REKLAMA

REKLAMA

Okiem Robaka: Nie warto grzebać się w śmieciach…

REKLAMA

(…)Nie zamierzam forsować tu poglądu, że Stany Zjednoczone nic nie wniosły do cywilizacyjnego dorobku, poza gumą do żucia i Coca-Colą, twierdzę jedynie, że nawet przełomowe osiągnięcia są rozgniatane w trybach mechanizmu, któremu na imię Komercja. Wszechobecny pogląd, że wszystko ma swoją cenę, skierował nas w bardzo niebezpiecznym kierunku – być może cywilizacyjnej przepaści.

Przeczytajrównież

[dropcap]N[/dropcap]ie tak dawno rozgorzała dyskusja, dotycząca niewybrednych sformułowań Radosława Sikorskiego na temat aliansu ze Stanami Zjednoczonymi. Na wielkiej polityce znam się raczej słabo, zatem nie podejmuję się oceniać, czy nasz wylewny minister ma rację, czy też z pochopną nonszalancją bagatelizuje potencjalne korzyści, wynikające z polsko-amerykańskiej, militarnej współpracy.

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.

Jednakże warto chyba na to zagadnienie popatrzeć dużo szerzej. Przypomniały mi się lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, kiedy to każdy produkt z nalepką „made in USA” traktowaliśmy niemal jak Świętego Graala, relikwię, wyróżnik nobilitujący posiadacza spośród bezbarwnego tłumu. Łapczywie chłonęliśmy modę, filmy, muzykę, podziwialiśmy drapacze chmur, autostrady, samochody, bezwiednie naśladowaliśmy sposób bycia. Pamiętam, jak mój kumpel ze szkoły średniej po niespełna miesięcznym pobycie za oceanem u swej ciotki, na długo „złapał” amerykański akcent, stając się oczywiście przedmiotem drwin.

Zapatrzeni w światowy blichtr, staliśmy się „Kubańczykami Europy”. Mogłoby się wydawać, że tak bezrefleksyjny stosunek do amerykańskiego stylu życia był charakterystyczny tylko dla nas, dotkniętych siermiężnością starego systemu. Jednakże nie jest to do końca prawda. Wkrótce okazało się, że inni, zza naszych zachodnich granic, też nabrali się na tanie świecidełka. Nasz kontynent długo opierał się amerykańskim nowinkom, ale wreszcie utonął w powodzi plastikowej pop kultury. Amerykanin w Paryżu nie był już nuworyszem, traktowanym z ironią i pobłażliwością, Gruby, wypchany dolarami portfel, niezmiennie miał swą siłę przekonywania.

[pullquote]Ktoś mógłby powiedzieć: o co mi właściwie chodzi, przecież taki jest świat, przeobraża się i rozwija… No właśnie, czy na pewno się rozwija? Co do tego nie jestem wcale przekonany.[/pullquote]

Stany Zjednoczone, ze swym ogromnym finansowym, gospodarczym, technologicznym i militarnym potencjałem, od wielu lat są hegemonem i policjantem świata. Ta nie podlegająca dyskusji pozycja sprawiła, że to państwo obecnie zachowuje się jak pies, próbujący się ugryźć we własny ogon. USA jest wszędzie, wznieca wojny i je gasi, ściga terrorystów i jednocześnie ich kreuje, grozi palcem, głaszcząc po głowie, stwarza obszary niczym nieuzasadnionego bogactwa i katastrofalnej nędzy – wszystko dla zachowania „amerykańskiego stylu życia”.

A konkretnie cóż to takiego? To osobliwie pojmowana, karykaturalna wolność każdego obywatela USA, czyli arsenał broni maszynowej w każdym domu i prawo do jej użycia w obronie własnego trawnika, sądy powszechne dla wszystkich, których stać na adwokatów, bestialskie, rządowe eksperymenty na ludziach, prawo wyborcze dla każdego, kto tylko ma ochotę wyłożyć miliony dolarów na swą kampanię, indoktrynacja i inwigilacja – długo by jeszcze wymieniać…

Już pewnie sami Amerykanie dawno zagubili realny osąd siebie samych, napompowani poczuciem misji i wyjątkowości zatracili się z meandrach życia podanego w jednorazowym kubku. Nie zamierzam forsować tu poglądu, że Stany Zjednoczone nic nie wniosły do cywilizacyjnego dorobku, poza gumą do żucia i Coca-Colą, twierdzę jedynie, że nawet przełomowe osiągnięcia są rozgniatane w trybach mechanizmu, któremu na imię Komercja. Wszechobecny pogląd, że wszystko ma swoją cenę skierował nas w bardzo niebezpiecznym kierunku – być może cywilizacyjnej przepaści.

[pullquote]Człowiek zaczął grzebać się w śmieciach, szkoda na niego egzystencję wydawać żywej gotówki, skoro nie przyniesie to spodziewanych handlowych efektów, lepiej wmówić mu, że obrok smakuje tak samo, a może i lepiej, niż trufle.[/pullquote]




Stara Europa od wieków tworzyła kulturowy porządek oparty na przekonaniu, że to człowiek, jego harmonijny rozwój są najwyższymi wartościami, tymczasem za oceanem ktoś bezceremonialnie wstawił je do lombardu, przyklejając nalepki z konkretną ceną. Człowiek zaczął grzebać się w śmieciach, szkoda na niego egzystencję wydawać żywej gotówki, skoro nie przyniesie to spodziewanych handlowych efektów, lepiej wmówić mu, że obrok smakuje tak samo, a może i lepiej, niż trufle.

