„Kilka miesięcy później otworzył się przed nią nowy rozdział jej życia. Marcelina wyszła za mąż za o wiele starszego od siebie Seweryna Rościszewskiego herbu Junosza – właściciela majątku Niedróż koło Drobina. Mówiło się, że było to typowe małżeństwo z rozsądku”.
Bohaterka naszej dzisiejszej opowieści przyszła na świat w 1875 roku w Libawie na Łotwie. Czyżby zatem była cudzoziemką? Wątpliwości w tej kwestii szybko rozwieje jeden rzut oka na mapę historyczną osiemnastowiecznej Polski, która swymi granicami obejmowała także, może dziś egzotycznie dla nas brzmiące, nadbałtyckie Księstwo Kurlandii. Na dodatek akurat w tym przypadku nie może być żadnych kontrowersji, bowiem Marcelina urodziła się w szlacheckiej, polskiej rodzinie o patriotycznych tradycjach.
Ojciec Jan Dąbrowski wraz z dziadkiem walczyli w powstaniu styczniowym, nie inaczej matka – Leokadia Landsberg, która wraz ze swą siostrą przenosiła broń dla powstańców i ukrywała ich w majątku rodzinnym w Węgrzyskach. Dziwnym zrządzeniem losu rodziców Marceliny połączyło powstanie, a raczej jego następstwa… Jan i Leokadia poznali się i zakochali bez pamięci odbywając spacery… w więzieniu w Bobrujsku, gdzie zostali osadzeni za swą działalność.
Matka wróciła z zesłania po trzech latach, lecz wiernie wyglądała swego narzeczonego, opierając się awansom licznych zalotników. Wreszcie po długim oczekiwaniu z Bobrujska powrócił także Jan Dąbrowski, tak zatem historia ich miłości znalazła szczęśliwe zakończenie. Zakochani pobrali się, było huczne wesele, a potem upragnione chwile domowego szczęścia i jak to najczęściej bywa w takich opowieściach, wkrótce na świat przyszło ich jedyne dziecko – Marcelinka. Nie trzeba dodawać, że rodzinny dom stał się ostoją polskości i patriotycznych tradycji, dziewczynka zatem dorastała w atmosferze kultu do utraconej ojczyzny.
Niestety rodzinna sielanka nie trwała zbyt długo. Matka zmarła, gdy dziewczynka miała sześć lat, trzy lata później osierocił ją ojciec. W tej sytuacji Marceliną zajęła się jej ciotka. Najpierw mieszkały w Kownie, potem w Wilnie, ale również dużo czasu dziewczynka spędzała w majątku swych krewnych w Szawlanach na Żmudzi.
Po okresie dziecięcej beztroski przyszedł wreszcie moment, aby zadbać o jej regularną edukację. Zgodnie z życzeniem ciotki Marcelina miała podjąć edukację w prestiżowej szkole żeńskiej w Białymstoku. Szlachecki Instytut im. Cesarzowej Fiedorówny, zwany powszechnie Instytutem Maryjskim, stawiał przyszłym uczennicom ostre kryteria; nie dość, że w czasie przyjęcia wymagano, aby udowodnić swe szlacheckie pochodzenie do kilku pokoleń wstecz, to ponadto należało wykazać się umiejętnością gry na fortepianie i przyswojeniem zasad savoir vivre’u oraz biegle posługiwać się językiem francuskim i rosyjskim.
Okazało się, że z tym ostatnim wymaganiem powstał niezły ambaras. Otóż panna Marcelina ze względu na wychowanie w domu o patriotycznych korzeniach zupełnie nie znała i nie posługiwała się do tej pory znienawidzonym językiem zaborców, należało zatem szybko uzupełnić tę lukę w edukacji, co też przyszło jej bez większego trudu.
Po pokonaniu tych trudności Marcelinę przyjęto do Instytutu, a ponieważ uczyła się chętnie, to szybko stała się jego najlepszą uczennicą. Nigdy jednakże nie zapomniała kim jest i skąd pochodzi. Potajemnie czytywała polską literaturę, została nawet ukarana za używanie na terenie szkoły języka polskiego. Po sześciu latach swą naukę zwieńczyła maturą. Dla ogromnej większości kobiet drugiej połowy XIX wieku w Królestwie Polskim był to już kres edukacji, jednakże nie dla ambitnej Marceliny. Ona postanowiła, że będzie dzieliła się swą wiedzą z innymi, zostanie zatem pedagogiem – wybitnym fachowcem w swej dziedzinie!
W ten sposób panna Dąbrowska wkrótce znalazła się w Paryżu. Eh… Paris, Paris – Wersal, Luwr, Pola Elizejskie, artystyczny Montmartre i górująca już wtedy nad metropolią Wieża Eiffla. Słowem, światowa stolica kultury i sztuki. Marcelina nie tylko rzuciła się w wir wielkomiejskiego życia, nawiązała interesujące kontakty, także z wielu czołowymi przedstawicielami polskiej emigracji. Pod swe opiekuńcze skrzydła wzięła ją córka Adama Mickiewicza – Maria Górecka, bywała również częstym gościem u jej brata – Władysława Mickiewicza.
W latach 1892-94 podjęła studia w Instytucie Panien Polskich prowadzonym przez Hotel Lambert, a następnie kontynuowała swą naukę na Wydziale Filozofii na Sorbonie. Z zapamiętaniem i radością chłonęła wiedzę, obcowała z kulturą – chodziła na koncerty, zwiedzała galerie, muzea, zabytki, a nawet organizowała sobie eskapady do okolicznych miasteczek. Wreszcie jednak nadszedł czas powrotu do kraju. Marcelina nie odmówiła sobie zatem fascynującej podróży przez Europę. Po drodze zwiedziła Zurych, była też w Raperswilu, a potem w Innsbrucku i w Wiedniu. Ze swymi najbliższymi spotkała się w Zakopanem; tam też postanowiła, że osiądzie na stałe nie w rodzinnych stronach, lecz w Królestwie Polskim.
Kilka miesięcy później otworzył się przed nią nowy rozdział jej życia. Marcelina wyszła za mąż za o wiele starszego od siebie Seweryna Rościszewskiego herbu Junosza – właściciela majątku Niedróż koło Drobina. Mówiło się, że było to typowe małżeństwo z rozsądku.
Osiedliwszy się pod Płockiem, który pod koniec XIX wieku pełnił funkcję stolicy guberni, byłoby niemożliwym aby nie odwiedziła w tym czasie naszego miasta, nie podziwiała niepowtarzalnego pejzażu z perspektywy Tumskiego Wzgórza, nie zgłębiała tysiącletniej historii naszego grodu. Wkrótce na świat przyszły dzieci – Lech i Czesław.
Marcelinie nie wystarczało jednakże spokojne, sielskie życie zamożnej szlachcianki, dlatego też rzuciła się z zapałem w wir działalności społecznej. Ochoczo wstąpiła do Koła Ziemianek Drobińskich, zakładała spółdzielnie kobiet wiejskich, koła gospodyń, a nawet chór młodzieżowy. Wykorzystywała swoje umiejętności pedagogiczne i dar rozbudzania w ludziach społecznej pasji, przy sąsiedzkim wsparciu organizowała i prowadziła tajne nauczanie dla wiejskich dzieci.
W 1905 roku, po separacji z mężem, Marcelina na dobre przeniosła się do Płocka. W tym czasie polskie dążenia narodowowyzwoleńcze osiągnęły swą kulminację. Na terenie całego Królestwa Polskiego doszło do szeregu wystąpień, wybuchła rewolucja nazywana „czwartym powstaniem niepodległościowym”.
W dniu 6 lutego uczniowie „Małachowianki” podjęli protest, domagając się nauczania wszystkich przedmiotów w języku polskim. Wystąpienie spotkało się z ostrymi restrykcjami ze strony władz rosyjskich, które relegowały z ówczesnego Gimnazjum Gubernialnego 186 uczniów. Wkrótce te wydarzenia stały się zarzewiem fali protestów wszystkich mieszkańców Płocka. W czasie wieców i manifestacji żądano poszerzenia swobód narodowych.
Pod presją zaburzeń społecznych, carska władza zgodziła się na ustępstwa i w związku z tym z inicjatywy społecznej powołano do życia szkoły, które dziś pewnie nazwalibyśmy niepublicznymi, realizujące swe programy w języku polskim. Tak właśnie w 1906 roku powstało progimnazjum męskie, które z czasem przekształciło się w „Jagiellonkę”, a w pierwszym momencie swej działalności przygarnęło uczniów wydalonych z „Małachowianki”.
Już rok później z inicjatywy społecznika ks. Ignacego Lasockiego powołano do życia siedmioklasową Szkołę Polską Żeńską Udziałową, która pierwotnie mieściła się w ciasnych pomieszczeniach przy ul. Kolegialnej 5. Od samego początku placówka borykała się z poważnymi kłopotami finansowymi. Szybko sam czynsz za wynajem osiągnął astronomiczną sumę 10 000 rubli. Niebawem jednak uczelnia zyskała nową dyrektorkę – Marcelinę Rościszewską.
Ta z zapałem zaangażowała się w organizację pracy pedagogicznej i zabezpieczenie odpowiedniego funkcjonowania szkoły. W pierwszej kolejności zadbała o wysoki poziom nauczania ściągając do współpracy najlepszych nauczycieli. Wreszcie w pełni przydała się wiedza zdobyta we Francji i w czasie zagranicznych wojaży. Wkrótce nowa Dyrektorka oprócz nauczania teoretycznego wdrożyła do programów nowe formy zajęć – wycieczki krajoznawcze, spotkania, zabawy towarzyskie, wystawianie sztuk teatralnych i ćwiczenia fizyczne.
Swymi roztropnymi działaniami Marcelina Rościszewska zyskała powszechny szacunek i przekonała płocką społeczność, aby wsparła jej ambitne projekty. W kolejnym etapie, pomimo ciągłego braku środków pieniężnych, zaciągnięto kredyt na zakup nowej siedziby, składającej się z trzech kamienic wraz z ogrodem u zbiegu ulic Misjonarskiej i Kolegialnej – dziś znajduje się tam Państwowa Szkoła Muzyczna. Całość wraz z niezbędnymi remontami kosztowała aż 45 tysięcy rubli. Zaapelowano o pomoc do mieszkańców Płocka i okolic.
Po latach cyklicznie powtarzane kwesty, apele do byłych uczennic i okolicznego ziemiaństwa przyniosły pożądany skutek. Jednocześnie uczelnia wciąż podwyższała swój poziom nauczania. Dzięki staraniom Dyrektorki, którą często zwano „Admirałem w peniuarze” lub „Przełożoną” absolwentki z patentem szkoły udziałowej uzyskały dostęp do prestiżowych wszechnic europejskich w Genewie, Lozannie i Fryburgu. O wysokim poziomie edukacji świadczy chociażby fakt, że w 1918 roku po egzaminach maturalnych, które odbyły się w 78 szkołach męskich i żeńskich w całym kraju, płockie maturzystki zajęły drugie miejsce.
Wszystkie uczennice przez lata czuły do swej Dyrektorki ogromną wdzięczność, między innymi za to, że zawsze traktowała je jednakowo. Jak czytamy w pracy zbiorowej, której Marcelina Rościszewska jest współautorką:
„… w szkole jak w uczących, tak i w uczennicach nie powinien być tolerowany na chwilę jakiś objaw stronniczości i faworyzowania z postronnych danych urodzonych. Córka stróża ma na uczelni zupełnie jednakowe prawa i obowiązki z rodową bodaj księżniczką. W szkole są tylko uczennice. Nauka i sprawowanie jedynie dać mogą jakieś pierwszeństwo”.
Po zakończeniu I wojny światowej popularną „Udziałówkę” przekazano na własność państwu polskiemu. Szkoła nadal kształciła dziewczęta, ale zyskała patronkę. Nadano jej imię szlachetnej, wybitnej kobiety – hetmanowej Reginy Żółkiewskiej.
Droga do utrzymania niepodległości nie była jednakże łatwa. Na granicach Polski wciąż wybuchały zarzewia wojny. W tych dniach egzaminu z patriotyzmu nie mogło przecież zabraknąć Marceliny Rościszewskiej. Już w listopadzie 1918 roku podjęła się utworzenia Płockiego Komitetu Obrony Lwowa. W styczniu 1919 roku wsiadła do pociągu pancernego wypełnionego tonami żywności wraz z pierwszymi 39 ochotnikami dumnie noszącymi na ramieniu opaskę „Płocki obrońca Lwowa”. Transport, mimo napaści Ukraińców, dotarł do oblężonego miasta. Łącznie w walkach o Lwów wzięło udział 250 ochotników z naszego miasta. Za swe poświęcenie i zaangażowanie Marcelina Rościszewska została wyróżniona elitarną odznaką „Orlęta”.
Już w kilka dni po odzyskaniu niepodległości została komendantką płockiego oddziału Służby Narodowej Kobiet Polskich. Była to organizacja mająca na celu wspomaganie polskiego wojska w zakresie aprowizacji. Do współpracy włączyło się wiele wybitnych płocczanek m.in. Halina Rutska, Maria Machcińska, Helena Wagnerowa, Julia Kisielewska, Eugenia Grodzka. Organizacja niosła nieocenioną pomoc w czasie dramatycznych wydarzeń podczas obrony Płocka przed bolszewikami w dniach 18-19 sierpnia 1920 roku.
Na budynku Gimnazjum Żeńskiego zatknięto flagę Czerwonego Krzyża, bowiem został zamieniony w szpital polowy i centrum kwaterunkowo-aprowizacyjne. Szpitalem i punktem ambulatoryjnym kierował dr Bronisław Mazowiecki – ojciec późniejszego premiera Tadeusza Mazowieckiego. Nad drzwiami gmachu umieszczono napis: „Żołnierzu polski – masz w tym budynku szpital, punkt opatrunkowy, intendenturę, szwalnię, herbaciarnię, biuro pisania listów i kuchnię”. Wszystkim zajęły się ochotniczki z SNKP nazywane przez żołnierzy „Dobrymi Paniami”.
Marceliny Rościszewskiej wszędzie było pełno; wraz z innymi cywilami budowała okopy, roznosiła amunicję, na barykadzie u zbiegu pl. Floriańskiego i ul. Kościuszki zbierała i opatrywała rannych, a jednocześnie kierowała swymi podkomendnymi. Tak wspominał te chwile grozy Franciszek Wybult:
„Na środku podwórza katedra szkolna, a z niej padają rozkazy Komendantki Służby Narodowej, dwie maszynistki piszą raporty, przepustki, kwity rekwizycyjne… a młodociani kurjerzy roznoszą je w mig po mieście. Wielki wysiłek społeczny i dobrą wolę skupiły w tych dniach pamiętnych białe mury szkoły naszej. Pamiętny dzień 18 sierpnia. W szkole od świtu idzie codzienna robota. Wtem gwizd gęstych kul, rechot karabinów maszynowych, szczęk bitych szyb, złowieszcze „hurra!” i jakiś krzyk rozpaczy „bolszewicy już w mieście, bolszewicy przy naszej barykadzie!” Zgiełk, krzyk, piekło…(…) W te dni szkoła nasza stała wciąż w ogniu kul naszych i wrażych, zdawało się czasami, że nie strzyma i runie… A jednak strzymała…”.
Po pierwszym szoku, miasto przystąpiło do obrony. Wojsko przegrupowało się tworząc nowe punkty oporu. Nieoceniona była w tym również zasługa Komendantki, która znanymi sobie ścieżkami, poprzez ogrody i zaułki przeprowadziła oddział żołnierzy znad Wisły w okolice ulicy Kościuszki. Nie przelękła się ognia sowieckich karabinów maszynowych.
Poświęcenie i patriotyzm Marceliny Rościszewskiej zostały docenione przez samego marszałka Józefa Piłsudskiego, który w dniu 10 kwietnia 1921 roku w trakcie uroczystości na placu Floriańskim odznaczył naszą bohaterską Komendantkę Krzyżem Walecznych. Sama tak wspominała tę doniosłą chwilę:
„Po mszy polowej, odbyła się uroczystość dekorowania Krzyżem Walecznych herbu miasta Płocka i obrońców jego z okresu niedawnej inwazji bolszewickiej. Stałam w szeregu w postawie na baczność, poważnie jak inni, przejęta jak inni, lękając się trochę, czy głośny stuk mego kapryśnego serca, nie zwróci uwagi sąsiadów. Bądź co bądź, byłam jedyną kobietą… Marszałek odczytał głosem donośnym akt nadania odznak, po czym podchodził do nas kolejno, przypinał krzyż i podawał rękę, gratulując. Uścisk jego dłoni był mocny i władczy. Twarz miał poważną, lecz szare jego oczy uśmiechały się do nas spod krzaczastych brwi…”.
Wreszcie przyszły lata spokoju i odbudowy. Państwowe Gimnazjum Żeńskie przez wiele lat kwitło i rozwijało się pod czujnym okiem swej niestrudzonej Dyrektorki. W okresie dwudziestolecia międzywojennego szkoła została wyposażona w pokaźną bibliotekę, specjalistyczne pracownie, salę gimnastyczną i boisko. Organizowano imprezy sportowe, „… podczas których odbywają się publiczne popisy: pląsy, gry sportowe i lekka atletyka. Istnieją kola sportowe, jak: wioślarskie, łyżwiarskie, cyklistek, jazdy saneczkowej i t. p.” Uczennice rozwijały także swe zdolności w kołach zainteresowań i działały w Lidze Obrony Powietrznej Państwa, hufcu harcerek, Sodalicji Mariańskiej i Czerwonym Krzyżu.
Najstarsi płocczanie do dziś wspominają, iż popularne „Reginki” ubrane w jednolite białe bluzki, granatowe spódniczki i berety, występując w czasie różnorakich miejskich i państwowych uroczystości zawsze prezentowały się „jak spod igły”. Oczywiście powszechnie szanowana Dyrektorka nie mogła zaniżać poziomu, dlatego też wciąż ujmowała przechodniów swym stylem i szykiem rodem prosto z Paryża, szczególnie zaś legendarnym kapeluszem z charakterystycznym rondem. Tak właśnie została zapamiętana przez płocczan.
Marcelina Rościszewska przeszła na emeryturę w 1933 roku. Niedługo potem opuściła nasze miasto, przenosząc się do syna Lecha, do jego domu w Krakowie. Wciąż prowadziła rozliczną korespondencję ze swymi uczennicami. Pewnie wciąż tęskniąc za ukochanym Płockiem, w 1937 roku wygłosiła i opublikowała odczyt pt. „O płockich królach w Krakowie”. Po zakończeniu II wojny światowej, podjęła się organizacji Uniwersytetu Ludowego i utrzymywała rozległe kontakty z wybitnymi przedstawicielami świata kultury i nauki. Zmarła 4 kwietnia 1949 roku. Została pochowana na cmentarzu w Rakowicach.
Dzieci naszego miasta nie zapominają o wybitnej nauczycielce, patriotce i płocczance odznaczonej przez Marszałka Krzyżem Walecznych, przygotowując na obchody Święta Niepodległości ciasteczka nazywane „marcelinkami”, które swym kształtem przypominają słynny kapelusz słynnej Przełożonej.
A dorośli, cóż… jeszcze do niedawna Marcelina Rościszewska była patronką I Prywatnego Liceum Ogólnokształcącego, jednakże placówka ta zakończyła swą działalność w 2017 roku. Tym sposobem wybitna płocczanka stała się patronką… bez swego patronatu. Trudno by też w Płocku szukać poświęconego jej pamiątkowego marmuru, obelisku, czy też nazwy ulicy… Czas zatem najwyższy, aby ten stan rzeczy bez zbędnej zwłoki naprawić, najlepiej jeszcze zanim dzieci upieką kolejne ciasteczka na cześć Przełożonej…
Tymczasem za epitafium dla Marceliny Rościszewskiej niech posłużą słowa, które własnoręcznie skreśliła opisując przymioty patronki Gimnazjum Żeńskiego – Reginy Żółkiewskiej, bo wydaje się, jakby wtedy pisała o sobie samej:
„Życie hetmanowej nie biło wprawdzie blaskiem czynów nadzwyczajnych, nie oślepiało twórczością talentu, czy genjuszu, ale to w niczem nie zmniejsza zasług tej świetlanej postaci, gdyż łatwiej zdobyć się na czyn bohaterski, który nas do historji zapisze, niż przeżyć życie szlachetnie i pożytecznie, jak je przeżyła Regina Żółkiewska”…
Opracowano na podstawie:
- Anna Maria Stogowska, Córka zesłańców syberyjskich Marcelina Rościszewska (1875-1949) w walce z bolszewickim najeźdźcą, www.zeslaniec.pl
- Wanda Chrostowska, Marcelina Rościszewska – dyrektorka gimnazjum im. Reginy Żółkiewskiej w Płocku w latach 1908-1933, Notatki Płockie 1975 nr 4
- Grzegorz Gołębiewski, Obrona Płocka przed bolszewikami 18-19 sierpnia 1920r, Towarzystwo Naukowe Płockie, Płock, 2004
- Grzegorz Gołębiewski, Straty Obrońców Płocka w sierpniu 1920 r , Notatki Płockie 2014 nr 3
- Franciszek Wybult, Państwowe Gimnazjum Żeńskie w Płocku im. Hetmanowej Reginy Żółkiewskiej 1920-1932, Płock, 1932
- Marcelina Rościszewska, Ignacy Lasocki, Siedmioklasowa szkoła polska, żeńska, udziałowa w Płocku, Płock, 1912