Zapraszamy na kolejny odcinek „Płocczan od kuchni”. Dzisiejszym bohaterem jest człowiek niezwykle skromny, przyzwyczajony raczej do tego, że to on przeprowadza wywiady. I trzeba przy tym przyznać, że nasz rozmówca to istna kopalnia dobrego humoru, zainteresowań, wspomnień i… smaków. Mowa o Bogdanie Wolnym.
– Z racji dziennikarskiego fachu i hobby, zapraszano mnie do prowadzenia imprez sportowych i estradowych niemal na terenie całego kraju. Pracy było sporo, dlatego musiałem coś konkretnego wybrać. Chociaż bardzo bym chciał, nie mogłem być w kilku miejscach jednocześnie. Ostałem przy sporcie – śmieje się, zdradzając nam tajniki wykonywanego zawodu. Jak się okazuje, z wyborem trafił w tzw. setkę. Praca ta bowiem sprawia, że pan Bogdan spełnia się w niej – kocha ludzi i zawód, który wykonuje, i śmiało mówi, że to nie tylko jego praca, ale i wielka pasja. – Praca stała się jednocześnie moją życiową przygodą, wielką przygodą – mówił nam z zachwytem w głosie.
Urodził się w Żelistrzewie. Gdzie to jest? – Jadąc pociągiem w kierunku Helu, stacja przed Puckiem – wyjaśnia nam szybko. Tam spędził dzieciństwo, potem mieszkał w Trójmieście, a od 1981 roku związany jest z Płockiem. Biorąc udział w imprezach sportowych, w całej Polsce, wszędzie podkreśla, że jest płocczaninem, reklamuje nasze miasto i mówi o nim z zachwytem. Stąd też nominacja na Płocczanina Roku 2014. Bogdan Wolny prowadził wiele imprez, które wspomina z błyskiem w oku. – Miałem przyjemność oglądać na żywo i komentować zmagania sportowe o tytuł Mistrza Polski i Mistrza Świata – rozkręca się w swoim temacie.
WYCIECZKA DO PIWNICY DZIADKÓW
I pewnie długo nasz rozmówca by nam o tym mówił, bo jest gadułą – w dobrym tego słowa znaczeniu. Opowiada bardzo ciekawie i obrazowo, jego opowieści zaciekawiają, ale… my chcemy porozmawiać z nim o kuchni. Zatem „sprowadzamy” pana Bogdana na tory kuchennej wycieczki. – Jeżeli dziś mamy rozmawiać o kulinarnych tematach, to na wstępie uprzedzam, że wielkim mistrzem w przyrządzaniu posiłków nie jestem. Ale… degustand i owszem, całkiem dobrym – żartuje w swoim stylu. I szybko dodaje: – Jestem ciekawy wielu smaków.
Pytamy zatem o smaki jego dzieciństwa. – To dla mnie same rarytasy. Nasz mózg jest fenomenalny, gdyż potrafi zapamiętać zapach i smak. Dla mnie w dzieciństwie guru w gotowaniu byli babcia i dziadek. Do dziś pamiętam pyszne zawekowane ogórki, powidła, grzybki, kompoty – wymienia rozmarzonym głosem. – Cała piwnica, gdy włączyłem światło, wyglądała barwnie i kolorowo. Można było napisać przed wejściem szyld „Dla każdego coś miłego”. Wielu gości prosiło na odchodne o chociażby mały słoiczek np. ogórków – wspomina, dodając, że to co było w piwnicy, to specjalizacja babci. – Do dziś w różnych sklepach, dużych i małych, a nawet na rynku, szukam takich „babcinych” wyrobów, no palce lizać… Powiem otwarcie, ciężko mi je znaleźć. Jasne, że mogę zrobić podobne konfitury czy powidła. Wiem, ile czasu wymaga kręcenie łyżką drewnianą w wielkim garnku, ile siły i cierpliwości trzeba, by to było smaczne. Hmm… teraz doznałem blasku, w tym roku robię powidła – rozpromienia się na samą myśl.
– Z kolei dziadek to mistrz potraw z ryb, pod każdą postacią. Pracował w porcie rybackim. Co drugi dzień do domu przynosił metalowe wiadro różnych bałtyckich ryb. Nawet psy z radości machały ogonami, widząc to wiadro, bo bardzo lubiły surowe ryby. Dla mnie było ogromną radością asystowanie dziadkowi, gdy tworzył różne dania rybne. Miał też swoją wędzarnie, a jakże. Godziny przy wędzeniu np. węgorzy, wspominam bardzo mile. Jednak bardzo tęsknie do smaku i zapachu zupy rybnej robionej przez mistrza dziadka – wyznaje, „zabierając” nas w niezwykłą podróż do domu jego dziadków, z którymi bardzo był związany emocjonalnie.
