Wkrótce w Płocku odbędzie się Piknik Europejski, wielkie święto przynależności Polski do Europy. Redakcja PetroNews natomiast, na zaproszenie Europejskiej Partii Ludowej (EPL), przez trzy dni zwiedzała stolicę Unii Europejskiej – Europarlament i samą Brukselę. Przy okazji spotkaliśmy Wiktora Dąbkowskiego – płockiego fotografa, którego prace kupują największe agencje prasowe. Zapraszamy na wycieczkę po tym pięknym i różnorodnym mieście.
Europarlament
Bruksela położona jest w środkowej części Belgii, nad rzeką Zenne. To siedziba króla i parlamentu belgijskiego, ale również instytucji Unii Europejskiej, NATO i Euroatomu. Choć oficjalna siedziba Parlamentu Europejskiego znajduje się w Strasburgu, to właśnie w Brukseli odbywa się większość obrad parlamentu. Mieszczą się tu również biura poselskie, a także komisje parlamentarne i władze klubów.
– To nie jest tak, że wszystkie kraje są reprezentowane we frakcjach – tłumaczyła dziennikarzom podczas spotkania w Brukseli Julia Pitera, Posłanka do Parlamentu Europejskiego. – Największą frakcją jest EPL, który ma około 220 członków. Następni są socjaldemokraci, którzy mają około 190 przedstawicieli. Około 70 członków mają Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, nieco mniej Grupa Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy. Małe frakcje, mają około 50 członków i poniżej, jak np. Konfederacyjna Grupa Zjednoczonej Lewicy Europejskiej / Nordycka Zielona Lewica, Grupa Zielonych, Grupa Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej czy Grupa Europa Narodów i Wolności. Kilkunastu europosłów jest niezrzeszonych – wymieniała europosłanka.
Jak tłumaczyła, liczba posłów w Europarlamencie jest uzależniona od liczby mieszkańców danego kraju. Polska jest 6. pod kątem wielkości, więc mamy 51 europosłów, co jest zupełnie niezłym wynikiem. Istnieją jednak małe kraje, jak np. Malta, które mają po kilku posłów. Jeśli więc chcą uczestniczyć we wszystkich komisjach, mają ogromnie dużo pracy. Najmniej obciążeni są posłowie Niemiec, których jest w Parlamencie Europejskim najwięcej. Jeśli chodzi o EPL, to Polska jest druga pod kątem ilości posłów w tej frakcji.
Julia Pitera wyjaśniała także, iż każda frakcja otrzymuje pewną pulę stanowisk – przewodniczących, wiceprzewodniczących czy koordynatorów, w zależności od wielkości frakcji. Następnie wewnątrz frakcji dzieli je pośród swoich członków.
Europosłanka opisywała zasady głosowania w komisjach. Inaczej niż w polskim Sejmie, istnieje tam możliwość zastępstwa w ramach jednej frakcji. Jeśli więc komuś wypadnie coś niespodziewanego i nie może pojawić się na komisji, może poprosić o zastępstwo, co jest niezwykle korzystne dla frakcji, nie traci bowiem cennego głosu.
Każdy dokument w parlamencie ma posła sprawozdawcę, który może być z każdej frakcji politycznej. Ustalane jest to w taki sposób, żeby żadna frakcja nie była pozbawiona pracy nad dokumentem. Istnieje też tzw. sprawozdawca cień, który współpracuje z głównym sprawozdawcą. Dzięki temu, frakcje mogą omawiać dokumenty również wewnątrz ugrupowania.
– Niesamowite w Europarlamencie jest przestrzeganie czasu. Złożenie poprawki za późno nawet o minutę powoduje, że nie zostaje przyjęta. Wynika to z tego, że dokumentów tu jest tak wiele, iż każde opóźnienie skutkowałoby zaburzeniem pracy parlamentu – mówiła Julia Pitera.
