Uliczne, naścienne malowidła wrosły w miejski krajobraz, dawno wychodząc ze swego podziemia. Czy można jednakże to zjawisko zaliczyć do jednej z domen przynależnych sztuce? Nikogo już pewnie nie zdziwię, jeżeli odpowiem twierdząco, choć muszę tego dokonać z odpowiednim zastrzeżeniem.
Są wszechobecne – pojawiają się na skrzynkach pocztowych i słupach, wagonach pociągów, w tunelach i na wiaduktach, chodnikach i przystankach, a przede wszystkim na płotach i murach. Otaczają nas ze wszystkich stron, ale już nie rażą, nie przyciągają wzroku swą nachalnością i krzykliwością, pogodziliśmy się, że są, już z nimi nie walczymy, chyba się nawet poddaliśmy. Uliczne, naścienne malowidła wrosły w miejski krajobraz dawno wychodząc ze swego podziemia, czy można jednakże to zjawisko zaliczyć do jednej z domen przynależnych sztuce? Nikogo już pewnie nie zdziwię, jeżeli odpowiem twierdząco, choć muszę tego dokonać z odpowiednim zastrzeżeniem.
Celowo w pierwszej chwili nie użyłem terminu „graffiti”, czy też „street art”, dlatego, że te pojęcia są bardzo często rozszerzane na wszelką „aerozolową działalność” w przestrzeni publicznej. Tymczasem jeśliby faktycznie tak było, że można stać się artystą zaraz po namalowaniu na kawałku tynku pierwszego bazgrołu, to byłaby to niezaprzeczalnie najłatwiejsza profesja świata.
Tak zatem koniecznie należy oddzielić to, co nasze ulice zaśmieca, odziera z miejskiego piękna i nurza w bezmyślnej destrukcji. Powiedzmy to jasno – chamskie napisy, wyzwiska, kibolskie przyśpiewki, obraźliwe pseudo rysunki można postrzegać jedynie w kategoriach złośliwej dewastacji. O sztuce graffiti możemy mówić tylko wtedy, jeżeli zawiera w sobie estetyczną wartość, unikalną jakość.
Oczywiście, powstaje w tym miejscu pytanie, dlaczego zatem street art, nawet w naszym potocznym myśleniu, lokuje się tak bardzo blisko aktów wandalizmu i skąd się wzięły jego tak ewidentne związki z życiem wypchniętym poza granice społecznej akceptacji, pogrążonym w stanie permanentnej ucieczki, będącej jednocześnie przejawem świadomego, kontestującego wyboru, odrzucającego świat w jego skomercjalizowanej i zinstytucjonalizowanej strukturze?
Chyba tylko z jednego prostego powodu – przez wiele lat sztuka graffiti była tworzona nielegalnie, potajemnie, pod osłoną nocy, z naruszeniem praw własności i, co równie istotne – w sposób anonimowy, stając się swoistym synonimem undergroundu, życia „drugiego obiegu”.
Narodziła się w latach siedemdziesiątych w Nowym Jorku. Tam młodzi ludzie – niejednokrotnie bezrobotni, często też stojący na bakier z prawem, malowali swe „freski” na wagonach metra, jego ścianach i billboardach. Nie od razu też graffiti szukało artystycznego języka i aspirowało do rangi sztuki. Jedną z jego pierwszych form było tagowanie, czyli oznaczanie miasta swymi unikalnymi znakami graficznymi.
Takim rodzajem działań zasłynął TAK183, który pracował w firmie kurierskiej; rozwożąc paczki pociągami metra pozostawił w Nowym Jorku najwięcej swoich „podpisów”. Według Tak’a183, JOE136, BARBARA62, ELL159, YANK135, EVA62 i tysięcy ich naśladowców, chodziło o skrytą wojnę z systemem, o ciągłe podchody pomiędzy nimi a ścigającymi ich ochroniarzami i policją, a chyba przede wszystkim o wątpliwą, z naszego punktu widzenia, sławę wśród swoich. Największym wzięciem cieszyły się tagi namalowane w najbardziej niedostępnych i niebezpiecznych miejscach. Wkrótce ten niezrozumiały dla przypadkowych przechodniów język przejęły uliczne gangi oznaczając swe miejskie terytoria.
Jednakże na tym, jak wiemy, historia graffiti się nie skończyła, zresztą opisałem do tej pory tylko jedną z odmian. Nieco inny zakres tego zjawiska kryje się pod określeniem street artu, jest to bowiem odłam, który kieruje swój przekaz do szerokiej grupy odbiorców, podejmuje w swych obrazach problematykę społeczną i polityczną.
Niejednokrotnie twórcy tej grupy porzucają tak fundamentalną dla grafficiarzy anonimowość i wchodzą na artystyczne salony, poszukując powszechnego szacunku i uznania. Proces przeszczepienia graffiti do galerii zapoczątkował Jean Michel Basquiat, którego obrazy ukazywały i chaos i jednocześnie rozwój – procesy społeczne i kulturowe zachodzące w wielkiej aglomeracji, jaką jest Nowy Jork.
Za nim poszli inni. Prace zainspirowane grami komputerowymi tworzy Space Invader. Swą działalność rozpoczął w Paryżu, ale obecnie jego realizacje można spotkać już na całym świecie. Nie jest on przedstawicielem ruchu buntu przeciwko systemowi, niczego nie kontestuje. Jego kolorowe mozaiki, plakaty, szablony są wyrazem koncepcji zagospodarowania przestrzeni miejskiej poprzez upiększenie istniejącej architektury.
Artystą do tej pory broniącym swej anonimowości jest Brytyjczyk Banksy. Ten z kolei podejmuje tematy społeczne i polityczne, krytykuje konsumpcyjny styl życia, mechanizmy pozbawiające człowieka jego podmiotowości, wojny, wyzysk i konflikty społeczne. Wypracował na tyle niepowtarzalny styl swej artystycznej wypowiedzi, że największe koncerny zabiegają o jego wykorzystanie w kampaniach marketingowych. Ten jednak wciąż pozostaje w cieniu anonimowości i opiera się intratnym propozycjom.
Z bliżej położonych nam podwórek, zupełnym fenomenem jest East Side Gallery w stolicy Niemiec, gdzie na zachowanym odcinku Muru Berlińskiego o długości ponad 1300 metrów znajdują się niepowtarzalne, oficjalnie już uznane jako zabytek i ogrodzone metalowym płotem prace 118 artystów, w tym Dimitrija Vrubla (słynny pocałunek komunistycznych wodzów), Birgit Kinder (trabant rozbijający Mur Berliński), Gunthera Schaefera (niemiecka flaga z gwiazdą Dawida), czy też Gerharda Lahra (Berlin – New York). W równie kultowy sposób traktuje się również „Ścianę Johna Lennona” w Pradze.
W ciągu kilku dziesięcioleci moda na graffiti opanowała cały świat – od Kamczatki po Pretorię, a jakieś dwadzieścia lat temu dotarła również do Polski. Oczywiście, tradycja pisania na murach nie była nam obca, wystarczy wspomnieć czasy, kiedy w minionym ustroju demokratyczna opozycja między innymi w ten sposób mobilizowała ludzi do oporu przeciwko władzy. Ten nurt zakończył swój żywot w sposób naturalny wraz z upadkiem systemu.
Nowa fala w stylu zachodnim w przeważającej mierze nie zaczerpnęła z dobrych wzorów i zafascynowana legendą nielegalnych gier ulicznych nie koncentrowała się na działalności, która byłaby atrakcyjna w aspekcie plastycznym. Trudno się też dziwić, że odium bezmyślnej bazgraniny na murach przylgnęło do polskiego graffiti na długo.
Od pewnego czasu jednakże wiele się zmieniło. Otóż, tak jak na Zachodzie, również nad Wisłą pojawili się street artowcy, którzy dali tej sztuce ulicy estetyczną wartość, poszukując, wzorem Space Invadera, szerokiego porozumienia i akceptacji dla swych dokonań. Co więcej, z dezaprobatą w środowisku grafficiarzy szybko spotkały się działania, które nosiły w sobie piętno wandalizmu.
Warto wiedzieć, że niepisany kodeks honorowy tego ruchu wyraźnie zakazuje malowania na obiektach zabytkowych i dobrze utrzymanych, zadbanych budowlach. Dlatego też ze zdecydowanym ostracyzmem ze strony subkultury spotkał się akt zniszczenia, jakiego dokonała warszawska grupa RGB, która zasmarowała ściany pod dachami zabytkowych kamienic przy pl. Trzech Krzyży.
Taki stosunek czołowych grafficiarzy do przestrzeni publicznej szybko spotkał się z inicjatywami podjęcia współpracy ze strony lokalnych samorządów, a nawet właścicieli poszczególnych nieruchomości. Nie można przecież w tej chwili udawać, że sztuka uliczna nie weszła do oficjalnego obiegu, ponieważ już dawno temu trafiła do galerii, jest poszukiwana przez kolekcjonerów, a jej styl jest powszechnie wykorzystywany w mediach, wzornictwie, elementach architektury, działaniach marketingowych, a także jest naśladowany przez uznanych artystów, nie mających nic wspólnego z subkulturą.
Kilka lat temu również na ulicach Płocka – na Kwiatka, Sienkiewicza, a także w innych miejscach pojawiły się wielkoformatowe murale, na które w pierwszym momencie pewnie spoglądaliśmy z lekkim zadziwieniem zastanawiając się – są legalne, czy też wykonane bez pozwolenia, pod osłoną nocy? Dziś już nikt nie kwestionuje tego projektu, powszechnie uważamy, że na swój sposób przełamują miejską szarość, urozmaicają przestrzeń, dobrze się wpisują w istniejącą architekturę.
Jednakże podejmując współpracę z malarzami street artu nie byliśmy pierwsi. Takimi inicjatywami mogą pochwalić się również samorządy wielu polskich miast: Wrocławia, Gdańska, Poznania, Łodzi, czy też Lublina. Mało tego, nie są to tylko doraźne projekty; realizuje się imprezy cykliczne i festiwale streetartowe, w których uczestniczą najsłynniejsi grafficiarze z całego świata. W zeszłym roku w Lublinie powstała najdłuższa w Polsce, półtorakilometrowa ściana graffiti, przy której pracowało 160 wybitnych artystów.
Twórcy uliczni udowadniają, że tkanka miasta może być piękniejsza i nabrać zupełnie indywidualnego charakteru. Niewątpliwie sztuka street artu powinna być ujęta w pewne ramy, bowiem są przestrzenie, w które bezwzględnie ingerować nie powinna. W żadnym wypadku nie można się godzić na chamską, wizualną przemoc, czy też niszczenie cudzej własności. Pamiętajmy jednakże, iż w zakresie ferowania restrykcji niejednokrotnie wykazujemy skłonność do przesady – powołam tutaj przykład z jednego z warszawskich osiedli, którego mieszkańcy skarżyli się na kilkuletnie dziecko, które pomalowało kredą kawałek chodnika. Zamiast tylko zwalczać zwykły wandalizm, powinniśmy także stworzyć miejsca dla swobodnej ekspresji przy oczywistym poszanowaniu ustalonych reguł i podjęciu konstruktywnych kompromisów.
W naszym mieście jest wciąż wiele miejsc, które mogłyby stać się pozytywnie postrzeganą, na wskroś unikalną wizytówką Płocka. Jak Państwo sądzicie, czy chociażby część infrastruktury Orlenu, czy też wiele nudnych pod względem urbanistycznym osiedli mieszkaniowych nie nadawałoby się do przełamania wrażenia wszechobecnej monotonii? A może rękawicę podejmie któreś z centrów handlowych, których bryły budynków i elewacje też często nie grzeszą wizualną atrakcyjnością?
Widać, ze świnie , znowu zamierzają mazać Płock .Za mało moczenia nóg Halika w Wiśle. Dzięki Bogu udało się zatrzymać PONIEWIERANIE HISTORII POLSKI , na zgniłych od wilgoci murach ruder nie rozbieranych , nie remontowanych.
Mało wam szału Izraela w Polsce? Już była żydowska prowokacja aby rozjuszyć Arabów ich Znakami aby nam podrzynali gardła. Nie mogą usiedzieć na tyłku aby tylko nieść zamieszanie w kibucu Płock.
Bardzo dziwnym trafem zniknął artykuł o dzieleniu kasą w płockim sporcie.
Proszę nie spamować i nie wprowadzać w błąd. Artykuł jest tam, gdzie był: http://petronews.pl/blisko-12-mln-na-kluby-sportowe-kto-ile-dostal/
Kilka lat temu próbę „przełamania wrażenia wszechobecnej monotonii” podjęła Energa malując w Płocku stacje transformatorowe.