REKLAMA

REKLAMA

O czym szumią media: Kto nie wytrzymał świątecznej gorączki?

REKLAMA

W ostatnim okresie wiele się zdarzyło i to we wszystkich dziedzinach naszego życia. Naczytaliśmy się, nasłuchaliśmy informacji, oklepywanych z każdej strony po raz enty przez wszystkie możliwe media, nie ma zatem powodu aby znów do nich wracać. Bliżej przyjrzymy się więc wiadomościom, które gdzieś przemknęły i zniknęły bezpowrotnie w lawinie newsów – warte są bowiem czasem refleksji, a czasem ironii.

Nie tak dawno zakończyliśmy bożonarodzeniowe świętowanie. Zgodnie z wieloletnią tradycją, w górach pod Śnieżnikiem zaginęli turyści, tym razem cała, czteroosobowa rodzina. Nie mieli przy sobie elementarnego ekwipunku, ba! nawet ubrań – dzieci były ubrane w sukienki, getry i niskie buty. Ratownicy odnaleźli ich wyziębionych w początkowym stanie hipotermii. Turyści zapytani, dlaczego nie powrócili do schroniska po własnych, pozostawionych na śniegu śladach, nie potrafili udzielić sensownej odpowiedzi.

Przeczytajrównież

W moim przekonaniu, do tego desperackiego czynu pchnęła ich skrajna desperacja; być może „wymuleni” przez smartfony i tablety, ostatkiem sił przezwyciężając swą umysłową płyciznę postanowili, że świadomie poszukają nowej formy życia, służąc tymczasowo jako karma dla niedźwiedzi. Ja ten gest doceniam i nie ma tu co biadolić, że goprowcy w świąteczną noc biegali po lasach. Na drugi raz trzeba uszanować tak odważną decyzję – nie ratować, pozwolić odejść z godnością, a sama natura w ramach selekcji naturalnej już będzie wiedziała, co począć… Ewentualnie można by im poświęcić jakąś modlitwę…

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.

Tej na pewno nie pożałują franciszkanie, którzy w Poznaniu przy placu Bernardyńskim co roku budują największą na świecie szopkę z elementami ruchomymi. Za każdym razem świąteczna instalacja wzbogaca się o nowe elementy wystroju oraz postaci. W tym roku obok wędrowców, owieczek, latających aniołków, szopka powiększyła również swe stadko baranów… I dlaczego mnie to nie dziwi?

Jeszcze przed świętami wśród wielu grup zawodowych: policjantów, nauczycieli, pracowników sądów i prokuratur dużym wzięciem cieszyła się na niespotykaną dotąd skalę popularna gra ”w statki”. Używając terminologii szachowej, zatrudnieni masowo stosowali wobec zaskoczonych tą sytuacją pracodawców niespodziewany ruch na L4…

Tymczasem same przygotowania do świąt przebiegały w atmosferze rybiego terroru, prowadzonego pod hasłem – karp, a sprawa polska! Otóż okazało się, że apetyt na tę rybkę może być potraktowany przez prawo jako przestępstwo, polegające na zadawaniu żywej istocie cierpienia, a co za tym idzie, zagrożone karą nawet dwóch lat odsiadki. W tej sytuacji kupowanie żywych naszych „braci mniejszych” w celu przeprowadzenia chałupniczej egzekucji, obarczone było ogromnym ryzykiem, bo kto o zdrowych zmysłach zamieni, i to w czasie świąt, domowy makowiec na państwowego, przydziałowego śledzia? Tym samym popularny toast – „Rybka lubi pływać!” siłą rzeczy nabrał zupełnie nowego znaczenia, bo karp swoje prawa ma i basta!

Dla wyjaśnienia – nie mam nic przeciwko ochronie zwierząt, jednakże chciałbym aby z nie mniejszą troską zajmowano się również maltretowanymi z zaciszu domowego ogniska dziećmi, żonami, osobami starszymi, niepełnosprawnymi, bo przecież takich przypadków wciąż jest u nas nie mało, problem w tym, że stanowią najczęściej cichą, chronioną przez rodzinnego oprawcę tajemnicę.

