Pochodzi ze Śląska, ale czy wśród jego kulinarnych upodobań znajdziemy tradycyjne dania regionu, w którym się wychował? Czy kluski śląskie i kapusta modra przetrwały w jego codziennym menu, a może w ogóle ich nie lubi? O tym wszystkim opowiedział nam gość naszego cyklu „Płocczanie od Kuchni”, Mirosław Cegłowski.
W Płocku mieszka od niedawna, bo dopiero dziesięć lat. Najpierw pracował w Katolickim Radiu Płock. Teraz jest pracownikiem Płockiej Galerii Sztuki. Przygotowuje tam wystawy, po których także oprowadza. Prowadzi również warsztaty plastyczne i wykłady, dotyczące różnych zagadnień pojawiających się w sztuce. Jest zafascynowany kulturą japońską, wielbicielem literatury Harukiego Murakamiego oraz książek science fiction. Muzycznie ukierunkowany na… wszystko co dziwne.
KOGUT ZAMIAST… KURY?
– Całe moje obecne życie poświęcam żonie, córce, literaturze, z komiksami włącznie i słuchaniu muzyki. Pozostały czas, jako kogut domowy, spędzam w kuchni, gdzie mi się dobrze myśli – zwierzył nam się na początku rozmowy.
Jak pan Mirosław wspomina smaki dzieciństwa? – Z tym smakiem dzieciństwa, to w sumie mnie pani zastrzeliła. Myślę i myślę… i wychodzi na to, że nic z tego okresu nie zostało w pamięci, oprócz rzeczy, których niesamowicie nie lubiłem – uśmiecha się. – A nie lubiłem rzeczy tłustych i mięsnych. Lubiłem mączne i słodkie. Ale mam na koncie osiągnięcie kulinarne, którym chcę się pochwalić – śmieje się nasz rozmówca. – Otóż, miałem wtedy kilka lat, kiedy to sam zrobiłem sobie herbatę, a następnie nauczyłem się robić sobie kanapki, bo tata na kolację serwował jakieś kiełbasy, szynki, polędwicę, a ja wolałem dżem i żółty ser – wspomina. Po dłuższym zastanowieniu, jednak w swojej pamięci pan Mirosław odnajduje danie, które kojarzy mu się z dzieciństwem i miejscem, w którym się urodził i wychował. – Wychodzi na to, że potrawą dzieciństwa będą zacierki na mleku, przy czym obowiązkowo cukier należało nasypać z górką na środku talerza, żeby powoli zsypywał się do mleka, o czym za każdym razem informowałem babcię. To były jeszcze czasy, gdy cukrem nie straszono, a ja słodziłem nawet mleko, czego teraz bym nie zrobił – uśmiecha się nasz rozmówca.
SZTUKA ZDROWEGO GOTOWANIA
– Mimo, iż ze względu na moje pochodzenie ktoś może pomyśleć, że moją ulubioną potrawą była rolada, kluski śląskie czy modra kapusta, to tak nie było, szczerze nienawidziłem rolad i klusek śląskich – tłumaczy nam Ślązak z pochodzenia. Ale jeśli nie kuchnia śląska, to kto ukształtował w życiu naszego rozmówcę pod kątem kulinarnym? – Uważam, że do pewnych rzeczy dorosłem po prostu i teraz już chętnie zjadam mięsiwa, a mniej chętnie ciasta – przyznaje pan Mirosław. – Wiem natomiast, kto nauczył mnie poruszać się po kuchni. Prababcia, babcia oraz mama. Te trzy kobiety i ich poświęcenie, żeby smacznie ugotować, pokazały mi jak należy podchodzić do tej sztuki. Bo to jest sztuka. Smak, zapach, wygląd, dobór poszczególnych elementów uroczystego obiadu, czy też kolacji – wyznaje.
U państwa Cegłowskich jada się zdrowo. I nie jest to, jak mówi pan Mirosław: – …silenie się na bycie modnym czy sarkazm. Z żoną zobaczyliśmy co znaczy zdrowo gotować, i że nie stoi to w opozycji ze smacznym jedzeniem i, wbrew pozorom, nie jest to żadną katorgą. Całkowicie wyrzuciłem z kuchni rzeczy przetworzone oraz chemicznie ulepszacze. Ostatnio odkryłem niedobitki w postaci kostek rosołowych, z terminem upływającym dwa lata temu. Okazało się, że nie są potrzebne i można się bez nich obyć – wprowadza nas w tajniki swojej kuchni.
POUKŁADANA KUCHNIA JAK ŻYCIE
Jak się okazuje, nasz gość lubi smaki wyraziste, a dania, które przygotowuje są aromatyczne i z dużą ilością przypraw. Lubi kuchnię węgierską, czeską oraz cześć smaków indyjskich i azjatyckich. – Tradycyjną polską kuchnią też nie gardzę, jednak zdecydowanie z żoną odchudziliśmy ją o śmietany i tłuszcze, bo inaczej nasze organizmy nie były w stanie tego znieść – śmieje się.
Państwo Cegłowscy od czterech lat są szczęśliwymi rodzicami Michaliny, cały wolny czas poświęcają córce, zatem nie chodzą do restauracji, czego panu Mirosławowi w ogóle nie żal. – Płockie menu jest niesamowicie nudne. W większości restauracji podawane są podobne potrawy, być może zjadliwe, ale jednak bez polotu – odpowiada nam na kolejne pytanie. Od żony naszego rozmówcy wiemy, że jest świetnym kucharzem. I sam to przyznaje. – W kuchni częściej goszczę ja, z prostego powodu. Nienawidzę, jak mi się ktoś po niej szwenda. Tam mam wszystko poukładane, jak ja chcę, i gdy tylko żona coś przestawi, to się gubię i denerwuję. Zresztą, podczas gotowania na bieżąco sprzątam, więc dodatkowa osoba w kuchni tylko mi… przeszkadza – ujmuje nas szczerością.
Czy dawny radiowiec ma swoje ulubione dania, które lubi przyrządzać? – Ależ oczywiście, że mam. Moimi popisowymi daniami są krem z cebuli, schab w majeranku nadziewany suszonymi owocami, różnego rodzaju gulasze oraz „Sałatka francuska”, i przepisem na tę sałatkę chętnie podzielę się z czytelnikami PetroNews – mówi z ciepłym uśmiechem.[tabs]
[tab title=”Sałatka francuska”]Składniki:
- łosoś wędzony,
- kapary z zalewy,
- czerwona cebula,
- ugotowane ziemniaki,
- miks sałat,
- pomidorki koktajlowe,
- sos vinaigrette – przygotowany samodzielnie – z: oliwy, octu winnego lub cytryny, musztardy Dijon, miodu lub cukru, z odrobiną soli i pieprzu.
Wykonanie:
Ziemniaki ugotować i ostudzić, następnie pokroić w plasterki, które tniemy na pół. Łososia podzielić na małe porcje, a kapary odcedzić z zalewy. Czerwoną cebulę pokroić w piórka, natomiast pomidorki na połówki lub ćwiartki. Składniki na vinaigrette umieścić w małym słoiczku. W zależności od upodobań, octu może być tyle samo ile oliwy, lub mniej. Najlepiej użyć jednak cytryny, która sprawia, że sos jest kwaśny, ale jednak delikatny. Wstrząsać słoiczkiem do uzyskania jednolitego sosu, który wylewamy na wymieszane składniki sałatki. Wszystko mieszamy i podajemy. Sałatka najlepsza jest bezpośrednio po przygotowaniu, ze względu na reakcję pomiędzy łososiem i kwasem, powodującym, że później staje się trochę „gumowaty”.
Smacznego![/tab]
[/tabs]