REKLAMA

REKLAMA

MotoPłocczanie. Mariusz Pogonowski: Na początku jeździłem ciągnikiem…

REKLAMA

W drugim wydaniu serii MotoPłocczanie, Mariusz Pogonowski – znany płocki aktor, opowie nam o swoich przeżyciach motoryzacyjnych. Spodziewaliście się, że twórca Teatru Per Se ma tak emocjonujące i zarazem bogate doświadczenia związane z samochodami? 

Przeczytajrównież

PetroNews: Jakie są Pana pierwsze doświadczenia motoryzacyjne?

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.

Mariusz Pogonowski: Pierwsze moje doświadczenia motoryzacyjne są takie, że na wsi, nie mając jeszcze prawa jazdy, jeździłem ciągnikiem. Największym problemem było dla mnie wciśnięcie sprzęgła i wrzucenie biegu. Byłem tak mały, że musiałem stanąć na tym pedale i trzymając kierownicę, całym ciałem wcisnąć sprzęgło. Tak było w Ursusie. Potem był Freguson – był super, bowiem miał rozpinany pedał hamulca, więc można było zahamować oddzielnie lewym lub prawym kołem. Po deszczu wjeżdżało się w kałużę, wciskało się lewy hamulec, prawe koło kręciło się cały czas i ciągnik obracał się wokół własnej osi. Zarąbiste to było! Jeździłem także WSK-ą po lesie, dawała mi mnóstwo radości. Kręciłem nią kółka i to było absolutne szaleństwo.

PN: Mówi Pan, że i ciągnikiem i WSK-ą lubił kręcić tak zwane „bączki”. Czy wobec tego dziś jest Pan fanem driftingu?

MP: Nie mam teraz już ani na to czasu, ani też samochodów do tego. Takie jeżdżenie jednak zużywa sprzęt. Niszczą się przeguby, zawieszenie. Wie pan, dwójka dzieci, żona, nie, nie robię tego. Czasem, jak popada śnieg, to zawrócę sobie na ręcznym, ale ze względów oszczędnościowych nie niszczę moich aut. Samochody nie są tanie.

fot. materiały producenta
fot. materiały producenta

Ale moja historia motoryzacyjna jest dosyć ciekawa. Pierwszym pojazdem był Simson Suhl, którego kupiłem od sąsiada. Był zapalany na pedały, nie wiem jaką on tam miał moc, ale jak się strzeliło ze sprzęgła, to podrzucał przednie kółko. Też nim kręciłem bączki [śmiech]. Jak byłem jeszcze małym szczupakiem, to te pojazdy o małej mocy dawały mi dużo radości, bo wiedziałem, że w pełni jestem w stanie wykorzystać ich potencjał. Simsonem jeździłem do szkoły, na różne randki.

PN: Jak reagowały dziewczyny, gdy podjeżdżał Pan tym Simsonem?

MP: Miałem takiego postkomunistycznego, zielonego orzecha, którego trochę tam papierem ściernym przetarłem, bo był mocno poobijany. Jak przyjeżdżałem pod szkołę, to niektórzy koledzy kładli się ze śmiechu, bo wtedy była taka moda, że ten orzech to był naprawdę obciach. Ale mnie to kręciło. Wyglądał jak jakiś taki Mini Harley.
Potem był fiat 126p, miałem go kilka lat i było to super auto, nie psuł mi się, cykał jak zegareczek. Potem miałem hondę civic. Fajny, wysokoobrotowy silnik, też nie miałem do niej zastrzeżeń. Jedynie przeguby mi strzelały w tej hondzie. Nawet nią ostrzej jeździłem, próbowałem robić jakieś tam uślizgi boczne w zakrętach. Potrafiłem nią jechać do tyłu i zawrócić o 180 stopni i do przodu pojechać. Honda byłą naprawdę super. Oddałem ją na złom, bo przerdzewiała na wskroś, a nie naprawiałem jej, ponieważ stwierdziłem, że się nie opłaca. Teraz mam skodę SuperB z 2002 roku. Z silnikiem 1.8 Turbo benzyna, założyłem do niej gaz. Ponieważ jest biała, nazwałem ją białą krową. Traktuję to auto tak, jakbym jechał na dojenie, tak, żeby nie wyleciało z wymion mleko. Jeżdżę bardzo delikatnie i dostojnie. To auto jest czymś zupełnie innym niż jeździłem do tej pory. Oczywiście sprawdziłem, uślizgi boczne łapie, spokojnie. Jest w porządku.

PN: Czyli lubi pan czerpać radość z samochodu.

MP: Bardzo! Auto trzeba w jakiś sposób rozumieć. Twierdzę, że z każdego auta da się czerpać radość.

PN: Jakie auto i w jakim kolorze byłoby spełnieniem Pańskich marzeń?

fot. materiały producenta
fot. materiały producenta

MP: Gdy udzieliłem pierwszego wywiadu w prasie powiedziałem, że marzy mi się, że jadę z dwójką dzieci i z żoną Porsche Carrerą 911 w siną dal. Ale teraz chyba już bym nie chciał porsche. Teraz, co ja bym chciał teraz? Wydaje mi się, że mam dobre auto. Moja skoda jest naprawdę fajna, nawet nie potrzebuję nowszego czy szybszego auta. Jestem z niej bardziej zadowolony, kupiłem ją z małym, udokumentowanym przebiegiem. Jest bardzo zadbane i mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym posiadaczem skody SuperB.

PN: Jakie było najniebezpieczniejsze zdarzenie, w którym brał Pan udział?

