Pomiędzy wiosną, a karnawałem…
Być może dla niektórych z Państwa będzie to felieton nie na miejscu, albo też dokładniej, nie w odpowiednim czasie, bo przecież tak wiele i tak źle dzieje się tuż obok naszych granic, sytuacja polityczna absolutnie optymizmem nie napawa. Oczywiście to prawda, jednakże uznałem, że właśnie teraz, w trakcie tej powodzi niepomyślnych wieści, i mnie i Państwu należy się chwila wytchnienia. Zatem skrzętnie omijając alarmujące nagłówki, spróbowałem dokonać małego resume pod kątem karnawału i pukającej do naszych serc i umysłów wiosny…
[dropcap]T[/dropcap]ak to już jest na tym bożym świecie, w jednym miejscu ludzie drżą o swe życie albo też bohatersko wystawiają je na świst kul, w innym beztrosko świętują. W chwili, kiedy piszę te słowa, na drugiej półkuli Rio wciąż pulsuje w rytmie samby, wirujące, roztańczone półnagie tancerki, muskularni tancerze, rozgrzane do czerwoności szaleństwo trwa dzień i noc… Także nawet w naszym kraju, pomimo całej powagi sytuacji, nie zapomnieliśmy, że to również czas zabawy.
O tym, że można się bawić wszędzie i w każdym czasie, przypomniał nam pewien europoseł z Wrocławia, który karnawałowe szaleństwo rozpoczął na wysokości kilku tysięcy metrów (jak powiadają górale, świeże powietrze sprzyja absorpcji wysoko oktanowych płynów). Niestety, lot trwał krótko, a na lotnisku we Frankfurcie jest wyjątkowo zgniła atmosfera, o czym niejeden polski polityk się już przekonał. Mimo ekstremalnie niesprzyjających warunków, zamiast sakramentalnego zawołania bojowego Nelli Rokity – „Ludzie! Niemcy nas biją!”, nasz dzielny eurodeputowany bohatersko bronił się przed atakiem niemieckich celników, jak sam zresztą stwierdził „używając samych ust….”. Wyjątkowo szczery i odważny „coming out”, nawet w dobie gender…
Zaraz potem ideę, że to w końcu czas niejednokrotnie niepohamowanej zabawy podchwycił naród, a przynajmniej co bardziej „rozgarnięte” jednostki. I tak chociażby w Kostrzynie policja zatrzymała „chwiejnie” poruszający się samochód. Nietrudno się domyślić, że kierujący był pijany, prawa jazdy nie można mu było zabrać, bo go jeszcze nie posiadał i właśnie pobierał nauki, jak to się robi… Tymczasem pasażerem pojazdu był nie mniej pijany właściciel tego „krążownika szos”, występujący w roli nauczyciela. Obydwaj imprezowicze wspólnie zapracowali na nadzwyczaj wyśrubowany wynik absorpcji – ponad 6 promili! Już wiadomo, dlaczego WORD–y świecą pustkami, najprawdopodobniej stosują mało atrakcyjne, nie przekonujące systemy szkolenia!
[dropcap]O[/dropcap]czywiście to nie wszystko. Pewien „zabsorpcjonowany” z Bielawy (woj. dolnośląskie), chcąc, aby miejscowi policjanci też poczuli karnawałowy nastrój, zaparkował swój samochód wprost w ich radiowozie, ci akurat nie znali się na tym, co to „fun”. Jednakże z kraju płyną również budujące przykłady – policjanci spontanicznie przyłączają się do karnawałowej zabawy! Powszechnie wiadomo, że policyjna robota z gruntu nudna jest i smutna. Trzeba spokojnie się przyglądać, jak się inni dobrze bawią. W tej sytuacji jeden z nich w Giżycku, co prawda po służbie, zwyczajnie nie wytrzymał i przyłączył się do imprezowego szaleństwa – zaaplikował sobie słuszną dawkę płynu rozweselającego, potem pojeździł sobie autem, wdał się w uliczną awanturę, a kiedy zrobiło się gorąco, nonszalancko pozwolił usiąść za kierownicą wybrance swego serca. Tymczasem kobieta też wcześniej za kołnierz nie wylewała, ale wiadomo, że karnawałowe sukienki ze swej natury bywają raczej skąpe i rzadko posiadają takie wyposażenie jak kołnierz…
