Jednakże kto powiedział, że człowiek realizując się jakiejś dziedzinie sztuki musi się tylko jej trzymać i tylko do niej ograniczać? Ten rozpowszechniony stereotyp złamał w 1999 roku Jan Kanty Pawluśkiewicz, który przecież z wykształcenia jest architektem; poszerzając swe pole artystycznej eksploracji nasz sztuki plastyczne, niejako „odkurzył” tylko swe młodzieńcze zamiłowanie do rysowania.
Ta nieco dojrzalsza część publiczności zebranej tłumnie w piątkowy wieczór w naszej Galerii, która pamięta jeszcze telewizyjne bajki „Jacek i Agatka”, czy też „Ptyś i Balbina”, kilka lat później zakochała się w zaczarowanych piosenkach wykonywanych przez Marka Grechutę, Andrzeja Zauchę, a potem Grzegorza Turnaua, jak również Irenę Santor, Hannę Banaszak, Renatę Przemyk, Marylę Rodowicz, Ryszarda Rynkowskiego, Zbigniewa Wodeckiego, Justynę Steczkowską i długo można by tak wymieniać. Nie zawsze jesteśmy świadomi, że za sukcesami tych kultowych solistów stał jeden człowiek, autor niezapomnianych kompozycji, które przeszły już dawno do kanonu polskiej muzyki. Był nim Jan Kanty Pawluśkiewicz – kompozytor piosenek, monumentalnych form muzycznych, wokalista i pianista, a także malarz i twórca techniki żel-artu.
Artysta urodził się w 1942 roku w Nowym Targu, w rodzinnym mieście ukończył Państwową Szkołę Muzyczną, a później Architekturę na Politechnice Krakowskiej. Już w czasie studiów nieposkromiona skłonność do robienia żakowskich kawałów, często gdzieś z pogranicza happeningu sprawiła, że wspólnie z grupą przyjaciół założył kabaret, który przekształcił się niebawem w legendarny zespół Anawa i tak w polskiej muzyce powstał zupełnie niepowtarzalny nurt określany dzisiaj mianem piosenki literackiej. Każda z premier płyt Anawy była entuzjastycznie przyjmowana przez stale powiększające się rzesze wielbicieli, a sam zespół odnosił liczne sukcesy w kraju i za granicą.
Już w latach siedemdziesiątych Jan Kanty Pawluśkiewicz związał się z „Piwnicą pod Baranami”, gdzie w niepowtarzalnej atmosferze powstawały kolejne utwory wykonywane przez całą plejadę wykonawców związanych ze słynnym, krakowskim kabaretem.
W 1977 roku artysta wspólnie z Markiem Grechutą stworzył muzykę do musicalu „Szalona lokomotywa” wystawionego w Teatrze STU, co zapoczątkowało kolejny rozdział w jego twórczości. Współpraca ze scenami teatralnymi Krakowa, a potem całej Polski zaowocowała wieloma utworami muzycznymi do przedstawień, ale także dla Teatru Telewizji, a potem również muzyką filmową do obrazów m.in. Feliksa Falka, Tomasza Zygadło, Kazimierza Kutza, Janusza Zaorskiego, Agnieszki Holland, Krzysztofa Kieślowskiego, Joanny Kos – Krauze i Krzysztofa Krauze. Artysta komponuje również inne monumentalne utwory, takie jak psalmy, oratoria i utwory symfoniczne.
Jednakże kto powiedział, że człowiek realizując się jakiejś dziedzinie sztuki musi się tylko jej trzymać i tylko do niej ograniczać? Ten rozpowszechniony stereotyp złamał w 1999 roku Jan Kanty Pawluśkiewicz, który przecież z wykształcenia jest architektem; poszerzając swe pole artystycznej eksploracji nasz sztuki plastyczne, niejako „odkurzył” tylko swe młodzieńcze zamiłowanie do rysowania.
Jak się zwierzył w książce „Jan Kanty osobny” technikę żel-artu po prostu sam wymyślił. – „Gdy (…) Sebastian L. Kudas zaprosił mnie do udziału w wystawie postanowiłem, że zrobię coś niekonwencjonalnego. Oczywiście znałem inne techniki – akwarelę, piórko, pastele – ale, gdy w sklepie papierniczym sprzedawca pokazał mi srebrne i złote żele, co wtedy było absolutną nowością, natychmiast się nimi zachwyciłem i je kupiłem”.
Dla jasności artysta maluje na papierze tuszami i żelowymi długopisami nie zarysowując powierzchni za pomocą linii, tylko nanosząc wiele tysięcy kropek – jedna obok drugiej. Jak twierdzi, na 1 cm kwadratowy potrzeba nanieść od 320 do 350 punktów. Jeden obraz powstaje najczęściej przez kilka tygodni iście benedyktyńskiej pracy, ale wszystko rekompensują jej efekty – „…niczym fajerwerki – te kolory, metaliki, brokaty. Żel-art. daje możliwość podróży do granic ekspresji, i ujmę to tak: żel-art to połączenie współczesnej ekstrawagancji z konwulsyjną klasyką”.
Nietrudno policzyć, że wystawa w Płockiej Galerii Sztuki „Lajkonyka Krakowskiego Sensy – Byty – Mary”, na którą składają się rysunki z 4 cyklów wiąże się z dwudziestoleciem doświadczeń artysty z tą niesłychanie oryginalną techniką plastyczną.
Co właściwie oferuje nam żelartowy „pointylizm” Jana Kantego Pawluśkiewicza? Na pewno bajkową, misternie utkaną przestrzeń, którą zapełniają śmieszne ludziki, machiny, stworki, smoki, ptaszydła, magiczne drzewa, kolorowe zamki i uliczki miast. Cały ten świat fantazji pozostaje w nieustannym ruchu, wibruje neonowym kolorem. Dowcipnie nazwy rysunków sugerują nam, abyśmy się zbytnio nie „napinali” i poszukali w sobie tej pogodnej wersji, odrzucili śmiertelną powagę, odetchnęli wreszcie pełną piersią, spojrzeli na rzeczywistość z przymrużeniem oka. Rysunki artysty zawierają w sobie moc, potrafią przywołać dawno zapomniany uśmiech, a jednocześnie nawet najbardziej zawziętego ponuraka rozczulić rozbrajającą szczerością spontanicznej ekspresji.
Jednakże to nie ostatnia gratka, która czekała na płocką publiczność tego wieczoru. Na piętrze Galerii otwarto wystawę pt. „Jan Kanty Fotograficzny” autorstwa Edwarda Grzegorza Funke.
Ten ostatni z kolei jest uznanym fotografem, mieszka w Koszalinie. Jest absolwentem Technikum Łączności w Gdańsku i Politechniki Gdańskiej. Od wielu lat należy do Związku Polskich Artystów Fotografików i Fotoklubu Rzeczpospolitej Polskiej Stowarzyszenia Twórców. Swą życiową pasję rozpoczął w 1966 roku, w tym samym czasie Jan Kanty Pawluśkiewicz zakładał zespół Anawa. Już w czasie studiów Edward Grzegorz Funke udzielał się w stowarzyszeniach fotograficznych, angażował się również w działalność edukacyjną. Od wielu lat współpracuje z czasopismami, zarówno branżowymi, jak też studenckimi, społeczno – gospodarczymi, podróżniczymi. Od kilkunastu lat wspólnie z żoną podróżują po całym globie, wielokrotnie odwiedzili wszystkie kontynenty realizując ogromny projekt fotograficzny „Portret świata”, który posłużył do zaprezentowania publiczności kilkudziesięciu cyklów fotografii z tych wojaży. Edward Grzegorz Funke ma w swym artystycznym dorobku kilkadziesiąt wystaw indywidualnych i zbiorowych.
Jednakże już od 11 lat jego nieskrywaną pasją stało się fotografowanie Jana Kantego Pawluśkiewicza „w akcji”, czyli podczas kolejnych żel-artowskich wernisaży.
Edward Grzegorz Funke odkrył, że krakowski artysta jest nie tylko obdarzony licznymi talentami, żywiołowy, bezpośredni, komunikatywny, ale również kocha go oko aparatu. Tak powstało około tysiąca zdjęć, z których stworzono dwa cykle „Jan Kanty Fotograficzny” i „KWADRATY 50×50”.
Na tym jednakże piątkowy wieczór spotkań płocczan ze sztuką się nie zakończył. Dzięki nowym urządzeniom multimedialnym pozyskanym przez Płocką Galerię Sztuki mieliśmy okazję obejrzeć widowisko „Ściany w 3D” inspirowane malarstwem Jana Kantego Pawluśkiewicza. Po raz pierwszy taki pokaz został zaprezentowany na fasadzie krakowskiego Teatru Starego.
Tymczasem na deser Jan Kanty Pawluśkiewicz, Edward Grzegorz Funke i właściciel agencji Zegart Jerzy Zegarliński ucięli sobie miłą pogawędkę w obecności i aktywnym współudziale zgromadzonych widzów. Tu objawił się w pełni humor Kantego Pawluśkiewicza – nieco abstrakcyjny, ocierający się o granice pure nonsensu, rodem z legendarnej Piwnicy; było o żel-artowskich początkach, narodzinach fotograficznej pasji, ale również o tzw. „sprawach bieżących”, bo czy ktoś w Płocku słyszał, aby w intencji sprawnego i terminowego remontu mostu im. Legionów marszałka Józefa Piłsudskiego zgromadzona publiczność gremialnie, na tyle spontanicznie, co głośno i kakofonicznie, na nutę popularnego „Sto lat!” odśpiewała donatorium, czyli nową, wymyśloną „na poczekaniu” przez artystę formę muzyczną?
Cóż, kto opuścił piątkowe wydarzenie, niech tego żałuje, ale ma jeszcze szansę, aby choć w pewnej mierze spotkać się z fenomenem Jan Kantego Pawluśkiewicza, bowiem obydwie wystawy potrwają do 27 września br.