Każdy dokument tłumaczony jest na wszystkie języki i frakcje uzgadniają poprawki do dokumentu. Jeśli poprawki dotyczą tej samej materii, a zgłoszony jest przez różne frakcje, to przygotowuje się zapis kompromisowy, dzięki czemu głosuje się nad mniejszą ilością poprawek. – Tego też bardzo brakuje w polskim parlamencie, w którym praktycznie w ogóle nie rozmawia się nad kompromisem do ustaw – z żalem mówiła europosłanka.
Po głosowaniu w komisjach, głosuje się na posiedzeniu plenarnym nad danym dokumentem.
A jeśli chodzi o sam budynek? To właściwie miasteczko wewnątrz budynku. Nie brakuje tam labiryntów korytarzy, wind, sal posiedzeń, jest tzw. mała sala plenarna, a przede wszystkim ogromne zaplecze prasowe. Każdy dziennikarz może zamówić sobie nagranie z europosłem, który odpowiada na zadane wcześniej pytania. Są dwa studia telewizyjne, w tym jedno zewnętrzne, są kabiny do nagrań radiowych, jest połączenie z internetem, dostęp do laptopów czy telefonów. Kontakt z europosłami jest łatwiejszy, niż z posłami w Polsce.
Zadziwia też wystrój budynków. To kompletny misz masz. Różnorodne obrazy na ścianach, rzeźby, a nawet ławeczka z bezdomnym czy… dwa zielone niedźwiedzie. Równie zróżnicowane są języki, które słyszymy od mijających nas ludzi. Mieliśmy okazję być w Europarlamencie podczas debaty z udziałem Viktor Orbána, do budynku przybyli wówczas dziennikarze, politycy i zaplecze administracyjne z całej Europy. Można zobaczyć to na zdjęciu, na którym idziemy korytarzem do sali obrad. Trzeba było naprawdę uważać, żeby się nie zgubić.
Mieliśmy również okazję zobaczyć Parlamentarium, a także jak pracują biura prasowe Europarlamentu. Największe wrażenie zrobiła na nas ogromna rzeźba w kształcie drzewa, która pnie się przez wszystkie kondygnacje budynku. – Ma symbolizować samą Unię Europejską, powiązaną ze sobą różnymi gałęziami, idącą w różnych kierunkach, które spina jeden pień, czyli właśnie Unia – wyjaśniał pan Staszek, jeden z trzech asystentów Julii Pitery.
Wiktor: Belgia to kraj o wielkiej historii
Z Wiktorem znamy się jeszcze ze studiów. Kiedy więc usłyszał, że jesteśmy w Brukseli, zaproponował spotkanie. Usiedliśmy w małej kawiarni przy Europarlamencie. – Jak ci się żyje w Brukseli? – Tak jak w Płocku – zaśmiał się Wiktor Dąbkowski, fotoreporter, którego prace zostały opublikowane m.in. w “The Financial Times”, “Spiegel”, “Focus”, “Le Point”, “Le Soir”, “Polityka”, “Washington Post”, “Wall Street Journal”, “Newsweek” czy “Time”, a to tylko nieliczne z wielu tytułów z jego pracami. Płocczanie mogą go pamiętać jako dziennikarza radiowego, którego przez 15 lat słyszeli w swoim radioodbiorniku. W 2006 roku postanowił zmienić swoje życie i poświęcić swojej pasji. Od tamtej pory opowiada historie za pomocą fotografii, jest też korespondentem z Brukseli.
– Jest to duże miasto, co ma swoje zalety i wady – przyznaje Wiktor. – Belgia miała swoje kolonie, z czego wynika wielokulturowość tego kraju. Praktycznie całe południe kraju pokryte były kopalniami, do których sprowadzono wielu pracowników z różnych krajów, w tym Marokańczyków. Kiedy zamknięto kopalnie, zaczął się problem, gdyż w tym czasie powstało już drugie pokolenie Marokańczyków, którym nie należy się zasiłek socjalny, a pracy nie ma – wyjaśnia fotograf.
Tłumaczy też, że w Belgii są trzy oficjalne języki urzędowe. – Francuski, niderlandzki i niemiecki, aczkolwiek w Brukseli turyści najczęściej mogą usłyszeć francuski i angielski. Jest tu również dużo Polaków, jest nawet sporo sklepów. Z okolic Płocka nasi rodacy mieszkają głównie w Antwerpii, a w Brukseli sporo jest osób z Siemiatycz – uśmiecha się Wiktor. – Mamy nawet autobus Siemiatycze – Bruksela – śmieje się.
Obiektywnie o Płocku. Wiktor Dąbkowski: Fotografią opowiadam o świecie
Czym się różni życie w Brukseli od życia w Płocku? – Moje życie różni się diametralnie, ale to i ze względu na to, że robię coś innego. System pracy jest zupełnie inny. Niewątpliwie tutaj jest lepsze zaplecze socjalne, lepiej zorganizowane, natomiast w Płocku łatwiej jest załatwić różnego rodzaju sprawy w urzędzie, tutaj czeka się tygodniami – opowiada fotoreporter, który dotarł do nas prosto z protestu transportowców.
Wiktor, jako dziennikarz i fotograf polityków, z ciekawością przygląda się sytuacji w Unii Europejskiej, która szczególnie ostatnio nabrała tempa. Nie możemy więc nie spytać o Brexit i postrzeganie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. – To na pewno jest jakiś problem, ale ja nadal myślę, że nie dojdzie do Brexitu. Trwają negocjacje, w czerwcu będą wybory, a za dwa lata brytyjczycy muszą jeszcze przegłosować wynik negocjacji. Wówczas może być różnie. Żyjemy w ciekawych czasach, a ja dzięki temu mam więcej pracy – ocenia Wiktor.
Jako mieszkańca Brukseli, pytamy oczywiście o miejsca, które płocki fotograf poleciłby turystom. – Polecałbym raczej, żeby zobaczyć Flandrię, pojechać do Brugge, która nazywana jest flamandzką Wenecją. Warte obejrzenia są tereny nad Morzem Północnym. Jest naprawdę wiele miejsc, które można zobaczyć turystycznie. Ja z rodziną co weekend jeżdżę na wycieczki, od dziesięciu lat, i nadal nie zobaczyłem wszystkiego. Ten kraj ma przeogromną historię, a ze względu na to, że druga wojna światowa nie dotknęła Belgii tak mocno, ocalały też i zabytki. To co jest charakterystyczne, to kultywowanie tradycji różnego rodzaju imprez, chociażby teraz mamy w Brukseli Festiwal Owoców Morza, a takich wydarzeń są setki, i to co weekend. Dzieje się bardzo dużo, szczególnie w zakresie muzyki, począwszy od muzyki klasycznej, skończywszy na gwiazdach pop. Jest mnóstwo galerii sztuki. Naprawdę jest co robić – przyznaje Wiktor.
Na zakończenie robimy sobie pamiątkowe zdjęcie, obiecując sobie spotkanie w Płocku, w którym Wiktor Dąbkowski jest teraz dość często.
Bruksela – piękny Grand Place, rzeźby i pałace
Brukselę mieliśmy okazję zwiedzać z wykwalifikowaną przewodniczką, mieszkająca od kilkudziesięciu lat w Belgii Marią Kozińską, która jest doktorem historii sztuki, dziennikarką i licencjonowaną przewodniczką. Pokazała nam stolicę Unii Europejskiej przez pryzmat jej niesamowitych zabytków, również powiązanych z Polską. Jak się okazuje, malarz Pieter Bruegel bywał w naszym kraju, który inspirował go do tworzenia nowych prac.
W konstytucji jest zapisane, że Belgia jest krajem katolickim, aczkolwiek istnieje duża tolerancja dla innych religii. Jak podkreślała nasza przewodniczka, ze względu na zachowanie muzułmanów, wobec ich religii zakres tolerancji jest mniejszy.
Katolicyzm widać po przepięknych kościołach, m.in. w gotyckiej katedrze św. Michała i św. Guduli, znajdującej się na wzgórzu Treurenberg, w której podziwialiśmy piękne witraże.
Mieliśmy również okazję zobaczyć Pałac Królewski, który jest miejscem pracy Filipa I, obecnego króla Belgii, pełniącego tę funkcję od lipca 2013 roku. Odwiedziliśmy Marolles, dzielnicę Breughla, najstarszą część miasta i jego wykonany z cegły dom. Byliśmy także w kościele polskiej parafii Notre Dame de la Chapelle, gdzie w niedzielę można spotkać wielu Polaków, którzy wyemigrowali do Belgii z Białostocczyzny.
Pani Maria na każdym kroku podkreślała, jak wiele znaczą Polacy w Brukseli. – Jesteśmy najbardziej pracowitym narodem, jest nas w Belgii około 100 tys. osób. Są i opiekunki do dzieci, sprzątaczki czy hydraulicy, tzw. złote rączki – wyjaśniała.
Nasza przewodniczka zaprowadziła nas również do symbolu Brukseli, Manneken Pis, czyli figurki-fontanny siusiającego chłopczyka, która ma prawie 400 lat i stoi na rogu ulicy du Chene i de l’Etuve. Jak się okazuje, została ona wybudowana, aby… zareklamować wodę mineralną. Chociaż legenda głosi, że kiedy wojska francuskie oblegały miasto, chłopczyk wyszedł na barykady i ostentacyjnie zaczął siusiać w stronę żołnierzy. Jednak, jak wyjaśniała pani Maria, jego historia sięga 1619 roku, kiedy do Brukseli przyjechał sprzedawca wody mineralnej z Walonii. W dzielnicy, w której mieszkały zielarki i znachorki, nie było zainteresowania jego wodą. Dopiero kiedy zamówił rzeźbę siusiającego chłopczyka, miejsce stało się popularne, a wokół niego powstały tawerny i piwiarnie.
Mieliśmy okazję również kupić wyśmienite belgijskie czekoladki i trufle. Nasze serce skradł jednak Grand Place – serce stolicy Belgii, wpisany w 1998 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
To główny plac Brukseli Dolnej, nieregularny, pięciokątny, u wylotu siedmiu ulic. Wytyczony został jeszcze przed 1348 rokiem. W XIV wieku wybudowano na nim ratusz miejski w stylu gotyckim, a w XVI wieku Maison du Roi. W 1695 roku mocno ucierpiał podczas francuskiego bombardowania, odbudowano go jednak w jednolitym stylu architektonicznym.
Na placu odbywają się różne uroczystości, koncerty i przedstawienia, a od 1971 roku, co dwa lata w połowie sierpnia, na układany jest tam dywan kwiatowy.
Główne budynki na Grand Place to ratusz ze strzelistą wieżą, Maison du Roi, obecnie siedziba Muzeum Miasta oraz domy cechowe, wzniesione na przełomie XVII i XVIII wieku.
To co nas zastanowiło, to żyjąca starówka. Czuć było zapachy, słychać gwar i muzykę, restauratorzy stali przed lokalami zapraszając do środka, a każda wystawa (wiele z nich miało markizy chroniące przed deszczem) zapraszała oświetleniem i wystrojem.
Musimy przyznać – to była intensywna i świetna wycieczka, choć, aby poznać stolicę Unii Europejskiej, na pewno potrzeba znacznie więcej czasu. I na koniec małe ostrzeżenie – zanim umówicie się z resztą grupy przy jakimś pomniku, sprawdźcie, czy czasem nie ma kółek…