Oto kilka przykładów, które potwierdzają moje stanowisko. Zacznijmy od spraw jak najbardziej elementarnych, chociażby jedzenia. Czy fastfoodową modę wymyślili Brytyjczycy, Polacy, Francuzi, Włosi? Czy zrodziła się w kraju dotkniętym biedą? Absolutnie nie – Fast food, nazywany też całkiem słusznie jedzeniem śmieciowym, to wymysł nieprzyzwoicie bogatych Amerykanów, służący tylko jednemu celowi – maksymalizacji zysku i podsycaniu konsumeryzmu. Ktoś wmówił biednym ludziom, że jeść można wszystko, byle co i byle jak, bez umiaru i kontroli, zalewając ogromną ilością ketchupu. „Monstrualne efekty” tej ideologii przetaczają się właśnie dostojnie z boku na bok przez amerykańskie ulice, a otyłość jest w tym kraju traktowane jako epidemia. Zresztą, nam do tego stanu zupełnie niedaleko…

[pullquote]Zaglądamy do łóżka zwykłym ludziom i VIP-om, uwielbiamy na ekranie morze ognia i wiadra krwi, z zaciekawieniem obserwujemy krojenie ludzkiej skóry podczas operacji plastycznych.[/pullquote]

Nie ulega też wątpliwości, że środki masowego przekazu – prasa, telewizja, Internet – przyjęły bardzo szybko amerykański styl, choć nazywanie tym słowem miałkości, sieczki i powierzchowności jest zwykłym nadużyciem. Co zabija dobrą książkę, film, prasę, a nawet rzetelną informację? Niezmiennie bezwzględne dążenie do maksymalnego zysku medialnych potentatów. To dlatego rozbudza się w ludziach złe emocje i kultywuje naganne skłonności – zawiść, podglądactwo, gniew, hipokryzja, intelektualne lenistwo, skłonność do oglądania ludzkiego cierpienia, bólu, śmierci. Swego rodzaju Rubikon przekroczyły legendarne już dziś produkcje – „Big Brother” i talk show Oprah Winfrey, potem było już tylko gorzej. Zaglądamy do łóżka zwykłym ludziom i VIP-om, uwielbiamy na ekranie morze ognia i wiadra krwi, z zaciekawieniem obserwujemy krojenie ludzkiej skóry podczas operacji plastycznych. Nawet w programie dla majsterkowiczów ktoś się musi z kimś pokłócić, rozpłakać, nadąsać, a najlepiej zaatakować oponenta łańcuchową piłą. To dopiero jest program! Tylko gdzie w tej powodzi brutalizacji przekazu płynącego z mediów podziały się staromodne, dobre obyczaje i czy ktokolwiek jeszcze wie, co to jest? Jak bumerang powraca prorocze i wciąż powtarzane wezwanie Cycerona – O tempora! O mores!

Od ładnych kilku lat utkwiliśmy w kryzysie, który bezwzględnie dusi nasze życie, rozwiewa w pył całkiem niezłe do nie dawna perspektywy, pozbawia pracy, a nawet nadziei na nią. Zapewnienia polityków, że czas hossy tuż, tuż na razie można włożyć pomiędzy bajki. Czy cierpimy za własne błędy i przewiny? Oczywiście, że nie. Zaraziliśmy się tą „finansową kiłą” za oceanem. To właśnie tam grupa finansowych szaleńców, rekinów światowej finansjery, żeby jeszcze bardziej napchać sobie kieszenie, wprowadziła w czyn absurdalny pomysł. Masowe rozdawnictwo kredytów hipotecznych i konsumpcyjnych na przysłowiową „kartę rowerową” miało doprowadzić do nakręcenia koniunktury, tymczasem sprokurowało tylko globalny krach. Zadziałał bankowy system naczyń połączonych, zagarniając w odmęty kryzysu cały świat. Zadziwiające jest jednak w tej sytuacji to, że Amerykanie na tę pozornie korzystną ofertę zareagowali jak bezwolne owce. Bo, stawiając się na ich miejscu, czy pożyczali byście Państwo pieniądze z banku, który zawsze chce na nas zarobić i prędzej czy później przyjdzie po swoje, nie mając jakichkolwiek szans lub pomysłu na ich zwrot?

Mam nieodparte wrażenie, że niepohamowany konsumeryzm zabił w tym narodzie nie tylko pokłady zdrowego rozsądku, ale pozbawił także jakiejkolwiek refleksji, nauczył płytkiego, fleszowego myślenia i odarł z humanizmu. Przyjęcie stanowiska, że jedyną wartością jest poziom konsumpcji różnego rodzaju dóbr, spustoszył to społeczeństwo od środka, jednocześnie pozbawiając osobistej tożsamości i samodzielności myślenia.

– Czy wiecie Państwo, co robią francuscy kochankowie po upojnej nocy?
– Ona ciągnie go pod prysznic, by zrobić to jeszcze raz…
– A co robią amerykańscy kochankowie po upojnej nocy?
– Ona ciągnie go do psychoanalityka, żeby w ogóle mogli zrozumieć, co właściwie pomiędzy nimi zaszło…

A zatem jak tu żyć, żeby nie zwariować? Najpewniej patrzeć na otaczający nas świat przez „mądre sitko”, oddzielając miernotę i chłam od rzeczy naprawdę istotnych. Zadanie nie zawsze łatwe, jednakże warte naszego wysiłku…

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgadzam się na warunki i ustalenia PolitykI Prywatności.

REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU