjmuję!
Kontynuując ten wątek, pewien lekarz miał w tym czasie poważny problem z przyswojeniem sobie przysięgi Hipokratesa. Nie dziwię się, bo wiele hektolitrów wody w Wiśle od tego czasu upłynęło, a wydawałoby się proste, jak konstrukcja cepa przesłanie starożytnego „doktorka” ma co rusz, mrożące krew w żyłach poddającej się procedurze leczenia gawiedzi, zaskakujące swą interpretacją odsłony:
„W Wroroneżu lekarz tamecznego urzędu lekarskiego doktór medycyny Michaił Esaułow skazany został na 50 rubli kary pieniężnej i dwa miesiące aresztu za usunięcie się od niesienia pomocy topielcowi. Doktór znajdował się w kąpieli, gdy w pobliżu człowiek utonął, nie słuchał wołań o pomoc, lecz ubrał się i skierował się do domu; na domiar zaś wszystkiego przechodząc koło odcieranego topielca, nie zbliżył się nawet do niego, lecz z góry zawyrokował, że ratunek daremny. Tymczasem topielca odratowano a pan doktór w odwachu rozpamiętywa niestałość rzeczy ludzkich. Proces ten ma donioślejsze znaczenie z powodu zamierzonej reformy ustawodawstwa o obowiązkach lekarzy.”
No dobrze, walczyli nasi dziadowie z bałaganem, nadużyciami i korupcją, ale w końcu zbliżał się maj! Wielka majówka, albo chociażby jakaś mała, tycieńka majunia…
Posuwając się w porządku chronologicznym – zapomnijmy o 1 Maja – Najjaśniejszy Pan pewnie by swą carską brodę zjadł, niżby miał docenić trud ludu pracującego miast i wsi, drugi dzień… Święta Flagi (jak by nie było – polskiej) w rosyjskim zaborze też nikt nie uwzględnił, jak też i Święta Konstytucji 3 Maja – ze zrozumiałych wyżej okoliczności… Jak zatem!? Jak zatem!? Bawili się płocczanie!? Odpowiedź jest prosta – na Odpuście!!!:
„Kościół Katedralny Płocki obchodzi corocznie w dniu 2 maja uroczystość swego i całej Diecezyi patrona, św. Zygmunta, króla i męczennika, do którego przywiązany jest odpust. Św. Zygmunt był królem Burgundyi (516 – 524) poniósł za wiarę św. męczeństwo od bałwochwalczych jeszcze wówczas Franków, którzy go do głębokiej wrzucili studni. Tutejszy Kościół Katedralny od dawna posiadał już relikwie tego świętego, kiedy Kazimierz Wielki Król Polski w roku 1370 na łowach w Przedborzu nad Pilicą, skutkiem upadku z konia, niebezpiecznie zachorował i chorobę tę w klasztorze Cystersów w Koprzywnicy przeleżał. Tam zrobił ślub, że skoro wyzdrowieje, zaraz katedrę Płocką zrestauruje; słowa tego dotrzymał i wtenczas sprawił srebrny relikwiarz, wyobrażający głowę z koroną, w którym czaszka tego Świętego umieszczona; po skończonem solennem nabożeństwie, ludowi zgromadzonemu do całowania bywa podawaną.(…)Pod górą Tumską jest źródło noszące nazwę studni św. Zygmunta, a lud prosty utrzymuje jakoby woda z niego pomagała w słabościach, gdyż podług ich mniemania, głowa świętego w tym miejscu wypłynęła.”
No… szacun wielki za nerwy, jak postronki!!! Hitchcock u dziadów naszych ledwie kwalifikowałby się przedszkola. Dlatego też ubolewam z tego powodu, że posuwając się z pokolenia na pokolenie stajemy się nad wyraz wrażliwi i emocjonalnie jacyś tacy niestabilni, wewnętrznie „rozmemłani”… Dajmy na ten przykład – gdyby mnie jakieś szczątki ludzkie zupełnie już nieożywione, niespodziewanie zgoła wypłynęły z kranu… chociaż z ożywionymi byłoby jeszcze niewspółmiernie gorzej… pewnie bym najpierw dostał prawie że zawału, potem przez długi czas piłbym wodę nawet z kałuży, byleby tylko nie z TEGO KRANU, a na pojawiające się u mnie słabości… używałbym zupełnie innych płynów lub też trunków…
Jednakże kwiecień 1876 roku obfitował również w sukcesy i to na różnych niwach. Ot chociażby ludzie sobie zwyczajnie, jak to w monarchii bywa, awansowali:
„Przez Najwyższy Rozkaz do Wydziału wojny dnia 4 kwietnia b.r. wydany, Naczelnik Zarządu Żandarmskiego powiatów Płockiego i Płońskiego major Aleksiejew awansowanym został za odznaczenie się w służbie do stopnia podpułkownika.”
Pojawiły się również osiągnięcia w dziedzinie archeologii… czasem nawet pospolicie łupieżczej:
„Skarb. W zeszłym tygodniu w osadzie Drobin, w pogorzeliskach domu będącego ostatecznie własnością Abraama Kinkiela, znaleziono zakopane w ziemi kilka garncy monety srebrnej, pruskiej z zeszłego stulecia. Zanim miejscowa władza powzięła o tem wiadomość, znalazca już zdążył znalezione pieniądze sprzątnąć tak, iż tylko 32 sztuki złożone zostały u miejscowego wójta.”
„Wykopalisko w Sierpcu. W mieście Sierpcu, nad rzeczką Sierpienicą, na drugim jej brzegu obok szlachtuza (rzeźni – przyp. aut.), znajduje się kawałek gruntu ½ morga obejmujący. Okalające to miejsce łąki z grubym pokładem torfu nasuwają przypuszczenie, że musiały tu istnieć jakieś mury obronne ze wszystkich stron wodą oblane. Przy wybieraniu kamieni robotnicy natrafili na pokład doniczek glinianych, których wydobyto 10 sztuk, lecz potłuczonych(..) Przy wydobywaniu doniczek robotnicy znaleźli lichtarz, następnie przez nich ukryty i kulę kamienną małą, z grubsza tylko obrobioną. Kula ta wskazuje, iż istnienie tych murów odnieść można do XIII lub XIV wieku.”
Jeżeli już idziemy tropem poszukiwaczy zaginionych lub też na razie nikomu niepotrzebnych skarbów, nie sposób „zaczepić” o ówczesne kroniki policyjne. Niewątpliwie, współcześni nam złodzieje nie wymyślili ognia, a nawet śmiem twierdzić, że brakuje im finezji i polotu. Ale… czyżby czytali „Korespondenta Płockiego”? Oto udokumentowany, a może nawet pierwszy „wkręt na listonosza”:
„Kunszt złodziejski dąży w naszym grodzie naprzód na drodze postępu i doskonali się; my zaś biedne tego kunsztu ofiary mało przedsiębierzemy.(…) W Czwartek w jednym z domów weszła do kuchni kobieta i oddawszy służącej list prosiła o wręczenie go Państwu i o natychmiastowy odpis. Służąca zostawiwszy w kuchni kobietę pobiegła do pokoju, pani odpieczętowawszy kopertę wydobyła z niej… drugą kopertę, również opatrzoną pieczęcią, rozerwawszy i tę znalazła w niej kawałek niezapisanego papieru. Zdziwiona pobiegła do kuchni dla rozmówienia się z posłanką tej dziwnej missywy, ale kobiety już nie zastała, a wraz z nią zniknęło siedm łyżek i pięć nożów!”
Wróćmy jednakże w tym miejscu do pytania zasadniczego, postawionego przeze mnie na początku artykułu – jacy byli nasi dziadowie, bardziej rozważni, czy też romantyczni? Agrokultura i nowinki dotyczące obserwacji budzącej się do życia przyrody nie wskazały jednoznacznej odpowiedzi, może zatem więcej światła na ten problem rzuci nam bliższe spojrzenie na życie kulturalne miasta:
„Teatr. W początku tego tygodnia Towarzystwo Dramatyczne pod dyrekcją p. J Texla, po daniu 98 przedstawień, opuściło mury miasta naszego, a smutna cisza zaległa osamotniony gmach teatralny. Ostatnie przedstawienia ożywione zostały występami panny Brzechffa, utalentowanej śpiewaczki w Fauście Gounod’a i w Violecie Verdi’ego. Mamyż przypisać prostej losu psocie, czy też zręcznej taktyce p. Texla , że miłe scenie naszej zjawisko ukazał nam na samym wyjezdnem(…) Pod względem artystycznego ukształcenia, umiejętności i szkoły – panna B. niewątpliwie najpierwszą jest śpiewaczką(..) przy tym posiada skalę głosu niezwykłej rozciągłości, a dźwięk tonów niskich i wysokich przyjemny. Sympatyczny wpływ talentu oddziaływał widocznie na innych artystów występujących w Violecie – pan Koziołowski śpiewał z wielką starannością i uczuciem, a pan Koehler sute wywołał oklaski. Pan Texel wraz z Towarzystwem pojechał do Piotrkowa.”
W pogoni za niechybnym odtrąbieniem sukcesu, nazbyt pospiesznie odczytałem następną notatkę, że oto jakiś pan flirtuje sobie w kwietniu ze żniwiarką z Warszawy. Otrzeźwiwszy się nieco dotarło do mnie, że to absurd, bo kto słyszał o żniwach w kwietniu i na dodatek w stolicy? No ale… o to chodzi, że nie ma się co tak sprężać i nakręcać, bo ni stąd ni zowąd, jakaś sprężynka lub żyłka może niepotrzebnie pęknąć i dobre chęci szlak trafi:
„Pan Florian Grubiński, wynalazca żniwiarki Warszawianki, otrzymał za takową również patent z Londynu”
Nie jest zdrowo też przesadnie zatapiać się bez reszty w stany romantyczne, albo nawet odmienne stany świadomości, bo mogą być one zgubne dla doznającego rozkoszy zatapiania się w nie, o czym niechybnie i równocześnie na pohybel świadczy ta lakoniczna notka:
„W dniu 19 tego miesiąca praporszczyk konnego, konsystującego tu pułku Muromskiego Miałło wystrzałem z pistoletu odebrał sobie życie. Powodem samobójstwa miała być melancholja, której ten młody człowiek podlegał.”
Tak, zupełnie to zrozumiałe… W ten sam dzień, kiedy wraz z trupą wyjechała z miasta śpiewaczka Brzechffa, świat na dobre stracił kolory… A na takie problemy może tylko zaradzić:
„F.Szabrański Właściciel Składu Materjałów Aptecznych i Farb ma honor zawiadomić Szanownych interesantów, iż posiada w swym składzie znaczny wybór okularów, binokli i konserwów do oczu, potrzebującym dobiera stosownie według prawideł nauki do wzroku, tamże można dostać pojedynczych szkieł do okularów, gdzie zarazem uskutecznia się wprawianie tychże.”
A z nowymi konserwami na oczach, jakżeby mogło być inaczej, świat znów nabiera blasku!
Zapraszam już niebawem do następnej, niesamowitej podróży…