Ale dość już o tym. Żeby była zabawa, nie wystarczą trunki, musi być oprawa! O fajerwerki próbował zadbać pewien mieszkaniec Góry Puławskiej (woj. lubelskie), przewożąc niewybuch z czasów II wojny światowej w swym osobistym fordzie. Zawsze uważałem, że samochody tej marki sprawdzają się w najprzeróżniejszych sytuacjach. Znów policjanci popsuli zabawę, ewakuując stację benzynową, na której z głupia frant skontrolowali rzeczone auto wraz z jego pirotechniczną zawartością. Na domiar złego, pokrzyżowali również fajerwerkowe przygotowania w jednym z bloków mieszkalnych w Bytomiu, gdzie skonfiskowali podobne powojenne cudo pieczołowicie przechowywane w mieszkaniu przez jednego z lokatorów…
Analizując opisane wyżej przypadki z ostatnich kilku dni można dojść do wniosku, że policja jest służbą, która zdecydowanie, poza nielicznymi wyjątkami, utrudnia kreatywne spędzanie czasu wolnego obywatelkom i obywatelom wolnego w końcu kraju…
Ale zabawa trwa dalej! Na przykłady niepohamowanej balangi wpadli kontrolerzy inspekcji handlowej w Łodzi. Okazuje się, że najlepsza impreza jest na zapleczu. Jak wiadomo, Łódź miastem nawet dużym jest, nie ma jednakże naturalnej bazy – rzeki, jeziora, jakiegokolwiek akwenu… I jak przy tej wyrwanej z kontekstu nazwie, w zastanych warunkach geomorfologicznych, określających egzystencjalną przestrzeń można popływać? No pewnie, że nie łódką, jeżeli już, to tylko samochodem… albo tramwajem, albo w garkuchni. Łódzcy kucharze są, jak się okazało nad wyraz kreatywni – przyrządzali kurczaka a’la indyk lub wieprzowinę a’la cielęcina. Magda Gessler powinna być zachwycona! Ciekaw jestem tylko, czy ich kreatywność kulinarna przebiegała również w kierunku przeciwnym, w innym wypadku tę twórczość kucharską trzeba by nazwać zwykłym oszustwem. Aż szkoda, żeby coś, co wyglądało jak łabędź, nazywać po prostu kaczką… I to w buraczkach.
[dropcap]A[/dropcap] propos drobiu. Lecą do nas, jak raportują ornitolodzy, bociany. Co prawda, na razie ich zdecydowana większość zatrzymała się w Turcji. Podobno czekają na tak zwane prądy wstępujące, które to mają przywieść je aż do Polski. W kontekście Dnia Kobiet na prądy wstępujące liczą również wszyscy dorośli, a czasem niezbyt dorośli Polacy. Trzymamy kciuki za meteorologię, wspólnie z bocianami…
Pozostańmy jeszcze w zagadnieniach przyrody… Rosjanie na Syberii odkopali ogromnego wirusa sprzed 30 tysięcy lat. Okazało się, że jednokomórkowy mamut ożył i jest w stanie zarażać. Być może o skutkach tej epidemii dowiadujemy się codziennie od kilkunastu dni z pierwszych stron gazet…
Atak jednokomórkowców dotarł również do Polski, w obawie przed epidemiologicznym zagrożeniem policja musiała zabezpieczyć „Żyletę” podczas meczu Legii z Jagiellonią Białystok. Na zagrożenie zarazą odpowiedzieliśmy… tramwajami. Wyślemy do Moskwy 120 tych jednostek bojowych o wdzięcznej nazwie Fokstrot, mam nadzieję, że będą jeździć wzdłuż torów…
Wiosna rozleniwia, najzwyklej w świecie otumania, chodzimy naćpani jej atmosferą… I ten nasz nienaturalny stan postanowili wykorzystać urzędnicy „skarbówki”, na szczęście na razie tylko z Małopolski. Ten iście szatański i krakowski pomysł polega na tym, że „fiskusowcy” będą pomagać wypełniać zeznania podatkowe w… hipermarketach. Proste, ale genialne!
– Nie ma Pani dochodów? A ta torebeczka od Vuittona, pewnie z lumpseksu? No, radzę się przyznać…
Jak się okazało, czyhają na nas równie podstępnie także inspektorzy ZUS-u. Perfidnie, z zaskoczenia, bez ostrzeżenia skontrolowali, czy ludzie na zwolnieniach się leczą… Wyszło na jaw, że i owszem, choć czasami w ogródkach działkowych, albo na wycieczce do Egiptu. No i cóż w tym złego? Skoro NFZ nie jest w stanie sfinansować takiej terapii, to światły Polak – patriota, w trosce o własne zdrowie po prostu do tego biznesu dokłada!
Teraz powinna pojawić się jakaś konkluzja, taki jest przynajmniej teoretyczny wymóg tej formy literackiej. Zatem spróbuję – czy nie macie Państwo wrażenia, że przez całe swoje życie tkwimy pomiędzy wiosną , a karnawałem?