No i stało się! Jeszcze wielu z nas wciąż jest pod wrażeniem wakacyjnych eskapad, a tu nie wiadomo kiedy, jak zmierzamy już ku bożonarodzeniowym świętom. Czas się na nas chyba zawziął i pędzi na złamanie karku.
Zwiastunem nieuniknionego, jak to od lat bywa, są czerwone Tiry wypełnione Coca Colą po brzegi i zielono-czerwone dekoracje sklepowych witryn i ulic. Listopadowy, senny nastrój niepotrzebnie wprowadził nas w stan rozleniwienia i błogostanu, ponieważ teraz trzeba szybko zmobilizować wszystkie nasze witalne siły – przecież idą święta!
Święta w cieniu zakupów
Czy to tylko ja mam wrażenie, że święta jakoś straciły swój, no właśnie – odświętny charakter, odkąd zaczynają się tuż po Zaduszkach? Dwa miesiące bezwzględnych marketingowych ataków na naszą świadomość i podświadomość robią swoje – choinka już nie pachnie tak igliwiem jak kiedyś, smakołyki podejrzanie naśladują tylko domowe jedzenie, spotkanie przy wigilijnym stole zwykle kojarzy się z totalnym obżarstwem, a kupowanie prezentów staje się walką o przetrwanie. Niepostrzeżenie magia świąt nam się skomercjalizowała. Już za chwilę hale hipermarketów i megasamów wypełnią tłumy ludzi z obłędem w oczach – cukier, mąka, klocki lego, może rajstopy albo rękawiczki…
Oczywiście, wydaje się, że sklepy proponują takie bogactwo towaru, że nic prostszego, jak tylko wejść i od ręki zrobić zakupy. Nie dajcie się Państwo zwieść pozorom! Wcale nie jest to takie oczywiste. Kierując się pokrętną logiką handlowców przedświąteczne zakupy, a w szczególności prezenty, należy poczynić jak najszybciej – najlepiej do końca listopada. Jeżeli zaplanowaliśmy dla bliskich nam osób coś naprawdę wyjątkowego, to ta strategia ma sens, bowiem mamy możliwość skorzystania z pełnej oferty handlowej. Większość sklepów nie uzupełni swych magazynów tuż przed świętami, ponieważ sezon trwa właśnie tu i teraz. Ktoś oczywiście może powiedzieć, że w sklepach internetowych towaru do wyboru i koloru jest w bród. Owszem, jest tylko jeden szkopuł – za chwilę czas dostarczenia towaru pod nasze drzwi wydłuży się w nieskończoność i będzie mocno hipotetyczny, ponieważ firmy kurierskie, jak to przed świętami, zasypie lawina przesyłek.
Złodzieje, parawigilie, szef mówiący ludzkim głosem…
Zakupowe szaleństwo, jak zwykle w tym czasie, niesie za sobą typowe zagrożenia. Święta „organizują” sobie również złodzieje, którzy już teraz rozpoczęli swój proceder, krążąc po sklepach, parkingach, dworcach i ulicach, niezwykle drobiazgowo wyszukują swe ofiary pochłonięte bożonarodzeniową krzątaniną. Warto zatem trzymać swój portfel „na oku” nie tylko z powodu ponadnormatywnych wydatków.
Jak już się pewnie Państwo domyślacie, Święta Bożego Narodzenia to nie jest mój ulubiony okres roku, jednakże nie same zakupy są powodem mojej narastającej awersji. Ładnych kilka lat temu w firmach i różnego rodzaju instytucjach ustalił się przedziwny zwyczaj organizowania „parawigilii”, czy też tzw. spotkań opłatkowych, najprawdopodobniej kompletnie pokracznie zapożyczonych z przedświątecznych zwyczajów wielkich korporacji. W zupełnie świeckich okolicznościach, wśród najczęściej obcych sobie ludzi fundusze socjalne idą w ruch i wnet przy dźwiękach kolęd, płynących ze stojącego w kącie odtwarzacza, spożywamy karpia w śmietanie przegryzając makowcem.
Ale rzecz przecież nie sprowadza się jedynie do konsumpcji. Już dawno przyzwyczaiłem się do myśli, że nie wszyscy ludzie muszą mnie lubić, mogą być i tacy, którzy mnie wręcz nienawidzą. W imię czego zatem nagle w trakcie tego firmowego „obrzędu” mam składać natchnione życzenia znienawidzonemu szefowi, czy też gościowi, z którym łączy mnie wspólna alergia na siebie, szczerze zresztą odwzajemniana. Cóż takiego miałoby sprawić, że niespodziewanie zaczniemy do siebie przemawiać „ludzkim głosem”? Przyznacie Państwo, że samo założenie takich rewolucyjnych zmian jest dość naiwne i, mimo sprzyjającego cudom okresu roku, za dużo w nim magicznego myślenia.
Na domiar złego, animatorzy tych imprez powszechnie i bez zastanowienia terroryzują jej uczestników ogromnym talerzem z opłatkami. W moim rozumieniu, dzielenie się opłatkiem i składanie świątecznych życzeń zawsze było obrzędem na tyle wyjątkowym, emocjonalnym, wręcz intymnym, że mogło dotyczyć tylko najbliższych osób. A tu się okazuje, że ten, bądź co bądź, piękny zwyczaj został sprowadzony do rangi takich potocznych zachowań, jak poczęstowanie kogoś gumą do żucia.
Najpewniej „parawigilie” odbędą się i w tym roku, proponuję jednak znaczącą ich modyfikację – dobrze by było, żeby życzenia w imieniu wszystkich złożył po prostu szef, manager lub prowadzący spotkanie. Wielu uczestników uniknie wtedy żenujących lub co najmniej kłopotliwych sytuacji.
Mikołaj się sprzedał
Ten siwobrody gość w czerwonym kubraku, od kiedy się zaprzedał i krąży już od listopada po ulicach i sklepach, rozdając abonamenty, smartfony, rabaty, reklamowe maskotki i tylko z rzadka cukierki, również nie wywołuje we mnie dreszczyku emocji. Za każdym razem, kiedy się pojawia, na dobrą sprawę i tak sam muszę zapewnić sobie prezenty, chociażby poprzez odpowiednią ilość funduszy na rodzinnym koncie. Po jego wizycie nieodmiennie walory zgromadzone w banku wykazują tendencję „topniejącą”. Zresztą, nawet najmłodsze dzieci w moc świętego Mikołaja wierzą, ale coraz krócej, potem szybko zaczynają ufać innej sile, a mianowicie magii plastiku w kieszeni rodzica.
Popatrzyłem dziś w kalendarz, ponuro przeliczyłem tygodnie… Co tam, nie takie rzeczy się przetrzymało. Szaleńczy shopping, sprzątanie, logistyka, strojenie choinki, a potem never ending story przy świątecznym stole, kolędy i przedpotopowy George Michael z burzą włosów a’la Farrah Fawcett – to wszystko w dużej mierze jeszcze przede mną. Ale najważniejsze, że jak to powiadają – „Święta, święta i po świętach”. Potem tylko rzut oka na „krajobraz po bitwie” – kilka kilogramów więcej na wadze i żmudne odbudowywanie formy, nadszarpnięta wątroba i portfel, poświąteczne porządki, rozbieranie choinki, ale również pojawia się perspektywa kilku spokojnych miesięcy… Co zatem najbardziej lubię w świętach ? Ich nieunikniony koniec!
Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że skoro tak nie cierpię świąt, to po co się męczyć… Prawda, lecz nie żyję sam dla siebie, na bezludnej wyspie, dla innych trzeba zdobyć się na kompromisy. Rozważałem zresztą wypad na narty, jest to świetny sposób na ominięcie szerokim łukiem lwiej części świątecznego szaleństwa. Mimo to przeważył zdrowy rozsądek – na nartach jeździłem bardzo dawno temu i skutecznie zmroziła mnie wizja obchodzenia świąt w okowach wyciągu szpitalnego łóżka.
Mam nadzieję, że mój artykuł nie zniechęcił nikogo z Państwa, kto w święta nieodmiennie odnajduje prawdziwy czar i niepowtarzalną magię Bożego Narodzenia. Tym wszystkim jak najszczerzej życzę, aby ten stan był przy nich przez wiele długich lat.