ŚRODEK LATA, W ŚRODKU ZIMY
Na nasze pytanie, jaką potrawę wspomina najwyraźniej, pan Bogdan opowiada historię z tym związaną. – Nigdy nie chciałem wyjeżdżać na kolonie. Mój tata wpadł na genialny pomysł. Zaproponował mi pobyt na wsi w okolicy Gdańska, u swego kolegi, jako pomoc przy żniwach. Przyjąłem to z radością, to były moje pierwsze żniwa w życiu. Nauczyłem się tam wielu rzeczy – stawiać snopki, chodzić po rżysku. No nie przypuszczałem, że ten dwutygodniowy okres będę pamiętał do dziś od strony smaku – śmieje się. – Wieczorem było najfajniej. Pieczenie chleba i robienie masła, to było coś wspaniałego – zdradza. Pan Bogdan równie miło wspomina, jak na pole panie przynosiły w dużych koszach posiłek dla żniwiarzy. – Pajda chleba z masłem i mleko – pycha! Szukam takiej pajdy i tego masła do dziś, taką potrawę wspominam najwyraźniej – uśmiecha się z rozrzewnieniem.
Ale zaraz opowiada, że największy wpływ na jego smaki mieli dziadkowie i… zima. – To byli prawdziwi artyści kulinarni. Posiadali duży sad – różnego rodzaju gruszki, jabłka, czereśnie, śliwki, wiśnie. Pamiętam, jak przez okna widziałem zaspy śniegu wokół domu i spory mróz na dworze. Babcia przysunęła mi herbatę i na miseczce powidła swojej roboty. Co za smak… Jakby zima była na zewnątrz, a na łyżeczce smakowe lato. Myślę, że część czytelników miało podobne, kiedyś tam smakowe wrażenia – pan Bogdan po mistrzowsku maluje słowami wspomnienia.
SWOJSKA KIEŁBASA ZAMIAST PIZZY
A dziś, jaką kuchnię preferuje Bogdan Wolny jako mąż i ojciec rodziny? Oczywiście, nasz rozmówca wysłuchał pytania, ale od razu wyciągnął kolejne asy wspomnień z bogatej historii jego życia. – Swego czasu gościłem młodych ludzi z Japonii. Na talerzu schabowy, ziemniaki, sałatka i zsiadłe mleko. O dziwo, zachwycali się… smakiem ziemniaków. Pewnego razu, gdy jechałem do znajomego, który mieszka pod Rzymem, musiałem zawieźć mu koniecznie dużo ogórków kiszonych czy słoiki z grzybami, no i swojej roboty kiełbasę. Cały samochód, aż do stolicy Włoch, pachniał tą kiełbasą – śmieje się na samo wspomnienie. – Mówię o tym dlatego, że nasze tradycyjne potrawy czy wyroby są lubiane. I uwierzcie mi, że mogą konkurować, jak mówili Włosi, z pizzą lub spaghetti. Aczkolwiek sam muszę spróbować różnych regionalnych potraw w miejscach gdzie przebywam. Nie tylko za granicą. Różne rejony naszego kraju mają swoje potrawy i to jest bardzo interesujące. Muszę je zawsze degustować. Chociażby z dziennikarskiej ciekawości. Jak długo jest się w tym zawodzie, innym okiem patrzy się na otaczający świat, i na to co znajduje się na stole. Jednak podkreślam, że kuchnia rodzima jest bliska mojemu sercu i podniebieniu – wyznaje pan Bogdan.
Jak już wiemy, nasz rozmówca jest dziennikarzem i bywa w świecie, pewnie dużo posiłków jada w restauracjach. – Częściej jadam w domu, niż w restauracji. Jestem już w takim wieku, że przyrządzanie posiłków i odkrywanie nowych smaków sprawia mi ogromną frajdę. Natomiast do restauracji chodzę z dwóch powodów. Kiedyś, za moich młodych czasów nie było ich dużo. A jak już były, to wszystkie były do siebie podobne od morza po góry. Dziś każda chce mieć swój styl, swoją potrawę czy miłą obsługą. Dlaczego z tego nie korzystać? – pyta. – Jak jestem w Polsce, to z chęcią odwiedzam restauracje, w których jeszcze nie byłem, by zobaczyć jak tu starają się o klienta. Ale swoje ulubione miejsce na posiłek czy na kawę mam też w Płocku – uśmiecha się tajemniczo.
KULINARNE FANTAZJE NA KOLACJĘ
Okazuje się, że w domu u państwa Wolnych szefem kuchni jest żona pana Bogdana. – I nie podlega to żadnej dyskusji – twierdzi nasz rozmówca. Obiady są w gestii pani domu, ale śniadania i kolacje Bogdan Wolny przygotowuje sobie sam. – Jak jest piękna pogoda, fajny zachód słońca i dobre samopoczucie, a z CD leci ochrypły głos Luisa Armstronga, to fantazja kulinarna ponosi mnie bardzo. Na talerzu zazwyczaj leżą kolorowe kanapki przystrojone warzywami, obok herbata, potem kawa. Tak, lubię wieczorem wypić kawę i zjeść coś słodkiego – wprowadza nas w klimat swoich zwyczajów kulinarnych. – A kalorie ? – pytamy. – Już dawno przestałem się nimi przejmować i dobrze mi z tym – nasz rozmówca bierze słodką delicję w rękę i uśmiecha się zadowolony.
Ale nie dajemy panu Bogdanowi odpocząć i prosimy – tradycyjnie już – o podanie przepisu dla naszych czytelników. – Oj, przyznam, że to chyba najtrudniejsze do wykonania – mówi. – Czytelnicy mają różne gusta kulinarne, zależne od ich światopoglądu czy wrażeń smakowych. Chciałbym zaproponować ze swojej strony „dziadkową zupę rybną”, mam nadzieję, że będzie smakowała każdemu, kto zdecyduje się ją przyrządzić. Potrawa wymaga trochę czasu w przygotowaniu, ale efekt smakowy jest niesamowity, na dodatek pewny i sprawdzony w 100 procentach. Życzę wszystkim smacznego, no i oczywiście pozdrawiam Czytelników PetroNews bardzo serdecznie – kończy naszą rozmowę uśmiechem.
[tabs]
[tab title=”DZIADKOWA ZUPA RYBNA BOGDANA WOLNEGO”]Składniki:
– około 30 dkg ryby,
– 15 dkg włoszczyzny,
– 2 l wody,
– 1 liść laurowy,
– kilka ziaren ziela angielskiego,
– trochę śmietany,
– trochę mąki,
– pieprz,
– sól.
Przygotowanie:
Należy ugotować wywar z włoszczyzny i ryby oraz przypraw. Z mięsa ryby przyrządzić pulpety. Wywar podprawić mąką, rozmieszanej w 1/8 litra – co ważne – ostudzonego wywaru. Zagotować, dodać sól, pieprz i gałkę muszkatołową do smaku oraz śmietanę. Do wazy włożyć ugotowane pulpety, wlać zupę. Do zupy rybnej, oprócz śmietany, można dodać surowe żółtka. Podaje się ją z pulpetami, kluskami francuskimi lub groszkiem ptysiowym.[/tab]
[/tabs]
Smacznego!
Ha! Zupa rybna.
W istocie wymaga wielkiego kunsztu kucharskiego. Wspomnę tylko o rosyjskiej zupie burłaków czy polskich oryli, rybaków czy wędkarzy. Zupa ta z rosyjska nazwana uha nie ma sobie równych pośród innych zup z ryb czy to morskich czy słodkowodnych.
Zasada w gotowaniu tej zupy jest bardzo dużo woszczyzny wszelkiego rodzaju, różnorodność wielu ryb w tym samym kociołku i długie , na wolnym ogniu.
Zupa ta , zabielona smetana z kawałkami mięsa ryb najlepiej smakuje z łazankami chociaż można zamiast łazanek użyć makaronu w paski albo jeść ja z razowym chlebem, który uwydatnia bukiet zapachów i smaków zupy. Jest gęsta i pięknie pachnąca, bardzo odżywcza – jednodaniowa. Pamiętam , że taką zupę gotowaliśmy tez na biwakach harcerskich . Gotowana w domu jest przepyszna.
Pan pochodzi z Kociewia, a tam są regionalne potrawy.
Podam jedną z nich.
Ta sama kromka chleba, posmarowana wiejską, kwaśna śmietana na której kładziemy filet matiasa. Na matiasie zaś kładziemy krążki cebuli jak szalotka czy inną a nawet szczypior w różnej, upodobanej formie.
Zamiast wspomnianej śmietany w Wielkopolsce chleb smaruje się majonezem ( bo wiejskiej , kwaśniej , dobrej śmietany brak).
Kanapka jaką opisałem jest apetyczna i jeszcze lepiej smakuje. Moim zdaniem to jest najlepsza kanapka z rybą.
Wyjaśnię, że czarnina czy to z krwią kaczki , gęsi, królika czy wieprzka NIE jest bieda-potrawą. Zrobiona wedle staropolskiego pomysłu jest wyborna w smaku.
Zaś placki ziemniaczane czy tez tzw. kartoflak (babka ziemniaczana, kiszka ziemniaczana czy kartacz) są rarytasem. Podawane z dodatkiem „węgierskim” czy z sosami jak grzybowy i inne dodatki na talerzu zasługują na każdy stół. To bomba smakowa i zapachowa, syta i zdrowa. Przepisów na te skarby polskiej kultury kulinarnej w necie jest wiele.
Smacznego!
Chyba pochodzi Pan ze wsi, skoro smakuje Panu pajda chleba z masłem i mlekiem. W czasach wielkiej biedy w latach 1945-1955, szczególnie na wsi ludzie jedli takie wynalazki jak czarnina, placki ziemniaczane lub pajda chleba popijana surowym mlekiem. Może i są to smaki dzieciństwa, ale nie ma się czym chwalić, bo było to żarcie dla biedoty.