Niespotykaną do tej pory inicjatywą wykazała się „skarbówka” z Sosnowca. Oto rezolutne urzędniczki tejże instytucji uznały, iż pewnie zbyt wiele energii, sił i środków państwo traci na wytropienie finansowych przekrętów. Rozwijając tę myśl, powołały do życia autentyczną, zorganizowaną grupę przestępczą wyłudzającą podatek VAT, że się tak wyrażę – na miejscu. Nie wiadomo jednak, czy wymiar sprawiedliwości potraktuje szczytne intencje założycielek jako okoliczność łagodzącą.




Jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych postanowiła, że po świętach należałoby zadbać o kondycję narodu. Z tej przyczyny zaprosiła do studia swego naczelnego eksperta, który wraz ze swą asystentką miał pokazać, jak zapanować nad objawami „ciąży spożywczej”. Ten – powszechnie znany z hiperenergii, bez zwłoki przystąpił do dzieła. I pewnie nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby ćwiczącej z nim wespół – w zespół kobiety nie nazwał „pieszczotliwie” „fit – larwą”…

Uwłaczające, poniżające, obraźliwe – określenia na temat tego popisu elokwencji długo można by mnożyć. W moim przekonaniu takie „dowcipne” epitety na antenie, która ponoć nie toleruje jakichkolwiek przejawów dyskryminacji – poniewierają granice elementarnej kultury osobistej, dobrego smaku. Lecz mogę się przecież mylić, być może mam „czerstwe”, staromodne poglądy, w jaki sposób powinno się traktować ludzi.

Okazuje się, że nie tylko prezenterzy telewizyjni miewają trudne powroty. Zupełnie niecodzienną sytuację zastały po świętach urzędniczki warszawskiego ratusza, które z przerażeniem spostrzegły, że stojąca w ich biurze choinka poruszyła się. Drzewko osadzone w doniczce, tak jakby chciało się z niej wydostać! Na szczęście roślina nie miała nic wspólnego z makbethowskim Lasem Birnam, który to według szekspirowskiej tragedii miał się spektakularnie przemieszczać. Wkrótce okazało się, że w doniczce zagnieździła się jaszczurka zwinka. Bynajmniej nie był to waran z Komodo, a zatem do zneutralizowania takiego „nieproszonego” gościa po opanowaniu pierwszego przerażenia w zupełności wystarczył stołeczny Ekopatrol.

Świątecznej gorączki natomiast zupełnie nie wytrzymał pewien mieszkaniec Wąchocka. Pijany w sztok wsiadł na motorower. Gdy nieoznakowany patrol policji, widząc jego popisy na drodze, dał mu sygnał do zatrzymania się, ten wreszcie przegrał nierówną walkę z prawem ciążenia i spektakularnie wywrócił się na drodze tuż przed radiowozem. Powiadają, że za „wyczyny” na drodze nasi stróże prawa rozdają punkty, a jeśli się ich uciuła równiutko 24 – można wygrać rower. Ten bohater akcji na pewno „zasłużył” na szczególną promocję.

Niebawem w ślady mieszkańca Wąchocka poszedł, aż wstyd przyznać, nasz rodak, który swą srebrną „beemą”, „nawalony” narkotykami niczym ruski samolot, wtargnął na płytę lotniska w Hanowerze, wstrzymując wszelki ruch powietrzny na wiele godzin. Wszystko na to wskazuje, że w sylwestrowe niebo spoglądał smętnie spoza metalowych firanek, jednak pewnie dopiero w pierwszy dzień 2019 roku dotarło do niego, że od tej chwili resztę życia spędzi ku pomyślności Lufthansy i innych firm lotniczych, które feralnej nocy poniosły niemałe straty. Cóż.. mówi się, że każdy jest kowalem swego losu, ale są też tacy którzy na swój marny los absolutnie zasługują.

Pogoda do ostatnich chwil starego roku specjalnie nas nie rozpieszczała. W sylwestrową noc ujawnił się huragan; pewnie też z tego powodu następnego dnia większość Polski chodziła solidnie „zawiana”, albo też przyczyną tego zjawiska był zaobserwowany przez astrofizyków zanik plam na Słońcu. Rewelacjami naukowców bym się szczególnie nie przejmował; w końcu przed nami stoi otworem cały, pachnący wciąż świeżością rok 2019, trzeba by zatem czym prędzej się zabrać do napisania nowej, nie mniej interesującej historii.

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgadzam się na warunki i ustalenia PolitykI Prywatności.

REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU