Zacznę od tego, że nigdy nie znosiłem manifestacji. Było w nich coś podszytego kłamstwem i manipulacją, nakręcającą uczestników zajścia do łatwego popadania w przesadną emfazę, dlatego też tego typu akcje, w tym również ekologiczne, traktuję z dużą dozą rezerwy.
[dropcap]C[/dropcap]zyżbym czepiał się bez sensu, gdy idea ochrony środowiska jest jak najbardziej słuszna, sprzyjająca rozwojowi ekologicznej empatii i pojmowania człowieka w konglomeracie przyrodniczych procesów? Generalnie jestem za, ale mam bardzo poważne wątpliwości, czy rzeczywiście uczestnicy tych happeningów rozumieją przeciwko czemu protestują.
Otóż zarzucam organizacjom ekologicznym różnej maści, wpisującej w swe nazwy „bio”, „pro” i „eko”, totalną powierzchowność, bezwzględny marketing oraz brak znajomości procesów, zachodzących w przyrodzie. Mam przekonanie, że pojęcie ekosfery, jako środowiska zrównoważonego dla przyrody ożywionej i nieożywionej, dla większości eko-wyznawców to wiedza jak najbardziej tajemna. A przecież w tej ekosferze człowiek jest również małym elementem samonapędzającej się maszyny, jednakże niezwykle ważnym, ponieważ bez tej śrubki urządzenie wpadnie w śmiertelne konwulsje, prowadzące do niechybnej katastrofy. Czy wszyscy w tym ekologicznym szaleństwie zapomnieli, że to właśnie człowiek ma największy wpływ na kształtowanie, rozwój lub też degradację otoczenia?
Czym zatem zajmują się nasi i nie tylko nasi ekologiczni kontestatorzy?
[dropcap]B[/dropcap]iadolą, wzorem Brigitte Bardot, nad ciężkim losem młodych foczek, zabijanych dla ich cennego futra i nad ich głębokim, rozczulającym, przedśmiertnym spojrzeniem. Litują się nad końmi, które muszą iść na rzeź, one przecież w naszych warunkach geograficznych dysponują również głębokim, rozumnym spojrzeniem.
W tym miejscu muszę wyjaśnić, że nie należę do grona tępych oprawców przyrody, jestem przeciwko komercyjnemu podejściu do natury, tępieniu zagrożonych gatunków zwierząt i roślin, wykorzystywaniu natury nieożywionej w imię zysku i snobizmu, tylko z tego powodu, że ktoś chciałby się wyróżnić spośród tłumu strusimi piórami, wetkniętymi nie napiszę gdzie, lub minerałem wydobytym z wnętrza ziemi krwią i potem innych ludzi.
Skóry zwierząt miliony lat temu pozwoliły ludzkiemu gatunkowi przetrzymać z powodzeniem epokę lodowców i w pewnym komforcie egzystencji dożyć lepszych czasów. Północnoamerykańscy Indianie dziękowali zabitemu bizonowi za jego obfite dary, wykorzystywali jego każdą cząsteczkę, mięso, skórę i kości, które pozwalały im przetrwać w ekstremalnych warunkach przyrody. Nie ukrywajmy tego, kobiety kochają nosić futra, zresztą mężczyźni wcale nie są gorsi i czynią to z równą ochotą. I cóż w tym złego ?
[pullquote]Dlaczego więc eko-bojowniczki z takim zapałem niszczą, oblewając farbą, naturalne futra swoich pobratymczyń? Nie „czają bazy”, czy też zazdroszczą koleżankom nowej kreacji?[/pullquote]
Tego doprawdy nie sposób zrozumieć. A na domiar złego, produkcja tzw. ekologicznych skór i futra odbywa się kosztem niepowetowanej degradacji środowiska, wielokrotnie wyższej, niż przerób naturalnych surowców. Ale kto o tym wie i kto by się tym przejmował? Gdzie więc sens? Może w tym, żeby nosząc buty z ekologicznej skóry wyhodować niepowtarzalną kulturę grzybicy stóp?
Jedno mnie w tym wszystkim buduje – jako przedstawiciel męskiego rodu z krwi, skóry i kości jestem za manifami kobiet przeciwko zabijaniu zwierząt futerkowych, w trakcie których panie wielokrotnie paradują we własnej i tylko własnej skórze… Miło wtedy pokibicować i oczy wzniosłą ideą nacieszyć…
Ekoterroryzm to plaga która do nas jeszcze nie dotarła w takim stopniu jak w Ameryce czy innych krajach wysokorozwiniętych. Z opowiadań znajomego prowadzącego firmę w Kanadzie wiem że to problem który ich przeraża (branża budowlana) bardziej niż Islamscy bojownicy.
Będą bronić każdego źdżbła trawy za cenę życia udając że ich to obchodzi a odpowiednia dotacja zawsze powoduje ze trawa przestaje mieć znaczenie. Kolor zielony zawsze ma…