MP: Kiedyś, jeszcze jako młody chłopak, jechałem maluchem na wsi, nie mając jeszcze prawa jazdy. Był to fiat Romana, czyli mojego kuzyna. Dał mi się przejechać tym fiatem. Gdy wjechaliśmy na polną drogę, jechał facet z przewracarką do siana i trzeba było zahamować. Jechałem kołami na nawierzchniach o różnych przyczepnościach, gdy zblokowałem koła, wyniosło mnie i nieznacznie uszkodziłem tego malucha. To chyba było takie najgroźniejsze w skutkach. Kiedyś jeszcze stłukłem reflektor w fordzie orionie mojego taty. Popisywałem się przed dziewczynami i chciałem zahamować w punkt tuż przed śmietnikiem, jednak nie zauważyłem, że jest tam trochę piachu i przyrżnąłem w ten śmietnik, tłukąc ten reflektor.

PN: Proszę powiedzieć jaka była najdłuższa podróż jaką Pan przebył za kierownicą samochodu?

MP: Jechałem z żoną na Lazurowe Wybrzeże na miesiąc miodowy. Wracając, całą drogę ja prowadziłem, przejechałem całą drogę z Menton. Jechałem oplem corsą, którego żona dostała nowego od taty. Było fajnie, jechaliśmy 150 km/h po tych tunelach w Austrii i niebezpiecznie było jechać wolniej.




PN: Proszę powiedzieć (oczywiście wiemy, że to było na niemieckiej autostradzie), z jaką największą prędkością Pan jechał?

MP: 220! Najpierw jechałem tyle jako pasażer. Pracowałem w Niemczech, malując facetowi klatkę w takim starym dworcu, przerobionym na mieszkanie. Dorabiałem sobie wtedy jako student. Spałem wówczas w innym mieście, niż pracowałem i ten właściciel codziennie mnie woził. Było gdzieś z 25 kilometrów. Woził mnie z jednego miasteczka do drugiego oplem kadettem, w okręgu Westerwald. Jak była więc góra, to czasami potrafiła ciągnąć się przez 11 kilometrów. I on jak wskoczył na tę górę i wcisnął gaz w tym kadecie, to 220 mu wskoczyło na paczkę. Kierownica miała drgania na około półtora centymetra i nie tyle było to odczuwalne w rękach, ale widziane gołym okiem i słyszalne jako bicie w tym samochodzie. Okna były otwarte, on miał łokieć na zewnątrz przy tych dwustu dwudziestu i jedną ręką prowadził. Ta ręka mu latała razem z tą kierownicą, a podmuch powietrza był taki w tym samochodzie, jakby po prostu jakiś tajfun był. On po prostu zap*lał tym kadettem na maksa. Ja siedziałem wbity w fotel, a serce biło mi tak, jakbym miał za chwilę umrzeć.
Jako kierowca też jechałem 220 km/h. Było to moją skodą SuperB po autostradzie. Przez chwileczkę chciałem tylko sprawdzić, czy tyle pojedzie. Tak, żeby kontynuować to 155 km/h.

PN: Bez jakiego elementu nie może Pan się obejść w samochodzie?

MP: Bez pedału gazu [śmiech].

PN: A jaki jest po prostu zbędny?

MP: Wszystkie te rzeczy są tam w jakiś sposób potrzebne. Zbędnym elementem jest płyta, wisząca na lusterku czy miśki i koty walające się po wnętrzu. Zbędne są wszystkie rzeczy, nienależące do auta. Ja lubię, jak auto jest puste, czyli jest tylko kierowca i auto.

PN: Zawsze zadajemy coś w rodzaju pytania edukacyjnego, które potem wyjaśniamy naszym czytelnikom. Czy wie Pan, co to jest downsizing?

MP: Znaczy, nie wiem co to jest, ale mogę się domyślać. Myślę, że chodzi o jakieś sprawy mechaniczne.

Downsizing to najprościej mówiąc „zmniejszanie wymiaru” dowolnej rzeczy. W technice motoryzacyjnej odnosi się do zastępowania większego układu napędowego mniejszym o tych samych parametrach. Nie chodzi tu natomiast o tuningowanie silników i podniesienie mocy maksymalnej, dopuszczalnych obrotów itp., ale o spowodowanie, że charakterystyka mniejszego silnika tłokowego będzie w praktyce taka sama, jak jednostki większej, a mniej wysilonej – przyp. red.

MotoPorady

PN: Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Przychodzi do Pana najlepszy przyjaciel i mówi: „Słuchaj, mam 50 tysięcy złotych, doradź mi, jakie auto mam kupić”. Co by Pan mu wtedy powiedział?

MP: Ja gdybym dziś miał 50 tysięcy… Sam nie wiem. Może kupiłbym sobie jakąś nowsza skodę SuperB. Na dzisiaj myślę bardzo pragmatycznie. Uważam, że volkswagen passat za tą kwotę to by już dosyć świeże auto było. Pewnie miałoby ze 2-3 lata. Może bym kupił audi A6. Z nowych aut? Może jakąś Hondę albo Toyotę.

PN: Postawmy się w innej sytuacji. Powiedzmy, że właściciel jednego z płockich salonów samochodowych przychodzi do Pana i mówi: „Chcemy kupić Pana auto marzeń, bez względu na cenę”. Co Pan wtedy wybierze?

MP: Porsche Panamera mogłoby być.

porsche

Z Mariuszem Pogonowskim rozmawiał Dominik Jaroszewski

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgadzam się na warunki i ustalenia PolitykI Prywatności.

REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU