Monika Nowak – wicedyrektor Płock Orlen Polish Open i rzeczniczka prasowa turnieju, związana z tym wydarzeniem od 20 lat. Jak zaczęła się jej przygoda z POPO? W jaki sposób poznała zawodników i organizatorów? I dlaczego została?
Z Moniką spotykamy się w jej mieszkaniu. Wesoła, uśmiechnięta, zaprasza do środka i częstuje chłodną wodą w upalny majowy dzień. – Przejdźmy na „ty” – proponuje od razu. – W POPO wszyscy mówimy sobie po imieniu – tłumaczy.
Znajomość przez przypadek
Pytamy ją, jak to się stało, że turniej tenisa na wózkach stał się tak ważną częścią jej życia? – Nie pamiętam, czy to był rok 1996 czy 1997, wiem, że zdałam już maturę, a chodziłam do III Liceum w Płocku – wspomina Monika. – Przechodziłam obok kortów na Łukasiewicza i zauważyłam, że coś się dzieje. Pomyślałam, że zajrzę i zobaczę co ciekawego się tam dzieje. Jak się okazało, był to przedostatni dzień turnieju. Wówczas zaczęło padać. Panowie, którzy siedzieli w samochodzie przy kortach zaproponowali, żebym wsiadła do auta, bo zmoknę. Jak się okazało, byli to zawodnicy, którzy przyjechali na turniej tenisa na wózkach – śmieje się wicedyrektor turnieju.
Zaczęli rozmawiać. – Było wesoło, zabawnie. Zaprosili mnie na wieczór integracyjny, a nocowali wówczas w dawnym hotelu Petropol, w którym było kasyno. Ja, młoda dziewczyna z Płocka, nigdy po hotelach nie chodziłam, więc dla mnie był to wielki świat – mówi z uśmiechem. Na początku niepewnie podeszła do zaproszenia, ale uznała to za przygodę. – Pamiętam, że zajęło mi ze 3-4 piosenki, zanim zgodziłam się zatańczyć z zawodnikiem na wózku, bo byłam tak tym zestresowana – śmieje się.
Minął rok. Monika wiedziała, że w okolicach maja znów będzie turniej. – Przyszłam na sam początek turnieju, poznałam zarówno płockich, jak i zagranicznych zawodników. Rozmawialiśmy w trakcie turnieju, powoli zaprzyjaźnialiśmy się. Nocowali wówczas w ośrodku w Soczewce i dopiero wówczas, podczas bankietu pożegnalnego, poznałam Wiesława Chrobota – przyznaje Monika Nowak.
Pomagałam we wszystkim, co się dało
Z czasem jej rola stawała się coraz większa. – Na początku pomagałam we wszystkim co się dało. Przestawiałam wózki, jeździłam na lotnisko z kierowcami odbierać zawodników, robiłam wszystko co mogłam – wspomina.
– Pamięć jest jednak ulotna, bo naprawdę nie pamiętam jak to się stało, że po 20 latach nadal współpracuję z Wiesławem przy organizacji turnieju, przyjaźnię się z jego żoną i córką, jestem stałym bywalcem w ich domu, a do tego jestem dyrektorem turnieju o takiej samej randze we Wrocławiu. To po prostu się stało – wyjaśnia nasza rozmówczyni.
Jak wspomina, to doświadczenie było dla niej na tyle inne, na tyle ciekawe, że wciągnęło ją bez reszty. – Nieco trudno było z językiem angielskim, bo, choć zdawałam nawet maturę z tego języka, to okazało się, że mój angielski kończył się na słowach „yes”, „no”, „I dont now” i „O my God” – śmieje się Monika. – Na szczęście teraz już nie mam z tym problemu – dodaje.
Przez te lata zapracowała sobie na uznanie nie z powodu wyglądu (czego na początku się obawiała), ale i z powodu nakładu pracy i serca, który włożyła w organizację POPO. Nawet pracę układała sobie tak, żeby nie kolidowała z turniejem, zawsze planując w tym czasie urlop.
– Ja od nich dostałam więcej, niż sama mogłam im dać – zastrzega. – Z nimi jestem w stu procentach sobą, ze wszystkimi moimi zaletami i wadami. Nie znajduję wśród nich krytykowania innych czy narzekania. A przecież powodów do narzekania mogliby mieć sporo. Nigdy też nie oceniają kto jest gorszy, kto lepszy. Wśród nich panuje bardzo przyjazna atmosfera, która daje dużo sił. Z czego to wynika? Myślę, że osoby, które dużo straciły, wiedzą jak cenne jest życie i jak bardzo szkoda go na pierdoły – przypuszcza.
