REKLAMA

REKLAMA

Okiem Robaka: Płocka noc listopadowa

REKLAMA

Nastała właśnie pora roku, która nieodmiennie kojarzy nam się z szeregiem patriotycznych rocznic, w tym również z powstaniem listopadowym. Tę niezwykle ważną w historii Polski cezurę tradycyjnie zwykliśmy wiązać z takimi miejscami i wydarzeniami, jak sprzysiężenie w Szkole Podchorążych Piechoty i wybuch powstania w Warszawie, bitwy pod Stoczkiem, Wawrem, Dębem Wielkim, Iganiami, Ostrołęką… A czy płocczanie 185 lat temu też mieli jakikolwiek udział w tym niepodległościowym zrywie?

Przeczytajrównież

Jak w innych tego rodzaju sytuacjach, nie pozostali bierni i dołożyli swój wkład – może nie odegrali aż tak spektakularnej roli, a nasze miasto nie było jedną z głównych aren działań wojennych, jednakże i Płock i ludzie zapisali się chlubnie w polskiej historii.

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.

Nasze miasto w listopadzie 1830 roku było stolicą województwa i liczyło sobie około 10 tysięcy mieszkańców. O wybuchu powstania płocczanie dowiedzieli się dopiero 3 grudnia, kiedy to poczta konna z Warszawy przywiozła do miasta „świeżą” prasę. „Powszechny Dziennik Krajowy” i „Kurjer Warszawski” informowały o wybuchu rewolty przeciwko znienawidzonemu carowi. Dziś w dobie wszechobecnej sieci i dostępności wszelkiej informacji, zanim jeszcze zdążymy o niej zamarzyć, taka sytuacja wydaje się nieprawdopodobieństwem… A jednak ludzie jakoś żyli, świat toczył się swoim tempem, no może ciut bardziej dostojniej, niż teraz…

Jeszcze płocczanie nie zdążyli ochłonąć po wieściach o wybuchu powstania w stolicy, gdy napłynęły nowe, bardziej zatrważające. Otóż generał Józef Chłopicki wydał rozkaz do wymarszu III Pułku Piechoty – jedynego wojska, jakie stacjonowało w tym czasie w Płocku. Natychmiast obywatele miasta zadbali o to, jak to wiele razy wcześniej, a i potem bywało, aby zapewnić miastu ochronę. Niezwłocznie powstał Komitet Przestrzegający Porządku i Bezpieczeństwa, który powołał do życia formację, będącą swego rodzaju połączeniem dzisiejszej straży miejskiej i gwardii narodowej.

Już w południe nazajutrz Komitet nakazał „… aby przy każdym domu paliła się w nocy latarnia, aby szynki i handle już o 9 wieczorem zamknięte były, aby każdy obywatel otrzymawszy palet stawienia się na straż, niechybnie osobiście się stawiał”.

W nocy wystawiano warty przy ważniejszych obiektach – kasach publicznych, więzieniu, magazynach solnych i… składach trunków Administracji Dochodów Municypalnych. Jakież to były trunki? Wiadomo, że nie syropy na kaszel. Tu można na sprawę popatrzeć nieco z przymrużeniem oka. Otóż w tamtych czasach obywatele również płacili podatki – szczególnie dotkliwym i znienawidzonym przez ludność był podatek od alkoholi, czyli tzw. „kabat”. Wiadomo – benzyny jeszcze wtedy nie było, a zatem całe odium ówczesnej „skarbówki” skupiło się na szlachetnych trunkach… Z tych też względów zachodziła realna obawa, że jeśli zdesperowane do granic możliwości społeczeństwo magazynów nie złupi, to przynajmniej je podpali, co też zresztą próbowało nieskutecznie uczynić 4 grudnia 1830 roku.

Oczywiście w tych dniach były jednakże zagadnienia o wiele istotniejsze od degustacji. Wkrótce powstał w Warszawie Rząd Tymczasowy, który wezwał naród do broni. Na ten apel ochoczo odpowiedzieli również płocczanie. Z uformowanej już Straży Bezpieczeństwa wybrano ludzi zdolnych do służby wojskowej. Łącznie województwo płockie miało obowiązek wystawić 10 batalionów Gwardii Ruchomej, uzbrojonych w broń palną bądź kosy każdy po 1000 osób. Dowództwo nad tą formacją objął pułkownik Antoni Mieszkowski. Następnie powołano do życia na wzór kościuszkowski jeszcze dwa bataliony, złożone jeźdźców, od każdych „… 50 dymów, co uczyniło na miasto Płock 12 jeźdźców”.

Utworzone w Płocku oddziały odegrały potem bardzo ważną rolę w prowadzonej przez generała Prądzyńskiego wojnie partyzanckiej, wiążąc swymi działaniami siły wroga prawego skrzydła.

Do udziału w powstaniu wezwano również wojskowych weteranów. W pierwszych dniach grudnia do miasta ze wszystkich stron ciągnęli również ochotnicy w takiej liczbie, że zaczęło brakować i miejsca i żywności. Nie lada problemem było także wyposażenie żołnierzy, ich ubiór i uzbrojenie. W mieście było jedynie 3 puszkarzy (rusznikarzy), 10 kowali i 6 ślusarzy, którzy wraz ze swymi czeladnikami pracowali niemalże dzień i noc. Ważne były również mundury, tym bardziej, że zbliżała się zima. Do ich uszycia sprowadzono kilkudziesięciu krawców i szewców z Sierpca Lipna, Dobrzynia, Wyszogrodu i Płońska.