Przyznaje, że to co lubi w zawodnikach POPO, to chęć życia. – Znałam osobę, która była zdrowa, chodziła do pracy, trochę była przytłumiona codziennymi obowiązkami. Nagle ma wypadek. Trafia na wózek. Później zaczyna grać w tenisa na wózkach. I co się okazuje? Że poznaje nowych ludzi, jeździ po świecie, a wózek mu nie przeszkadza, choć fakt, sprawia problemy. I to jest takie niesamowite, że w każdej sytuacji znajdują rozwiązanie – potwierdza.
Monika twierdzi też, że jej prawdziwe życie zaczyna się wraz z rozpoczęciem organizacji kolejnego turnieju. – Już uśmiecha mi się buzia na samą myśl o tym, że za chwilę się spotkamy – śmieje się.
Monikaaaa! Chciałem z tobą pogadać…
Który turniej zapamiętała najlepiej? Ten z 2003 roku, kiedy turniej w Płocku był zaraz przed Mistrzostwami Świata w Sopocie i do Płocka przyjechało ponad 70 zawodników. – To było największe wyzwanie organizacyjne. Żeby przewieźć zawodników po turnieju do Sopotu, musieliśmy wynająć niskopodłogowe autobusy z Komunikacji Miejskiej. Zablokowaliśmy Al. Jachowicza, kiedy te autobusy musiały zaparkować przed hotelem Petropol. Pamiętam, że wózki zawodników ułożone były z tyłu w ogromną piramidę. Wtedy najwięcej się działo, ale i była największa satysfakcja, że się udało – tłumaczy Monika.
Czym teraz zajmuje się Monika? – Prowadzę korespondencję z Międzynarodową Federacją Tenisa odnośnie kwestii regulaminowych i zawodników, a dodatkowo jestem kontaktem turniejowym, to do mnie zawodnicy przesyłają swoje zgłoszenia. Kieruję też transportem zawodników, zakwaterowaniem, wyżywieniem, wszystkim, co jest związane z zawodnikami. Prowadzę też profil facebookowy – wymienia.
W trakcie turnieju, jest więc jedną z najbardziej rozchwytywanych osób i wszędzie słychać jej imię. Opowiada anegdotę, jak jeden z zawodników robił sobie nawet z niej żarty i krzyczał na cały głos: „Monikaaa”. Kiedy podbiegała do niego, mówił: „Chciałem z tobą pogadać, bo się stęskniłem” – śmieje się wicedyrektor turnieju.
Czy zdarzyła jej się jakaś wpadka? – Pewnie się trochę zdarzyło… – uśmiecha się. – Dwa lata temu, po bardzo długiej przerwie miał przyjechać Rick Molier. W rozpisce zapisałam sobie, że będzie w poniedziałek. Tymczasem w niedzielę, podczas spotkania z kierowcami, dzwoni Rick: „Monika, a gdzie jest kierowca, bo ja jestem już na lotnisku w Warszawie?”. Więc mówię: „Jak jesteś na lotnisku? Przecież miałeś być w poniedziałek?”. „Nie, jestem dzisiaj”. Wzięłam głęboki oddech, pierś do przodu i: „Ok, za pół godziny kierowca będzie”. Miałam szczęście, bo jeden z kierowców był właśnie w Warszawie i na szczęście zgodził się pojechać – wspomina Monika.
Czego się nauczyła przez te lata? – Kiedyś ówczesna prezes Polskiego Związku Badmintona, Jadwiga Ślawska-Szalewicz, powiedziała mi, że jeśli jest jakiś problem, trzeba powiedzieć z uśmiechem: „Ok, załatwimy to”. Później odejść i dopiero zastanowić się, jak to rozwiązać. I to się sprawdza – mówi Monika Nowak.
To, nad czym ubolewa, to brak zadaszenia kortów, co sprawia wiele problemów w przypadku złej pogody. Zdarzało się już, że korty zalewał deszcz, albo przerywała rozgrywki intensywna burza. – Niestety, Polska nie jest krajem tenisowym, a niepełnosprawność wzbudza dystans – mówi z żalem.
Dlaczego warto odwiedzić Płock Orlen Polish Open? – Przede wszystkim warto zobaczyć coś nowego. Jeśli ktoś kojarzy niepełnosprawność z osobą, którą trzeba pchać na wózku z tyłu, to zweryfikuje swoje poglądy. Być może zmieni też własne życie. Ale i przekona się, że to naprawdę są zawody dla profesjonalistów – podsumowuje.
Jeśli wyobrażacie sobie niepełnosprawność, jako szare zdjęcie smutnego człowieka, przyjdźcie na turniej tenisa na wózkach (30 maja – 3 czerwca) i zobaczcie, jak kolorowe są kadry z tego wydarzenia.