Oczywiście pośpieszne zabiegi aprowizacyjne słono kosztowały, a zatem w tym celu na ludność i właścicieli ziemskich nałożono podatki. Tym niemniej nie brakowało również hojnych darczyńców, którzy ze wszystkich sił wspierali narodowy zryw. I tak chociażby Prezes płockiej Komisji Wojewódzkiej, weteran wojen napoleońskich, generał Florian Kobyliński przekazał 25 tysięcy złotych, Antoni Zieliński natomiast 1200 złotych 100 korców zboża, 20 owiec, dwa woły, oraz dwie armaty, bęben i trąbę, tymczasem niejaki Ignacy Chełmicki z Okalewa 50 wołów… Ofiarodawców, rzecz jasna, było znacznie więcej. Odziani i wyposażeni żołnierze dzięki poświęceniu płocczan, którzy nie mogli osobiście bronić ojczyzny, wkrótce ruszyli na wojnę przeciw Rosjanom. Po wymarszu pułków pieszych przyszedł niebawem czas na konnych.




Przeglądu sformowanych w Płocku dwóch batalionów jazdy dokonał sędziwy pułkownik Augustyn Zawadzki na placu musztry, przylegającym wówczas do ulicy Misjonarskiej – na części terenu obecnego więzienia i dawnego szpitala żydowskiego (później zabudowania „Witaminy”)

Przyszedł rok 1831 i najpierw dzięki zwycięstwom pod Stoczkiem i Dobrem przynosił ludziom nadzieję na rychłą wolność. Nasi przodkowie podgrzewali ją w sobie na różne sposoby. Śpiewanie patriotycznych pieśni, wiece, przemówienia, kazania były na porządku dziennym, jednakże niepoślednią rolę spełniał także „Goniec Płocki” – pierwsze płockie czasopismo wydawane we wtorki i piątki zachęcało do poświęcenia i obrony ojczyzny.

Niebawem przyszły też pierwsze niepokoje i obawa przed klęską – 25 lutego rozegrała się krwawa bitwa pod Grochowem. Lada dzień spodziewano się ataku Rosjan na Warszawę, na lewy brzeg Wisły. Mógł on nastąpić również w Płocku. Z też powodu wydano rozkaz aby „…wszelkie promy, statki wodne i barki na lewy brzeg były przeprowadzone, te zaś które nie mogą być przeprowadzone, za zbliżeniem się nieprzyjaciela należy zniszczyć”.

W marcu wróg przekroczył granice województwa płockiego, dochodziły pełne trwogi wieści, że jest już w Pułtusku, Ostrołęce, Nasielsku. Rosjanie nie obrali jednakże Płocka, jako głównego kierunku ataku. 18 czerwca do Płocka wkroczył od strony Ciółkowa lekki oddział jazdy atamana Własowa. Jego zadaniem było rozpoznanie oraz zajęcie zapasów żywności i pieniędzy, a także przeszkodzenie nowemu poborowi rekrutów do polskiego wojska. Płock był jednakże na tę okoliczność przygotowany. Natychmiast zatem ewakuowano na drugi brzeg Wisły rekrutów, dokumentację miejską, żywność i kasy z pieniędzmi. Krótka wizyta wroga w naszym mieście spowodowała jednakże tragiczne następstwa: wielu płocczan zapadło na cholerę, która to panoszyła się w rosyjskiej armii. Płocczanie borykali się z epidemią tej śmiertelnej choroby aż do jesieni 1831 roku.

I jeszcze raz Rosjanie „odwiedzili” Płock. Tym razem 8 lipca nadciągnęli czterema drogami od północy, zajęli miasto i okolice. Rosjanie próbowali przeprawić się przez Wisłę, tymczasem płocczanie ze Straży Bezpieczeństwa prowadzili ostrzał z wysp rzecznych od strony Radziwia. Na ulicach miasta pojawił się rosyjski feldmarszałek Iwan Paskiewicz. Jednakże wkrótce nadciągnęło w okolice Bulkowa również regularne polskie wojsko. W tej sytuacji Rosjanie nie chcąc podejmować otwartej bitwy opuścili Płock w nocy 12 lipca.

Tym niemniej już w lecie 1831 roku wiadomo było, że powstanie z każdym dniem chyli się ku upadkowi. I jeszcze raz, już w ostatnim akcie, nasze miasto zapisało się na kartach polskiej historii. 23 września w sali płockiego ratusza o godzinie 11 rozpoczęła się ostatnia sesja sejmu Królestwa Polskiego, której przewodniczył wojewoda Antoni Ostrowski. Parlamentarzyści powierzyli naczelne dowództwo nad wojskiem generałowi Janowi Nepomucenowi Umińskiemu, a w obliczu klęski powstania obradowano również nad rozwiązaniem sejmu.

Wtedy też poseł Godebski powiedział: „Dopóki jest wojsko, dopóki jest jeden generał, który chce zginąć, dopóty my nie mamy prawa wyrokować ostatecznie… Tracimy wszystko. Nie tracimy honoru narodowego.”

Ostatecznie sejm jakby symbolicznie odroczył swą sesję, jak się potem okazało aż na niemal 90 lat… Potem dla upamiętnienia tego jakże ważnego w historii Polski wydarzenia na ścianie płockiego ratusza wmurowano marmurową tablicę ze słowami – „Tu na ratuszu ostatni sejm Królestwa Polskiego solwował swą sesję 23 września 1831 roku”.

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgadzam się na warunki i ustalenia PolitykI Prywatności.

REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU